Eli Barbur Eli Barbur
261
BLOG

STREFA EJLAT (14) - zakończenie

Eli Barbur Eli Barbur Kultura Obserwuj notkę 0

 Rozdział 1:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/527834,strefa-ejlat-1

Rozdział 2: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/531080,strefa-ejlat-2

Rozdział 3: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/532261,strefa-ejlat-3

Rozdział 4:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/533914,strefa-ejlat-4

Rozdział 5:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/535329,strefa-ejlat-5

Rozdział 6:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/537104,strefa-ejlat-6

Rozdział 7:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/538705,strefa-ejlat-7

Rozdział 8: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/540450,strefa-ejlat-8

Rozdział 9: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/542102,strefa-ejlat-9

Rozdział 10:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/543649,strefa-ejlat-10

Rozdział 11:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/545467,strefa-ejlat-11

Rozdział 12: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/547001,strefa-ejlat-12

Rizdział 13: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/549015,strefa-ejlat-13

(14)
No więc potem musiałem jeszcze skoczyć na moment do Taby, żeby zabrać rzeczy z hotelu, i platynowa kurwa siedziała z przymkniętymi oczami za kierownicą jeepa przed kioskiem Abu-Humus, gdzie facet przebrany za dobermana rozdawał jakieś ulotki, a pieski transwestytów próbowały złapać go za ogon. Za ladą sklepu stylizowanego jakby na kurnik - ze zdrową żywnością i bryłami kwarcu z dobrą energią - miotali się jacyś ludzie w raperskich czapeczkach i pomyślałem sobie, że sprzedawcy w tych sklepach zawsze z jakiegoś niejasnego powodu mają zasyfione mordy.

Ostry techno trans nakładał się na muzykę arabską i to było chyba jeszcze gorsze niż muzyka transowa ze smrodem gnijących ryb w gorącym wietrze; grubawy facet w myjni samochodowej zdejmował anteny i zaklejał skoczem wycieraczki na tylnych szybach, zanim wozy wciągało między zielone wirujące szczoty. Usłyszałem miauczenie kotów i chłopak z żelem na włosach jeździł na rolkach po parkingu. Tajlandczyk z grabiami, w zielonej czapce włożonej daszkiem na bok, zajechał starym damskim rowerem na parking i miał jasnozielony szlauch zwinięty na kierownicy.

No i potem we wstecznym lusterku widziałem uciekający w tył błyszczący asfalt i żółte skaliste wzgórza. W nadmorskiej knajpie dwie kurwy, wyglądające na matkę z córką, siedziały rozkraczone ze stopami wygiętymi za nogi krzeseł i rozpinały i upinały włosy na przemian, i latały im po pyskach cienie rozwianej palmy. Niskie słońce odbijało się w niklowanych krzesłach i bezdomny w trójkątnym kapturze z gazety machał ręką, w której miał zakurzony tranzystor z Ciemną stroną księżyca, i przełożył go do drugiej ręki, i wydało mi się nagle, że muzyka leci skądś z daleka.

Zawsze miałeś opory z wyrzucaniem starych tranzystorków - powiedziałem sobie nagle i na szosie nabrzeżnej zrobił się jakiś zator. Facet z radyjkiem przysnął oparty o skałę, z której spoglądał na niego mały krab i na zwalonym przez wiatr billboardzie zielona butelka Carlsberga zachodziła na twarz skośnookiej kobiety. No więc potem w Hiltonie-Taba zakończyło się to piękne sympozjum międzynarodowe, na którym ustalono w deklaracji końcowej, że po zwycięskiej wojnie z krwawym reżimem Saddama Husajna w Iraku uspokoi się też w innych newralgicznych rejonach Bliskiego Wschodu.

Hotelowy didżej z binladenowską bródka grał w lobby utwory Leonarda Cohena i egipscy dziennikarze palili nargile z miodem i cynamonem. Polifoniczne melodyjki z kolorowych komórek; megadupsko rozkraczone w telewizorze i zaraz potem subtelna kobitka w szynelu serbskiego generała w telawiwskiej knajpie z wystrojem typu hi-tech + pchli targ - mówiła, że na pewno już nie poradzimy sobie z męką istnienia i przemijalnością rzeczy; po tym całym optymizmie z końcówą XX wieku jesteśmy tylko jeszcze bardziej przerażeni, bo wszystko rozpętało się na nowo.

No więc potem zobaczyłem z mojego pokoju, jak na dolnym tarasie naga kurwa z drętwą twarzą i świetnymi ramionami - z rozwianą blond grzywą - dosiada faceta w kowbojskim kapeluszu opuszczonym na oczy, żeby zasłaniał słońce i nagle zauważyłem, że ta kobieta ma naprawdę piękne ramiona, plecy i biodra, i fantastycznie, powoli i miękko porusza się w górę w dół i naokoło; jak w najlepszej bajce – pomyślałem i przed południem piwo smakowało mi zawsze dużo lepiej z butelki, i wokół pachniało chyba jakimś browarem i benzyną.

Przed kasynem na brzegu basenu dwa reflektorki, zielony i niebieski oświetlały ludzi przed aksamitnym bordowym sznurem zagradzającym wejście i lusterkowa kula wirowała na suficie. Wąsaci kelnerzy w czerwonych kamizelach roznosili wiaderka z lodem, w których mieli paroprocentowe bełty Winnice Egiptu, smakujące chyba gorzej niż woda w Nilu i jeden z nich, w całkiem nowym fezie na głowie, powtarzał raz po raz mechanicznie w mikrofon, że można też zamówić po połówce butelki; tobie jednak, Mister, radziłbym od razu zamówić całą butelkę - powiedział podchodząc do mnie.

- Przecenia pan chyba moje możliwości – powiedziałem.

- Resztę wina mogę zostawić panu na potem – powiedział.

- Potem to już dawno mnie tu nie będzie – powiedziałem.

- To mogę odesłać panu na górę do pokoju – powiedział.

- Siadając za kierownica unikam alkoholu – powiedziałem.

- To niech pan zabierze Winnice do domu – powiedział.

- Dzięks! - powiedziałem. - Mam już w domu jakieś wino.

No i potem duży bezdomny pies ze skudloną sierścią, który kiedyś wył z żałości na plaży, stanął nagle na tylnych łapach, a przednimi oparł się o ramiona chudej żurnalistki przy barze (tej od jogi + zielonej herbaty + Greka Zorby) i zaczął się kiwać w przód i w tył, mlaskając wielkim jęzorem z odgłosem przypominającym myjnię samochodową. W telewizorach rosyjski cyrk z karłami na rolkach i przypomniałem sobie nagle, jak kiedyś Rosjanie wściekali się na szkopów, że wywieszają wszędzie reklamy wódki Gorbatschow na nartostradach.

Nie ma już śladu po „chorobie legionistów” w ejlackim hotelu Herods – powiedziało radyjko czerwonomorskie i przypomniałem sobie, jak w połowie lat 80. miałem stałą zapchajdziurę w kurwinach: nowozelandzki premier Dawid Lange, który ciągle protestował przeciw francuskim, podwodnym próbom atomowym na atolu Mururoa. No i zawsze, jak Mendel wrzeszczał, że brakuje małej jedynki na pierwszą stronę - to dawałem w ciemno, że Wellington znów sekuje Francuzów za aferę z zatopieniem statku flagowego Greenpeace Tęczowy wojowniki przekształcenie atolu Mururoa w gąbkę.

No wiec teraz przez moment było tak, jakbyś znowu sam ze sobą rozmawiał i słyszał siebie samego sprzed lat, i przypomniałem sobie jeszcze, jak metrampaż Mendel z powodu bolącego krzyża schylał się najwyżej do połowy regału z kasztami na ołowiane czcionki, i nagłówki potem w kurwinach - choćby nie wiem co się działo - były zawsze tej samej niewielkiej wielkości, a Mendel powtarzał, że niżej nie schyliłby się nawet na okoliczność przyjścia Mesjasza lub wybuchu wojny Armageddon.

No więc coraz mniej chętnie o tym myślałem i w szałasie beduińskim na plaży półnagie kostropate Niemki uczyły się tańca brzucha pod melodie Beatlesów i czarodziej Sulejman Wspaniały zabawiał dzieci, wyszarpując białego królika z cylindra, i przez chwilę naprawdę taniec brzucha nakładał się na jakieś wczesne numery Beatlesów. Na basenie barman w białym uniformie ze złotymi akselbantami sędziował starym hipiskom, które zrobiły sobie zawody w stylu grzbietowym na dystansie 100 metrów.

No i potem skończyła się konferencja prasowa i był ten moment, że wszyscy wstają i zarzucają torby na ramiona, i przed wyjściem barrakudy z minidyskami opadły ze wszystkich stron Peresa, który powiedział, że Chińczycy mają słówko mu oznaczające: tak i nie. No więc od tego momentu nie miałem tam już nic do roboty i nad hotelem przeleciał biały helikopter MFO i sfrunęły serwetki ze stolików, a łaciaty kucyk dla dzieci, uwiązany przedtem luźno przed wejściem, stanął nagle dęba i zaczął galopować wokół podjazdu, rżąc przeraźliwie jak napalony mustang.

W prawie pustym lobby słychać było teraz piosenkę Leonarda Cohena A Thousand Kisses Deep i to był jeden z tych utworów, przy których jakbyś trzymał się powietrza. Przez oszklone drzwi zobaczyłem dziewczyny z opalonymi ramionami i jasnymi rozwianymi włosami w słońcu, a wiatr poruszał też kawiarnianymi parasolami i wysokimi prześwietlonymi trawami na podjeździe. Wyszedłem z hotelu, w którym windy art deco chodziły bezszmerowo na skraju pustyni i dojechałem do końca enklawy Taba, i potem tą samą drogą zawróciłem na północ do świętej krainy.

Zakurzony wojskowy hummer z antenami i włączonym kogutem wjechał na mokre kamienie i zarośnięty rezerwista z nogą na błotniku odwijał sandwicza z folii - lornetując leniwie wybrzeże.

Tel Awiw 2004/remiks 2013

@

Późnym wieczorem wrzucę dzisiejsze TopNewsy, które cały czas lecą na moim fejsie i TT.


 


 


 


 


 


 

Eli Barbur
O mnie Eli Barbur

STARAM SIĘ GADAĆ DO RZECZY. Opublikowałem powieści „ GRUPY NA WOLNYM POWIETRZU ” (Świat Literacki, W-wa 1995 i 1999) i „ STREFA EJLAT ” (Sic!, W-wa 2005); tom opowiadań ” TEN ZA NIM ” (Świat Literacki, W-wa 1996); ” WZGÓRZA KRZYKU” (Świat Literacki, W-wa 1998) - zbiór reportaży i wywiadów zamieszczanych w latach 90. w GW i tygodniku Wprost; „WŁAŚNIE IZRAEL” (Sic!, W-wa 2006) - wywiad-rzeka o Izraelczykach.  “ TSUNAMI ZA FRAJER. Izrael - Polska - Media” (wyd. Sic!, W-wa 2008) - zbiór felietonów blogowych, zamieszczanych w portalach: wirtualnemedia.pl i salon24.pl.; פולין דווקא (Właśnie Polska)- reportażowa opowieść o Polsce z rozmowami o kulturze - Jedijot Sfarim, Tel Awiw 2009; WARSZAWSKI BEDUIN (Aspra-Jr, W-wa 2012)- biografia Romana Kesslera. @ ZDZICHU: WITH A LITTLE HELP OF HUMAN SHIELDS. Spiro Agnew: The bastards changed the rules and didn’t tell me. I LOVE THE SMELL OF NAPALM IN THE MORNING (Apokalipsa teraz). "Trzeba, żeby pokój, w którym się siedzi, miał coś z kawiarenki" (Proust). MacArthur: Old soldiers never die; they just fade away. Colombo: Just give me the facts. "Fuck the Cola, Fuck the Pizza, all we need is Slivovica". Viola Wein: Lokomotywa na Dworcu Gdańskim nie miała nic wspólnego z wierszem Juliana Tuwima. FUCK IT! AND RELAX (John C. Parkin)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura