stajenny stajenny
3841
BLOG

Polska beneficjentem netto w UE? (1)

stajenny stajenny Polityka Obserwuj notkę 8

Poniższy tekst jest pierwszą częścią, wprowadzeniem do większej całości.  Mam nadzieję, że Was zainteresuje tematyka.

Liczę na Wasze uwagi i komentarze.

 

Czy Polska jest beneficjentem netto członkostwa w UE?

 

Kiedy w 2004 roku, po przeprowadzeniu referendum akcesyjnego poprzedzonego dosyć jednak płytką debatą publiczną, Polska przystępowała do Unii Europejskiej uwaga wszystkich, zarówno tzw. elit politycznych (tak wówczas rządzących, jak i ówczesnej opozycji) i publiczności (czyli nas, szarych, nie mających istotnego wpływu na podejmowane w ramach państwa decyzje) koncentrowała się na dwóch zasadniczych kwestiach: suwerenności Polski w ramach UE[1] oraz na finansach, tj. czy dopłacimy do tego interesu, czy też uda się nam wyjść na swoje, a może wręcz będziemy finansowo „z górką”[2].

Przypominam sobie zaciekle prowadzoną wówczas dyskusję, w jakim przynajmniej procencie Polska musi absorbować fundusze unijne, aby była beneficjentem netto członkostwa w UE. Przy czym istotne jest tutaj określenie, co rozumiano, jako bycie „beneficjentem netto”. Otóż przyjmowano, że jesteśmy beneficjentem netto, jeżeli środki zaabsorbowane w ramach projektów współfinansowanych z funduszy UE przekraczają wysokość wpłacanej przez nasz kraj składki członkowskiej do UE.

Przy takim rozumieniu bilansu kosztów i korzyści członkostwa Polski w UE rzeczywiście, widoczne jest, że Polska jest beneficjentem netto członkostwa w tym „elitarnym klubie” zwanym Unią Europejską.

Przy okazji warto podkreślić, że takie uzyskanie statusu „beneficjenta netto” nie było trudne. Bo przecież wystarczyło wykorzystanie funduszy UE w niewielkim stopniu. Pamiętam, że szacowano wówczas, że status „beneficjenta netto” zapewni nam wykorzystanie funduszy unijnych w 30%.  Jak to wygląda w rzeczywistości?

W takim ujęciu, jak przedstawione wyżej, rzeczywiście, jesteśmy potężnym beneficjentem członkostwa w UE. I było to bardzo wyraźnie widoczne już od pierwszego roku członkostwa Polski w UE. Np[3].:

¨       w 2004 roku: transfery finansowe razem z UE do Polski wyniosły 2,74 mld EUR podczas gdy w tym roku Polska składka wyniosła 1,32 mld EUR (bilans +1,42 mld EUR);

¨       w 2005 roku: transfery UE-PL wyniosły 3,95 mld EUR, składka Polski 2,38 mld EUR (bilans + 1,57 mld EUR);

¨       w 2006 roku: transfery UE-PL wyniosły 5,28 mld EUR, składka 2,55 mld EUR (bilans + 2,73 mld EUR);

¨       w 2007 roku: transfery UE-PL wyniosły 8,07 mld EUR, składka 2,78 mld EUR (bilans + 5,29 mld EUR).

Takie zestawienie dla każdego kolejnego roku pokazuje wyraźnie dodatni bilans. Nie ma sensu pokazywać wszystkich tych danych, bardziej ciekawe jest sumaryczne zestawienie, pokazujące narastająco transfery UE-PL oraz wpłaty Polski do budżetu UE. Warto przy tym zaznaczyć, że kategoria „wpłaty Polski do budżetu UE” obejmuje składkę członkowską rozumianą jako określony procent Dochodu Narodowego Brutto (DNB), tradycyjne zasoby własne (TOR), część dochodów z podatku VAT oraz przypadającą na Polskę część finansowania tzw. rabatu brytyjskiego. W okresie od 1 maja 2004 do 31 marca 2011 bilans transferów finansowych pomiędzy Polską, a UE był następujący:

 

Transfery finansowe z UE do Polski

50 395 742 716,31 EUR

Wpłaty do budżetu UE

20 503 175 898,54 EUR

Zwroty środków do budżetu UE

95 628 868,43 EUR

Saldo rozliczeń Polska - UE

29 796 937 949,34 EUR

Źródło: Ministerstwo Finansów, Zestawienie transferów finansowych UE – Polska, za:WWW.mf.gov.plpobranie z dn. 20.05.2011

Zestawienie to pięknie zdaje się ilustrować tezę, że Polska jest w bardzo wysokim stopniu w finansowym rozumieniu beneficjentem netto członkostwa w Unii Europejskiej. Wszak w omówionym okresie saldo transferów finansowych wykazuje olbrzymią nadwyżkę transferów z UE do Polski nad wpłatami do budżetu UE realizowanymi przez nasz kraj.

Prawda, jakie to proste? 

Czy jednak nie jest to nazbyt proste?

Cóż, nie będę ukrywał, że życie nauczyło mnie, że jeśli coś wydaje się w sposób niezwykle prosty i oczywiście oczywisty, to raczej na pewno takie nie jest (wyjątkiem są tutaj reguły opisujące funkcjonowanie przyrody i opisujące zjawiska fizyczne: jeżeli wzór opisujący jakieś zjawisko jest zbyt skomplikowany i „mało estetyczny”, wówczas raczej na pewno gdzieś w obliczeniach został popełniony błąd).

Postanowiłem przyjrzeć się tej kwestii nieco dokładniej. Niestety, już przystępując do pisania tego tekstu, jeszcze przed przeprowadzeniem wszystkich analiz, szacunków i wyliczeń wiem, że nie uzyskam pełnego obrazu sytuacji. Jedyne, do czego mogę dążyć, to zgrubne oszacowanie trendu i zweryfikowanie powszechnie funkcjonujących hurra-optymistycznych opinii. Niemożność przeprowadzenie dokładniejszych i choćby w miarę precyzyjnych wyliczeń wynika z braku danych i pomijania w analizach, ewaluacjach i ocenach wielu czynników kosztotwórczych. Bez odrębnych, pogłębionych cząstkowych opracowań poszczególnych elementów niniejsze opracowanie może być jedynie wskazaniem pewnych obszarów, którym należałoby poświęcić baczniejszą uwagę i objąć je dokładniejszą analizą.

Uważam jednak, że nawet tak mocno ograniczona i jedynie szacunkowa analiza ma swoją wagę i powinna być wykorzystywana możliwie szeroko, a w miarę możliwości i potrzeb powinna być rozwijana i uzupełniana o poszczególne, niedostatecznie tutaj opracowane elementy.

Unia Europejska bowiem nie jest klubem gentelmanów, w którym wszyscy członkowie wzajemnie się szanują, bezinteresownie dbają wzajemnie o swoje interesy, nie przedkładają swoich partykularnych interesów nad dobro wspólne i nie dążą do wygrywania swoich własnych interesów kosztem pozostałych członków tego klubu. Wręcz przeciwnie. Unia Europejska nie jest instytucją charytatywną i nie przyjęła naszego kraju w swoje szeregi dlatego, że członkowie tzw. „starej Unii” wzruszyli się losem Polski i Polaków i postanowili „zrobić nam dobrze”. Ten, kto przyjmuje takie tłumaczenie wystawia sobie świadectwo wysoce rozwiniętej naiwności i – wręcz – głupoty. Przyjęcie Polski i pozostałych państw dawnego bloku komunistycznego oznacza jedynie to, że Unia jako całość i jej poszczególne państwa członkowskie miały w tym swój bardzo istotny interes: polityczny, gospodarczy, społeczny lub jakikolwiek inny, lecz na tyle ważny, aby podjąć tę decyzję.

Oznacza to, że wchodząc do UE Polska miała wcale silną pozycję negocjacyjną i nie musiała się w żadnym razie godzić na jakikolwiek dyktat ze strony Komisji Europejskiej i państw członkowskich „starej Unii”. Czy tę mocną pozycję negocjacyjną nasi przedstawiciele wykorzystali należycie? W pewnym stopniu analiza kosztów i zysków, którą tutaj częściowo będę prowadził przybliży nas do odpowiedzi na to pytanie.

Analiza ta – a szczególnie jej dalsze rozwinięcie, uzupełnienie, uszczegółowienie i doprecyzowanie – będzie miała nie tylko i nadetnie głównie znaczenie historyczne. Powinna ona stanowić bardzo ważne narzędzie w bieżących kontaktach i negocjacjach tak z urzędnikami Komisji Europejskiej, jak i z przedstawicielami rządów pozostałych państw członkowskich, szczególnie w kwestiach dotyczących budżetu, struktury i zakresu objętego interwencją współfinansowaną ze wspólnych środków UE (bo wszak nie są to zasoby wypracowane w jakiś cudowny sposób przez urzędników Komisji Europejskiej, a są to – pomniejszone o koszty utrzymania biurokracji Unijnej – środki pochodzące z budżetów państw członkowskich: są to w istocie pieniądze podatników-obywateli państw członkowskich Unii Europejskiej i jako takie winny służyć realizacji celów istotnych dla nas, a nie ważnych z wysokości biurka w brukselskim biurowcu komisyjnym) oraz określaniu celów i priorytetów wspólnych polityk UE.

Cel ambitny zakreśliłem dla tego opracowania, czy jednak będzie on mógł być zrealizowany już tym wstępnym, częściowym i jedynie opartym w dużej mierze na szacunkach tekstem? Z pewnością nie. Jednak moją intencją jest zachęcić innych do zgłębiania podjętych tutaj zagadnień, uruchomienia samodzielnego, krytycznego myślenia w przekonaniu, że to MY mamy kształtować tę Unię Europejską w której żyjemy tak, aby była ona zgodna z naszymi potrzebami, pragnieniami i aspiracjami.

Zanim jednak będę próbował szacować koszty członkostwa Polski w UE (lub przynajmniej wskażę elementy te koszty tworzące) muszę podkreślić, że z mojego punktu widzenia członkostwo w UE przyniosło nam wiele korzyści, a jeszcze więcej korzyści miało przynieść. Z mojego punktu widzenia wcale nie najistotniejsze jest wyliczanie, ile to pieniędzy „ekstra” wpłynęło do Polski z unijnej kasy. Do podstawowych korzyści, będących efektami akcesji do UE zaliczam przede wszystkim następujące:

·        otwarcie Polski na wymianę kulturową;

·        trwałe – mam nadzieję – wyrwanie Polski z rosyjskiej sfery wpływów politycznych i oddziaływania gospodarczego (co wyraża się choćby w tym, że dzisiaj to nie Rosja jest naszym głównym partnerem handlowym);

·        dostarczenie politykom polskim narzędzi oddziaływania na naszych wschodnich sąsiadów i mogących skłaniać ich do przeorientowania swojej polityki na pro-zachodnią (inna sprawa, że nasi politycy zupełnie nie umieją – a może nie chcą? – z tych dostępnych narzędzi sensownie korzystać);

·        szersze iż wcześniej włączenie Polski do systemu wymiany naukowej (wymiana na poziomie studentów i pracowników naukowych) oraz do współpracy naukowej;

·        transfer know-how;

·        wymuszenie podjęcia działań w kilku istotnych i perspektywicznych dziedzinach, m.in. wspieranie innowacyjności gospodarki poprzez wzmacnianie współpracy świata nauki i sfery gospodarczej (niestety, metody jakimi jest to czynione, a co za tym idzie także i rezultaty podejmowanych działań są – niezwykle delikatnie rzecz ujmując – baaardzo dalekie od oczekiwań);

·        udostępnienie skoncentrowanych zasobów finansowych dostępnych do wykorzystania na inwestycje w infrastrukturę (tutaj także odrębną kwestię stanowi to, jak te inwestycje są planowane i realizowane).

Z całą pewnością przedstawioną wyżej listę można dalej rozbudowywać i wiele osób umieściłoby na niej zupełnie elementy. Jednak to jest moja subiektywna lista i ja właśnie tak widzę najważniejsze korzyści, jakie Polska odniosła z członkostwa w UE.

Warto tu także wspomnieć – zupełnie na marginesie – o tym, że w okresie poprzedzającym akcesję Polski do UE, przedstawiciele Komisji Europejskiej wskazywali jeszcze na kilka innych spraw, które są (miały być) w centrum uwagi UE i które powinny stać się także udziałem Polski, kiedy wejdzie do struktur unijnych. Przypomnę tutaj tylko jedno takie hasło: „deregulacja”. Czy ktoś to jeszcze pamięta? Wszak odchodzenie od regulacji kolejnych segmentów rynku miało być – jeszcze w drugiej połowie lat 90-tych ubiegłego wieku – kluczowym działaniem wzmacniającym i usprawniającym gospodarkę państw członkowskich Unii. Od tamtego czasu wiele wody upłynęło w Wiśle i innych rzekach europejskich, a regulacje objęły coraz to nowe obszary. Mnie jest strasznie żal tej idei „deregulacji”, która jakoś tak cicho zmarła śmiercią naturalną gdzieś na krętych korytarzach w biurach Komisji Europejskiej.

Jestem przekonany, że pozafinansowe korzyści z członkostwa naszego kraju w UE powinny być najważniejsze, jednak ich znaczenie będzie w dużej mierze zależało od przyszłego kształtu Unii. 

Spróbujmy zatem oszacować rzeczywiste koszty ponoszone przez Polskę w związku z członkostwem w Unii Europejskiej. Zadanie jest to skomplikowane i wymagające przede wszystkim zidentyfikowania podstawowych obszarów tworzących te koszty. W moim przekonaniu podstawowe obszary tworzące koszty naszego członkostwa w UE są następujące:

1.      Bezpośrednie koszty wynikające z traktatu akcesyjnego (składka będąca określonym procentem DNB, część wpływów z VAT, wskazane już wyżej TOR).

2.      Koszty bezpośrednie i pośrednie ponoszone przez państwo i inne instytucje publiczne (na poziomie instytucji centralnych, regionalnych i lokalnych).

3.      Koszty bezpośrednie i pośrednie ponoszone przez sektor prywatny oraz przez „zwykłych” ludzi.

4.      Różne koszty, nie mające charakteru czysto finansowego, lecz – w konsekwencji – także oddziaływujące na finanse.

Ze względu na to, że moim zamiarem nie jest przeprowadzenie pełnej analizy, a jedynie wstępny przegląd i zwrócenie uwagi na ten aspekt bilansu dotychczasowego członkostwa Polski w UE, zaprezentuję tutaj jedynie niektóre – jak sądzę, oczywiste – czynniki kształtujące całościowy koszt naszego członkowstwa w klubie zwanym Unią Europejską.


[1] Niektórzy uczestnicy dyskusji przedakcesyjnej wyrażali obawy o zachowanie suwerenności przez Polskę w ramach poszerzonej UE. Przykładem tego może być tekst Pawła Sztąberka w internetowym magazynie „Strona prokapitalistyczna” z dn. 05.06.2003 (zob.:http://kapitalizm.republika.pl/ue/referendum.html pobranie z dn. 12.06.2011) lub też artykuł Małgorzaty Goss i Mikołaja Wójcika, Zastrzeżeń coraz więcej (Czyli pułapek traktatu ciąg dalszy) zamieszczony w Naszym Dzienniku z dn. 09.04.2002 (zob.:http://www.naszawitryna.pl/europa_766.html  pobranie z dn. 19.05.2011.  Jednocześnie na drugim, nazwijmy go euroentuzjastycznym biegunie dyskusji znajdowali się przede wszystkim publicyści związani z Gazetą Wyborczą. Doskonałym podsumowaniem poglądów konsekwentnie głoszonych przez GW jest późniejszy tekst samego guru GW, czyli Adama Michnika, Jesteśmy w Unii - jesteśmy w domu, GW z 30.04.2009 (zob.:http://wyborcza.pl/1,101422,6557091,Michnik__Jestesmy_w_Unii___jestesmy_w_domu.html pobranie z dn. 19.05.2011).

[2] Tutaj dobrym przykładem opinii głoszącej, że Polska będzie dopłacać do członkostwa w UE jest tekst Miłosza Marczuka, Dopłacimy!, zamieszczony w Najwyższym Czasie z dn. 20.02.2002 (za:http://www.naszawitryna.pl/europa_337.html pobranie z dn. 12.06.2011). Jeszcze bardziej skrajnie negatywny pogląd wyraził – w oparciu jednak o bardzo tendencyjnie dobrane dane – Dariusz Kosiur w artykule Bilans kosztów członkowstwa Polski w UE, zamieszczonym w internetowym piśmie naparkiecie.pl  (zob.:http://naparkiecie.pl/ftopic12004.html pobranie z dn. 13.06.2011).

[3] Dane finansowe za NBP.

stajenny
O mnie stajenny

ciemnogrodzki konserwatysta (trochę monarchista), koniarz, żeglarz, judoka.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka