Eli Barbur Eli Barbur
256
BLOG

STREFA EJLAT (12)

Eli Barbur Eli Barbur Kultura Obserwuj notkę 1

 Rozdział 1:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/527834,strefa-ejlat-1

Rozdział 2: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/531080,strefa-ejlat-2

Rozdział 3: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/532261,strefa-ejlat-3

Rozdział 4: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/533914,strefa-ejlat-4

Rozdział 5:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/535329,strefa-ejlat-5

Rozdział 6:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/537104,strefa-ejlat-6

Rozdział 7: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/538705,strefa-ejlat-7

Rozdział 8: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/540450,strefa-ejlat-8

Rozdział 9: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/542102,strefa-ejlat-9

Rozdział 10: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/543649,strefa-ejlat-10

Rozdział 11:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/545467,strefa-ejlat-11

(12)
- Stało się całkiem inaczej - powiedział Szulc i siedzieliśmy znowu przy barze w Hiltonie-Taba, a Maksio opowiadał, jak w Acapulco metysi skakali z 30-metrowej skały, gdzie na szczycie jest mała niebieska kapliczka, przed którą modlili się na klęczkach przed każdym skokiem i potem w nocy szybowali z zapalonymi pochodniami w rozstawionych rękach. - Kucharzyłem wtenczas na frachtowcu i latające ryby przelatywały mi nad patelnią z jednego iluminatora do drugiego - powiedział Max.- Mamy sponsora na duże koryto - powiedzial Szulc. - Już na patelni, a jeszcze się rzuca – powiedziałem.

Kropla zimnej wody kapnęła mi na łeb i tajski barman powiedział, żebym się przesiadł, bo rura od klimatyzacji cieknie w suficie, i potem zaczęło mi kapać na rękę. No i Szulc zaczął opowiadać o moskiewskim hotelu „Ukraina”, podobnym do PKiN, gdzie na każdym piętrze specjalna baba tzw. etażowa wszystko widziała i słyszała, no i na piętrze Szulca mieszkali jacyś Murzyni, którym etażowa robiła piekielne awantury, bo całymi nocami puszczali wodę w łazience, i tłumaczyli, ze bez szumu wody nie mogą zasnąć, bo pochodzą z wioski, gdzie obok tryska źródełko.

Egipscy dziennikarze w trzyczęściowych garniturkach popijali sok z mango plastikowymi rurkami i w telewizorze kobitka z twarzą lekkiej fetyszystki pieprzyła coś, że w Izraelu najbardziej popularnym przyrządem na siłowniach, zwłaszcza wśród pań, stał się ostatnio rowerek sprzężony z wirtualnymi widokami paryskich bulwarów. Dziewczyna w srebrnej masce na twarzy wycinała ludziom przy barze profile twarzy z czarnego papieru i jacyś faceci od hi-techu w odprasowanych koszulkach z kwiecistymi krawatami tłoczyli się przed barkiem z sałatkami.

Usłyszałem, jak jeden z nich mówił, że poleciał ostatnio do Indii szukać programistów komputerowych, bo w świętej krainie, pomimo światowego kryzysu w branży informatycznej, wciąż jest ich za mało i łaził z laptopem nad Gangesem w smugach dymu - między nagimi Hindusami palącymi swoich zmarłych w ogromnym krwisto-pomarańczowym zachodzie słońca - i nagle dostał esemesa od swojej narzeczonej w Tel Awiwie, że umówiła się w ciemno z jakimś facetem, który okazał się całkiem miłym chłopcem, i potem rano kochali się na tylnym siedzeniu samochodu.

No i opowiedziałem kolegom z Polandu, jak ostatnio wieczorem, wpadłem w zator wyjeżdżając z Tel Awiwu, i przednią szybę wciąż miałem zaparowaną, bo w wozie była klima, a na zewnątrz z 80% wilgotności powietrza. No więc przy normalnej jeździe szyba się wychładza, ale w korku wciąż zachodziła parą i musiałem wyłączać klimatyzację i otwierać okna, i cholerny gorąc ze spalinami waliły mi w twarz, i nagle z radia poleciały syreny karetek: terrorysta-samobójca wysadził się w przegubowcu w Jerozolimie, zabijając 23 ludzi, w tym siedmioro dzieci*.

No i potem w drodze do Ejlatu, wstąpiłem do zajazdu 101. kilometr, którego właściciel Kuszi Rimon, służył kiedyś w dowodzonej przez Ariela Szarona etosowej Jednostce 101 i dokonywali akcji odwetowych za ataki palestyńskich fedainow z Jordanii. Nad ogrodzeniem wisiał napis Fighting for peace is like fighting for virginity i szosą do Ejlatu przelatywali dawcy nerek, bo harley’e-davidsony obchodziły swoje 100 urodziny, no i powiedzialem kolegom z Polandu, że w tym zajeździe 101. kilometr zakodowało się jakby sporo prawdy o świętej krainie.

No więc liczba 101 ma swoje przełożenie na wojnę Sądnego Dnia w 1973. roku, gdy Arik Szaron przedarł się z komandosami na drugą stronę Kanału Sueskiego, biorąc w kocioł 3 armię egipską, co groziło kolejnym padnięciem na pysk Arabów. ZSRR ogłosił stan gotowości, zmuszając USA do narzucenia Izraelczykom zawieszenie broni, które zastało dywizję Arika na 101. kilometrze od Kairu. Tam w miasteczku namiotów ruszyły potem rokowania z udziałem Kissingera, które doprowadziły do oddania Egiptowi całego Synaju, poza Tabą urwaną jeszcze na parę lat przez Izrael.

Za Kuszi Rimonem łaził wszędzie, nie odstępując go na krok, stary gawron z oberwanym skrzydłem i biały osioł, na którym siedział całkiem spory piesek knaanejski. Kuszi nabył ostatnio wykrywacz metali za 25 tys. USD z zasięgiem do 18 metrów w głąb ziemi i szukał złota, które wg starych Beduinów, zakopali w okolicy ottomańscy urzędnicy uciekający przed Anglikami. To złoto miało być na żołd dla tysięcy żołnierzy i policjantów - Kuszi na razie nie znalazł ani jednej sztabki, ale za to udało mu się odetkać starą studnię z wodą źródlaną pośrodku pustyni.

No więc faktycznie było tak, że studnia koło zajazdu była od dawna zasypana kamieniami i Kuszi powiedział komandosom, którzy mieli tam jakieś ćwiczenia, że na dnie może być schowane złoto ottomańskie i pomogli mu odetkać cholerną studnie, w której nic nie było, ale pojawiła się za to woda źródlana. Siedzieliśmy przy barze, nad którym wisiał portret olejny Ariela Szarona w złotych ramach i przez chwilę słychać było tylko stukot kostek lodu w szklaneczkach, i Kuszi też jakby pamiętał Sztajnera, bo wstępowaliśmy tu nieraz w drodze do Taby lub na Synaj.

Przez oszklone drzwi Hiltonu-Taba zobaczyłem teraz clowna na jednokołowym rowerku, plującego różowym ogniem w cieniu palmy i obok hotelowa panienka od baby sitter robiła z dziećmi czapki z papieru. Murzyn-ratownik w białych szortach uczył grubawą Niemkę startować z pomostu na nartach wodnych, ale wciąż tylko waliła twarzą o wodę i wiatr rozwiewał wieszaki z kolorowymi t-shirtami koło czerwonego wózka z popcornem, co przez chwilę wyglądało, jakby tancerka flamenco wyskoczyła z przytupem na wybieg, przemiatając suknią nad głowami.

W toalecie słychać było znowu tylko jakieś dźwięki fletów i neopunkowiec w wojskowych butach, spodniach-panterkach i pasiastej koszuli z obciętymi u nasady rękawami, zmoczył łeb pod kranem i stawiał sobie rudego irokeza pod strumieniem gorącego powietrza z suszarki do rąk. Radyjko M. Czerwonego powiedziało, że UNESCO już z rok temu wpisało górkę Massadę na listę światowego dziedzictwa i to było z dwa lata po tym, jak Palestyńczycy zaczęli „wojnę samobójców” z Izraelem.

No więc przypomniałem sobie, jak kiedyś wzięli nas helikopterami na przysięgę na tą cholerną Massadę, gdzie starożytni Żydzi popełnili zbiorowe samobójstwo, żeby nie poddać się legionowi rzymskiemu. Staliśmy z pochodniami w luźnym szyku w podkowę i potem nad Morzem Martwym zaczęło się misterium wschodu słońca. Więc to była taka legia cudzoziemska, słyszałeś wszystkie języki - każdy przyjechał w ciemno na wariata - staliśmy trójkami miedzy historycznymi wykopkami i wciągali flagę izraelską na maszt; linka się zacięła, no i w mordzie mi zaschło od tej mistyki.

No i pamiętam, jak pierwszy raz zrobiliśmy wypad do południowego Libanu, gdy jeszcze był tam Fatahland i siedzieliśmy w nocy koło ogrodzenia granicznego i błyskało coś wysoko na niebie. Daleko w dole widziałeś rozmazane w deszczu światła Haify i chyba rozpadało się na dobre, no i potem zwiadowca druzyjski, który od godziny żarł sandwicza z rękawa, słuchając Um-Kul-Tum na małym tranzystorku przy uchu, psyknął nagle w ciemności i jednym ruchem otworzył nam przejście w ogrodzeniu.

Zobaczyłem, że biegniemy tarasowym zboczem z kamiennymi murkami między drzewkami oliwnymi i myślałem tylko, żeby trzymać się Sztajnera, który miał mnie zluzować z krótkofalówą na plecach; biegliśmy pod wiatr i w życiu nie widziałem takiego jasnego księżyca, który skądś nagle pojawił się nisko nad nami. Wiocha z oświetlonym minaretem w dole- gwizd, tupanie, krótkie wycie i usłyszałem jakby tuż obok siebie arabską muzyczkę i oklaski, i powiedzieliśmy sobie wtenczas że Sztajnerem, że na farcie mamy piątek i w libańskiej telewizji walcują jakieś tancerki brzucha.

Wracaliśmy w ten sam sposób i Druz z tranzystorem otworzył nam przejście w ogrodzeniu, i powiedzieliśmy sobie ze Sztajnerem, że ta Um-Kul-Tum, która wyła wciąż tego samego tasiemca Szłaje-szłaje była naprawdę zdrowa dupa. Tylko że jak raz terroryści z Fatah przedarli się do północnego Izraela i musieliśmy na zaporze drogowej sprawdzać jadące szosą samochody. Jakaś dziewczyna, której zajrzeliśmy do wozu, rzuciła nam dwa różowe, moherowe koce, że czułeś się jak Bardotka i spaliśmy potem z parę godzin w śpiworach na trawie w deszczu.

Po obudzeniu świeże powietrze na dworze, jak kiedyś w dzieciństwie, gdy jechałem z matką pociągiem i wyjrzałem przez okno na jakiejś małej stacji we mgle i ptaki śpiewały w drzewach. No więc to naprawdę były całkiem niezłe chwile w twoim życiu; z tym że chyba nie chciało mi się teraz myśleć o tym wszystkim, choć jakby samo w sobie było OK, bo wytracałeś samotność na chwilę i najlepsze były momenty, gdy stawałeś się jakby mniej samotny, i mówiliśmy sobie nawet nieraz ze Sztajnerem, że to jest jedyne odznacznie jakie dostaliśmy w Cahalu.

Opuszczona na wpół zrujnowana wiocha arabska na Golanie; eukaliptusy i pełne kurzu kaktusy sabres miedzy ruderami z czarnego bazaltu - na kamiennej obudowie wyschniętej studni stare graffiti komandosów Cierpliwość i wytrwałość, czasem kula między oczy, którego to hasełka dopiero teraz latem 2003. Cahal zakazał im używać. Pikieta pacyfistów z Pokoju-Teraz, haszowy dym i roje komarów - w fosforyzujących reflektorach serwowali ciepłą herbatę z mlekiem i cynamonem, i poza wszystkim była to ostatnia rzecz, na którą miałeś ochotę w tym momencie.

No więc mogłem już chyba teraz opowiedzieć, jak wiele lat później na Golanie założyłem się rano z Kalimerem, że zjem całego arbuza - krótki błysk i trzaśnięcie na zboczu góry, jeep wjechał na minę; Sztajner alach farsz - usłyszałem w krótkofalówce; stałem oparty o drzewo i wodą z manierki obmywali strzęp, który został mu z twarzy i nagle zacząłem rzygać w ognisko. Rozgrzane powietrze i przezroczyste spaliny falowały przed helikopterem i łopotała koszula jednego z sanitariuszy, którzy biegli z noszami, i coś czarnego wciąż latało mi przed oczami.

Baza wojskowa w górach, ostre słonce i zimny wiatr z boku i potem przed bunkrem z antenami zobaczyłem Kalimera z chłopakami w polowych czapkach na oczach; stali z rękami w kieszeniach, ze spuszczonymi głowami. No i potem lekarz z wojskowego szpitala Tel Haszomer powiedział nam przez telefon, że tylko Bóg może pomóc i zapytał się jeszcze, czy wierzymy w Boga. Błyskała woda w zapadlinach skalnych, jakby samolot leciał z metr nad tobą i wiatr w porze deszczowej był taki, że wyciskał z oczu łzy, i czułeś jak ci na mordzie wysychają.

Na drugi dzień złożyliśmy się na wieniec, choć wojskowy rabinat pokrywał koszta pogrzebu; no więc nie chodziło o żadne podsumowania, ale Sztajner był moim starym kumplem z warszawskich czasów i mieszkaliśmy potem luzem w Danmarku, i potem w Izraelu zaliczyliśmy razem dwa lata wojska, a jeszcze później służyliśmy w tej samej jednostce rezerwistów. No więc nie wiedziałem chyba wtedy, co z sobą zrobić i coś takiego działo się ze mną, że głupio było się wycofać i nawet zbytnio się nie zastanawiałem.

Padało tak, że momentami nic nie widziałeś; okienko w ścianie kantyny, jakby je ktoś pięściami wybił lub wykopał i ściana wokół była brudna, bo wszyscy się opierali. Białe baraki z betonowym wybiegiem i siedziałem na skale, która wystawała z ziemi, przytrzymując kaptur skafandra na głowie; gałęzie przejechały po plandece terenowej ciężarowy Rio, która ciągnęła dymiącą kuchnię polową i były tam hangary z warsztatami i jakieś drzewa; rozlewiska - żółte metalowe beczki z niebieskim pasem.

Facet z łbem wciśniętym w krótki tułów, w skórzanym fartuchu zachodzącym mu jakby na brodę, siedział na błotniku z nogą na nodze, ruszając palcami jakby przed chwilą dłubał w nosie i żarł śniadanie z gazety. No i potem krople deszczu rozpłaszczały się na przednich szybach terenowej ciężarowy Rio i stanęliśmy na skrzyżowaniu, a Kalimero położył się na kierownicy z brodą na pięściach, i patrzył na chodzące wycieraczki, i zobaczyłem jak błyskawicznie paruje woda z nagrzanej maski silnika.

Port rybacki w Akko; ślepe mury ze sczerniałych pustaków, stosy zardzewiałej blachy i starych karoserii; składy drewna - przyćmiony rój świateł - wjechaliśmy na stacje benzynową i usiadłem na zewnątrz w bufecie z markizą, pijąc Goldstara z butelki, i patrząc w czerwony neon, w którym płynęły jakieś reklamy Coli, i często w świętej krainie stacja benzynowa zastępowała mi dworzec kolejowy i klub studencki i parę innych spraw, które dawniej lubiłem. Było wietrznie i pusto i nagle wiatr zmienił kierunek, i przestawiłem stolik za winkiel, bo zaczęło deszcz znosić na mnie.

No wiec potem w Tel Awiwie na placu, gdzie z 10 lat później zabity został Icchak Rabin - tłumy dzieci wdrapywały się na eksponowane tam czołgi i transportery i celowały z cekaemów do swoich rodziców, bo właśnie odbywał się Tydzień Wojsk Pancernych. W nocy znowu padał ulewny deszcz i kiedy przed świtem wyszedłem z domu, pomarańczowe jarzeniówki paliły się wszędzie nad mokrymi jezdniami i potem niebo na moment przybrało ten sam kolor co jarzeniówki; zanim przestało padać, wyszło słonce spod czarnej chmury, odbijając się jaskrawie w asfalcie i z drzew kapały prześwietlone krople deszczu.

Wtedy pomyślałem sobie, że to już wystarczy; zapłaciłeś za to nerwami- myślałem; chodzi o te nerwy, powiedziałem teraz, Sztajner był podłączony do Izraela wszystkimi nerwami - powiedziałem - mówiliśmy sobie zawsze, że to jest odtrutka na Holokaust i cały ten syf w Europie; mówisz o sobie z tymi nerwami? – spytała Iza; może i tak - powiedzialem.

- Teraz jestem zadowolona - powiedziała Iza.

- Tak już chyba musi być – powiedziałem.

- Nie wierzę, że tak mówiliście – powiedziała.

- Może i nie, ale tak było – powiedziałem.

- Już wtedy i do tej pory – powiedziała Iza.

- Nie popadaj w czarnowidztwo – powiedziałem.

- To jak będzie z tymi nerwami? – spytała Iza.

- Powiedz coś erotycznego – powiedziałem.

- Kocham się w tobie - powiedziała Iza.

- Średnio się tym martwię – powiedziałem.

- Liczyłam, że będzie inaczej – powiedziała.

- Czekaj - powiedziałem. - Mówię, co myślę.

- Jest mi smutno i tyle - powiedziała Iza.

W telewizorni niemiecka kobitka w dopasowanym żakiecie na gołe ciało - naprawdę była naga do połowy pod tą marynarą - zastanawiała się, w jaki sposób należy traktować antyglobalistów. Powiększone silikonem usteczka wymodelowane na piękną nieznajomą - ubolewały, że światowe zadymy z hi-techem, bin Ladenem i SARSem skasowały optymizm po upadku komunizmu i obchodach milenijnych; ślady gwałtownego hamowania - powiedziałem - smród palonej gumy; dlatego skasowali Concordy - powiedział Max; świat zaczyna wyluzowywać – powiedziałem.

- Jeszcze nie mówimy hop - powiedzial kolega Szulc.

- Zależy gdzie - powiedzial Max ściszając telewizor.

- Francuzy rozwaliły się Concordem – powiedzialem.

- W lipcu 2000. na własnym boisku - powiedział Szulc.

- Potem mówili, że wszystko przez EL-AL – powiedziałem.

- Francuzy mają przesrane w głowach - powiedział Szulc.

- Dziób Concorda idzie na aukcji - powiedział Max.

- Cena wywoławcza 15.000 euro - powiedział Szulc.

- Wiesz co, zasłaniasz okropnie - powiedziała Iza.

- Niech ma dziewczyna – powiedziałem.

- Znowu zaczyna być ciekawie - powiedziała Iza.

- Piękna fascynująca Europa - powiedział Szulc.

- Cała ta Unia to spisek kwakrów - powiedział Max.

- Nie może być inaczej - powiedział kolega Szulc.

- Jaki miły temat, zaraz się rozmarzę – powiedziała.

- W tym jest, kurwa, jakaś ściema - powiedział Max.

- Wciąż jestem obok twojego życia - powiedziała nagle Iza z niepotrzebnym napięciem w twarzy i Szulc zaczął opowiadać, jak kiedyś zrobił się całkiem bezradny, bo w jego życiu pojawiła się bezsilność; człowiek czasem błądzi gnany rozpaczą - powiedział Szulc, który zawsze wiedział, że wszystko z tą dziewczyną jest bez sensu i potem pamiętał, że to wiedział, i opowiadał teraz, jak całował ją po tym baniaku, w którym były już bebechy cudzego bachora; zawsze jak byliśmy razem, czułem się, jak kiedyś na samym początku, gdy zaczynałem być w niej zakochany wtenczas pod koniec lat 60. XX wieku - usłyszałem słowa Szulca.

- Przyznam, że nie rozumiem - powiedziała Iza i wyglądała na kogoś kto naprawdę nie rozumie; a nie przeleciałbyś mnie, jeśli wolno spytać – powiedziała - jest to pomyślane w ten sposób, żeby się z tobą kochać.

- Nie jest powiedziane, że tak – powiedziałem.

- Trywializujesz – powiedziała dziewczyna.

- Jestem wewnętrznie z tobą – powiedziałem.

- A ja chcę się kochać z tobą - powiedziała.

Zobaczyłem jakichś Izraelczyków z pękiem czerwonych baloników pod kasynem na basenie, gdzie kiedyś była dyskoteka Koniec Świata. No i musiałem jakoś wytłumaczyć spragnionym wiedzy kolegom z Polandu, że w świętej krainie rulety są surowo zakazane, bo ortodoksyjni Żydzi zwalczają hazard. W związku z tym prosperują różne speluny, na które policja wciąż robi naloty i stateczki-kasyna z WNP, na które można dopłynąć z Ejlatu w pół godziny białym tramwajem wodnym z mołdawskimi hostessami rozebranymi do połowy na oświetlonych pokładach.

- Stateczki-widma z mołdawskimi kurwami - powiedział Szulc.

- Weź ty mi wytłumacz, o co tu się rozchodzi - powiedział Max.

- Handel kobitkami w świętej krainie - powiedział kolega Szulc.

- Panie wolałyby zajmować się z rebionkiem - powiedział Max.

- Z ust mi wyjąłeś, jako rzeką panienki - powiedział Szulc.

- Przylatują do Kairu, skąd Beduini z giwerami zabierają je jeepami na Synaj, i potem przez Wyspę Koralową koło Taby przerzucają w nocy do Ejlatu, gdzie alfonsy kupują je do burdeli w całym Izraelu - powiedziałem.

- To poza tym macie wesoło - powiedziała Iza.

- Wszyscy pieprzą coś o tym - powiedział Szulc.

- A miało być tak fajnie- powiedziała dziewczyna.

- Nie jest chyba tak źle – powiedziałem.

- Jeśli chodzi o ścisłość - powiedział Szulc.

- Izrael wszędzie wygląda tak samo – powiedziała.

- Perła Renesansu to nie jest - powiedziałem.

- Poszłam sobie, a wróciłam z pudełeczkiem - usłyszałem nagle głos Izy; takie małe pudełeczko, a tyle radości - powiedziała w następnej chwili; odnalazłam się radosną i szaloną - mówiła dotykając mnie swoimi pięknymi rękami. No więc to mnie cholernie podkręcało i potem w windzie z podświetlonymi lustrami, gdy jechaliśmy już do pokoju na górę, wciąż mówiła że ma taki leciutki pomysł, żebyśmy się kochali, i zobaczyłem, że też dotykam jej ciała; podczas seksu pozajmuj się sobą; nie wiem, ale na mnie to działa – powtarzała dotykając mnie swoją piękną ręką.

No więc potem w pokoju z otwartymi oknami na zatokę błyszczącą w słońcu zrzuciła z siebie sukienkę, odpinając białe ramiączka stanika - nachyliła się do przodu, opierając rekami o parapet i wszedłem w nią ostro, i waliłem jak opętany, nie myśląc o niczym i patrząc tylko na jej ramiona, wygięte plecy i piękne ręce, którymi zapierała się z całej siły, i czasem tylko zmieniałem rytm, co musiało jej się podobać, bo rozstawiała szerzej nogi, łapiąc powietrze coraz bardziej otwartymi ustami, i potem chyba razem skończyliśmy, nie słysząc nawet własnego krzyku.

Mars zbliżał się do Ziemi - potem jak wróciliśmy na dół do baru - i w telewizorze luźny facecik z bródką konkwistadora i z pękniętym szkiełkiem zaparowanych okularków grzebał w mumii Nefretete z długą łabędzią szyją, jakby rozbrajał hekatombę w filmie akcji. Amerykanie znów odkryli wodę na czerwonej planecie; parady gejów i lesbijek w Europie; Stonesi na olimpijskim stadionie w Berlinie, zbudowanym jeszcze przez Hitlera- chmury konfetti, gdy kończyli koncert utworem Satisfaction.

No i potem na CNN (cholernie ważna i nudna stacja - powtarzał kolega Szulc) siwy misjonarz irlandzki, którego widać było chyba z daleka, opowiadał, jak w połowie lat 80. XX wieku gazy wulkaniczne wytruły tylko ludzi w nienaruszonych wioskach Kamerunu.

- Mogłabym o tym nie wiedzieć - powiedziała Iza.

- Pociąga nas aura egzotyki - powiedział Max.

- Nie sięgam pamięcią do tych lat – powiedziałem.

- Nie oglądajmy już tego CNN - powiedziała Iza.

W telewizorni Lennon & McCartney śpiewali do jednego mikrofonu, co naśladowały potem wszystkie kapele świata; od lat 60. w muzyce pop nie powstało nic, co dorównałoby utworom Beatlesow - powiedział odjeb z kitką blond w telewizorze i zastanawiał się dlaczego umierają tacy faceci jak John Lennon i George Harrison, a żyją nadal Saddam Husajn i bin Laden; z Beatlesów została tylko połowa - powiedział Szulc; teraz to już na pewno nie zagrają razem - powiedzialem; w dzieciństwie rodzice katowali mnie Beatlesami, choć ja akurat wolałam Stonesów - powiedziała Iza.

No więc chyba mogłem im powiedzieć, że jak wtedy w 69. wyjechałem z Polski na Zachód, to w dyskotekach w Kopenhadze grali jeszcze ostatniego longa Beatlesów Abbey Road i te wszystkie numery wyrywały mnie z cholernego kanału i potwornej pustki i rozpaczy, przez które trzeba było przejść w emigracyjnym kanale, i trzeba było jakoś to przeżyć. Pamiętam jak kiedyś rano na wielkim polu pod Kopenhagą tłumy hipisów z długimi włosami i koralikami na szyjach- przepasanych szmacianymi torbami- bezgłośnie poruszało ustami, patrząc w migoczące znicze.

No więc wtedy nie wiedziałem jeszcze wcale, że chcę wyjechać do Izraela i potem nagle byłeś w Tel Awiwie, który niezbyt przypominał europejską stolicę kulturalną. No wiec teraz przy barze stała dziewczyna, do której od paru dni coś czułem i tęskniłem do jej twarzy; Bruce Springsteen z albumem Rising inspirowanym 11 września. - Jak to dobrze, że cię odnalazłam - powiedziala Iza; szczęśliwie się składa - powiedziałem; koniecznie się znów pokochaj ze mną, mój kochany – powiedziała.

A Szulc mówił: Stałem w dniu, w którym usłyszałem tę wiadomość za takim jednym; chyba Zenek mu było, my nazywaliśmy go Papuga, bo miał podkoszulek z takim obrazkiem; w sklepie spożywczym to było, mówię do niego „wiesz John Lennon nie żyje, zastrzelili go”, a Papuga zdziwiony „a kto to”. Później też się zdziwiłem, bo miał nawet poukładane w głowie, choć po prostu Lennonem się nie interesował. - Pamiętam, jak często przechodziłem przez to miejsce na rogu W79 i Central Park West, obok budynku Dakota – powiedział Max. - Któregoś razu zobaczyłem tłumek i kamery TV i okazało się, że właśnie Diana Ross otwiera ufundowany przez siebie ogródek jordanowski na brzegu parku, bo też mieszka w Dakocie i lubi sobie czasem popatrzeć przez okienko.

- A jednak jesteśmy fartownym pokoleniem, które na własne oczy widziało fajtnięcie komuny w Europie i jeszcze na dodatek obalenie pomników tego irackiego skurwiela - powiedział Szulc.

- Wciąż mamy 2003 rok i jest przyjemnie- powiedziała Iza.

- Ja bym się z tym nie zgodził - powiedział kolega Szulc.

- Nie chcę oceniać, czyja to zasługa - powiedział Maksio.

- Pokochaj się ze mną, proszę - powiedziała do mnie Iza.

- Zobaczymy, co będzie dalej - powiedział kolega Szulc.

CDN


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 

Eli Barbur
O mnie Eli Barbur

STARAM SIĘ GADAĆ DO RZECZY. Opublikowałem powieści „ GRUPY NA WOLNYM POWIETRZU ” (Świat Literacki, W-wa 1995 i 1999) i „ STREFA EJLAT ” (Sic!, W-wa 2005); tom opowiadań ” TEN ZA NIM ” (Świat Literacki, W-wa 1996); ” WZGÓRZA KRZYKU” (Świat Literacki, W-wa 1998) - zbiór reportaży i wywiadów zamieszczanych w latach 90. w GW i tygodniku Wprost; „WŁAŚNIE IZRAEL” (Sic!, W-wa 2006) - wywiad-rzeka o Izraelczykach.  “ TSUNAMI ZA FRAJER. Izrael - Polska - Media” (wyd. Sic!, W-wa 2008) - zbiór felietonów blogowych, zamieszczanych w portalach: wirtualnemedia.pl i salon24.pl.; פולין דווקא (Właśnie Polska)- reportażowa opowieść o Polsce z rozmowami o kulturze - Jedijot Sfarim, Tel Awiw 2009; WARSZAWSKI BEDUIN (Aspra-Jr, W-wa 2012)- biografia Romana Kesslera. @ ZDZICHU: WITH A LITTLE HELP OF HUMAN SHIELDS. Spiro Agnew: The bastards changed the rules and didn’t tell me. I LOVE THE SMELL OF NAPALM IN THE MORNING (Apokalipsa teraz). "Trzeba, żeby pokój, w którym się siedzi, miał coś z kawiarenki" (Proust). MacArthur: Old soldiers never die; they just fade away. Colombo: Just give me the facts. "Fuck the Cola, Fuck the Pizza, all we need is Slivovica". Viola Wein: Lokomotywa na Dworcu Gdańskim nie miała nic wspólnego z wierszem Juliana Tuwima. FUCK IT! AND RELAX (John C. Parkin)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura