Jarosław Kaczyński się zmienił. Także nie wierzyłem, że można się zmienić na potrzeby kampanii wyborczej. Oceniałem go podejrzliwie, nie wierzyłem mu. Słowa, które dochodziły mnie z mediów nicowałem z lewej na prawo i odwrotnie. Nie mogłem go złapać na tym, że się nie zmienił. Postkomuna przestała nią być, stała się lewicą. Toż to zmiana. Wcześniej postkomunę chciał rozliczać z komuny, biłem brawo. Brawo, Kaczyński, tak trzymaj, trzeba tych żłobów, którzy uprzykrzali nam życie, złamali niejedną karierę, w tym i moją, trzeba ich rozliczyć. Za Gierka dostałem stypendium w Uppsali, nie mogłem z niego skorzystać, bo oczywiście nie wydali mi paszportu. Gdybym mógł wówczas, a i potem, Gierka bym własnymi rękami, albo jakimś sztychem kung fu odesłał może nie do Szwecji, ale do Danii, dajmy na to pod mury Elsynoru, gdzie słynny tragiczny bohater z czaszką Yoricka rozważa, być albo nie być. Aby ostatecznie stwierdzić: Dania jest więzieniem. Ja też plotłem, jak Piekarski na mękach: Polska jest więzieniem. Kaczyński powiedział: Gierek był wielkim patriotą. Zmienił się. Opadły mi ręce pod koniec kampanii prezydenckiej, gdy ostatecznie się poddałem i musiałem stwierdzić: Kaczyński się zmienił.
Ale mu nie wierzyłem, że się zmienił. Jeszcze dzisiaj z rana mu nie wierzyłem, że się zmienił. Obudziłem się z rana i pierwsza myśl moja była: Kaczyński się nie zmienił, dopiero wówczas mogłem zjeść śniadanie. Takiej dostałem mantry z tej podejrzliwości. Miał kiedyś taką mantrę jeden, był nawet wicepremierem, powtarzał: Balcerowicz musi odejść. Nie mam takich jednak ambicji, aby być wicepremierem, mam jednak mantrę. Jedno zdanie Jarosława Kaczyńskiego wyleczyło mnie z tej powtarzalności, gdy były kandydat na prezydenta oskarżył krytyków swego brata, a naszego już w tej chwili śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, oskarżył krytyków o moralną odpowiedzialność za katastrofę. Matko Boska, też krytykowałem, usłyszałem jednak dzisiaj z ust Kaczyńskiego konkluzję: - Ktoś kto tych faktów nie łączy ze sobą, ma kłopoty z myśleniem.
Usłyszałem i jak ręką odjął. Zacząłem łączyć fakty. Tak, tak, Kaczyński ma rację, trzeba fakty połączyć. Fakt krytyki i fakt katastrofy. Moja krytyka się nie liczy, niewielu ją słyszało, jeszcze mniej przeczytało, ale był taki jeden krytyk nad krytykami: rząd. To rząd krytykował, a w tym rządzie jeden nadkrytyk krytyków Tusk, Donald Tusk. Przecież on stale krytykował, to fakt. Ten fakt połączyłem z katastrofą, jak zalecał Kaczyński. Przecież to się wiąże, jak dwa a dwa, cztery.
Pochwaliłem sam siebie, że nie mam kłopotów z myśleniem. Wcześniej podejrzewałem, że mam kłopoty z myśleniem, bo byłem podejrzliwy. Człowiek ma być otwarty, wierzyć bliźniemu, bo człowiek z natury boskiej jest dobry. Fakty trzeba łączyć ze sobą, aby nie mieć kłopotów z myśleniem. Tak powiedział jeden śledczy z genialnej powieści kryminalnej wszechczasów, Porfiry. Też od początku wiedział, kto zabił, kto jest odpowiedzialny, potrafił łączyć fakty ze sobą, gdyż nie miał kłopotów z myśleniem.
Jak tu nie wierzyć Kaczyńskiemu? On się zmienił, a ja mu nie wierzyłem, przecież on wie, nie potrzebna żadna rządowa komisja badająca przyczyny katastrofy, wszystko będzie spisane białe na czarnym w „Białej księdze zbrodni i kary”, winien jest jeden i tylko jeden, ten, który powinien podać się do dymisji, jak to robią w normalnej demokracji, winien: Raskolnikow Tusk.