Eli Barbur Eli Barbur
424
BLOG

STREFA EJLAT (10)

Eli Barbur Eli Barbur Kultura Obserwuj notkę 6

 Rozdział 1 tu:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/527834,strefa-ejlat-1

Rozdział 2 tu: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/531080,strefa-ejlat-2

Rozdział 3 tu: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/532261,strefa-ejlat-3

Rozdział 4 tu: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/533914,strefa-ejlat-4

 Rozdział 5 tu:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/535329,strefa-ejlat-5

 Rozdział 6 tu:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/537104,strefa-ejlat-6

 Rozdział 7 tu: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/538705,strefa-ejlat-7

 Rozdział 8 tu: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/540450,strefa-ejlat-8

Rozdział 9 tu: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/542102,strefa-ejlat-9

(10)
No więc bardzo dobrze zapamiętałem te wszystkie lata w wojsku, gdy po głowie huczał ci Izrael i po pierwszym paroletnim okresie kompletnego odjazdu budziłeś się nagle gdzieś na skraju Azji Mniejszej i Afryki, i nie miałeś dokąd uciekać z tego świętego kraiku. Pieprzące się kierunki wschód-zachód, choć dokładnie opisywano ci to zjawisko: zachód w Izraelu jest zawsze tam gdzie Morze Śródziemne; kamieniste ścieżki w winnicach; urwiste drogi wysadzane zakurzonymi cyprysami ze smakiem winogron w falującym od upału powietrzu - SOS Abby, że jakby się tego nie słyszało.

Nieraz było tak, że gdzieś na krawędzi snu zdawało ci się nagle, że znów masz z 20 lat w zupełnie innym życiu i myślałeś nerwowo, jak załatwić sobie płaszczyk-reglanik w jodełkę - wyskakiwałeś z klatki, gdzie śmierdziało szczynami i światło zawsze gasło za wcześnie. Lumumba, Mondo cane, Grek Zorba, Kobieta i mężczyzna; czytaliście potem dużo Hemingwaya i ślizgaliście się po pijaku na błocie pośniegowym; Jimmie Hendrix śpiewał Hey Joe - tańczyliście jakby na wietrze - chciałeś spotkać się niby przypadkiem z dziewczyną, bez której zamiast lepiej było zawsze gorzej.

No więc pamiętam, jak ugrzęzłem na czas dłuższy w książkach Balzaka i de Rastignac był pierwszą postacią, którą polubiłem od czasów Winnetou i D'Artagnana i dopiero po latach zrozumiałem, że ten czysto zachodni świat Komedii Ludzkiej musiał być dla mnie jakimś odreagowaniem na komuszy kanał życiowy. Pamiętam jak potem ocknąłem się nagle, gdy wszyscy naokoło zachłystywali się już Latynosami i amerykańskim „straconym pokoleniem” i Salingerem, i zaraz też w to wdepnąłem naturalnie.

W „starym centrum” niedaleko baru Lejba zobaczyłem znowu ludzi w różowych turbanach i szarawarach, walących w bongosy, a lasery jakby skakały im po rękach, bo jakieś kobitki strzelały ich z boku fleszami. Ciężarówa Coca Coli wjechała bokiem na krawężnik, zagradzając z pół chodnika i faceci w kombinezonach odwozili plastikowe skrzynki dwukołowymi wózkami na zaplecze knajpy. Pijany Rumun-budowlaniec w ostrej smudze światła stał chwiejnie na drabinie, maczając kielnię w wiadrze i chlapiąc zaprawą na gzyms, a ludzie obchodzili go wielkim łukiem.

Postałem chyba z chwilę oparty o załom muru i o mało nie wlazłem w jakieś kwiatki, które sprzedawała na chodniku travellerka z czarnymi warkoczami, siedząca obok na karimacie; strugi wody z pianą spływały po chodniku - bosy knajpiarz w białej „kapitańskiej” czapce daszkiem do tyłu, zgarniał je gumową szczotą. Nagle rzygnęło światłem ze starej vespy, którą odpalał posłaniec przed pizzerią i usłyszałem wodę ściekającą do kanału, i nisko nad miastem i ciemnymi wodami zatoki przelatywały chmury, między którymi na wysokim niebie ostro przeświecały gwiazdy.

Na moment zgasły latarnie i travellersi na schodach przyprawiali wódą Gold z czerwoną kartką w światłach furgonetki dostawczej, i zobaczyłem szalejącą na wietrze palmę z metr od białej ściany. W pubie Stella Maris było jeszcze z parę miejsc stojących przy barze i usłyszałem Maksa, który robił ostatnio jakieś „fotoinstalacje”, wyglądające jakby komuś pouciekały paralotnie. Max nie dawał spokoju szwedzkiej kelnerce w zielonej opasce frotte na czole i coraz ostrzej brał ją za dupę, i za każdym razem znad biodrówek odsłaniał się tatuaż z opalizującym krogulcem.

No i potem facet z pokręconym nosem i twarzą podobną do nikogo, bo znów miał berecik późny Gomułka, wczesny Gierek, powiedział, że jak mu się skończy burzliwy okres życia, będzie potrzebował dobrego towarzystwa do browaru. - Nic, tylko zasadzić jej ostro od tyłu - powiedział po polsku i nawet nieźle wyglądała, z opalonym brzuchem w zadymionym półmroku na wysokim stołku. Siedziała wyprostowana, mocno wyprężona, rozmawiając z nim jakby leniwie, ale ostro i z napięciem, patrząc mu w twarz - trzymała się obiema rękami baru, przygryzając lekko wargi - nagle zobaczyłem, że założyła szybko nogę na nogę.

Wyszedłem stamtąd i łaziłem między oświetlonymi ogródkami knajpowymi, których stoliki mieszały się ze sobą, że nigdy nie wiedziałeś, gdzie zamawiasz piwo i przypomniałem sobie, jak kiedyś przyjechaliśmy tu ze Sztajnerem, bo było jedyne miejsce w Izraelu, gdzie czułeś się normalnie na przepustce z wojska. Mieliśmy po 25 lat i poznaliśmy jakieś Dunki, które wszyscy nam chcieli odbić w 4-gwiazdkowym Domu Żołnierza i postanowiliśmy przedłużyć sobie urlop. Ale którejś nocy ściągnęli nas z tych panienek i oskarżyli o dezercję, i potem parę tygodni kiblowaliśmy w wojskowym więzieniu Kiele Szesz, które nie należało do najlepszych.

Stałem teraz pod ścianą z reprintem starego plakatu reklamowego i Boeing podchodził do lądowania - z hukiem jakby hamował silnikiem; metalowe barierki policyjne zastawiały parking, gdzie tłumy dzieciaków jeździły na rolkach i rowerkach górskich. W drzwiach narożnej pizzerii leżał wielki dmuchany kangur i facet w kraciastej koszulce żonglował płachtą ciasta i wrzucił ją do pieca z jasnożółtej cegły. Przypomniałem sobie, jak z parę miesięcy po śmierci Sztajnera - w trzecim barze od lotniska w Ejlacie - odkryłem nagle, że niezbyt daję radę z tym wszystkim.

No więc wtenczas po wylądowaniu w Ejlacie i wypiciu pierwszego piwa, które niezbyt smakowało mi z butelki, zobaczyłem migające lasery, odbijające się w szklanej tłuczce z rozwalonych butelek w „starym centrum”. Na drugi dzień po Sylwestrze izraelskie gazety wyglądały prawie jak noworoczne pocztówki z zagranicy, bo od paru dni padał śnieg w górach na Golanie i Jerozolimie i na pierwszych kolumnach wydrukowali zdjęcia chasydzkich dzieci lepiących bałwany pod jerozolimskim wiatrakiem Montefiori - widocznym przez ośnieżoną gałązkę sosny zwiniętą w wianek.

Zmieniały się światła na rogu i kelner składał jaskrawoczerwone obrusy przy kontuarze pustej knajpy, i przecierał stoliki fartuchem, i potem wygasił światła, i zaczął pryskać z cienkiego węża na trotuar, zmiatając śmieci do rynsztoka. Ciemnoskóry policjant „Etiopczyk” przysiadł na przewalonym słupie z afiszami i wypisywał mandat; na chodniku ryczał generator i reflektor puścili w żółty buldożer, grzebiący szuflą w wykopie i operator z kolczykiem błyszczącym w półmroku miał w klimatyzowanej kabinie jakąś kobitkę, która wyglądała jak ciężarny skin skaczący na bungee.

Iza stała na przejściu z rękami w kieszeniach szortów - wydymając lekko usta i przestępując z nogi na nogę. No więc weszliśmy z tą kobietą z fajnymi seksownymi nogami do butiku z rzędem półnagich manekinów w wytartych jeansowych biodrówkach, i okręciłem jakiś obrotowy stojak przed przymierzalnią, gdzie dwóch facetów przytrzymywało - każdy w inną stronę- przywąskie kotarki zasłaniające ich panienki w kabinach. - Nic, tylko bym się z tobą kochała i tuliła do ciebie pijąc Martini z lodem - powiedziała Iza, gdy wyszliśmy stamtąd i drgały jej piękne usta.

- Proszę mnie obejmować i darzyć względami - powiedziała.

- Nie jest to trudne, gdyż wciąż myślę o tobie - powiedziałem.

- Proszę mnie dziś dopieszczać emocjonalnie! - powiedziała.

- Dlaczego akurat dzisiaj?- spytałem.

- Bo dziś mi tego potrzeba- odrzekła.

Nad barem u Lejba siedział na belce rudobrody damski krasnal z cycem i monstrualnym fiutem; człowiek-orkiestra ma się całkiem dobrze, jak widać - powiedziała Iza, sadowiąc się na dwóch stołkach i obejmując kolana rękami. No więc potem chyba objąłem ją za ramiona, a ona zaraz przysunęła się do mnie całym ciałem i znowu patrzyliśmy na tego krasnala z megafiutem i jasnymi kobiecymi piersiami. No i przypomniałem sobie, jak wtenczas zobaczyłem ją tutaj pierwszy raz z pijanymi ludźmi z telewizora i wiedziałem z miejsca, że cholernie chcę być z tą kobietą.

No więc nie myślałem teraz o niczym, tylko cieszyłem się z jednego, że ta kobieta jest tutaj i chciałem powiedzieć jej coś w tym sensie, ale nagle zacząłem chrzanić, że kiedyś gdzieś w połowie lat 80. zeszłego stulecia objeżdżałem Irlandię pożyczoną beemwicą z odsuwaną klapą w dachu i wszedłem do jakiegoś zatłoczonego pubu koło starego na wpół zburzonego zamku z basztą i po paru Guinnessach zobaczyłem na ścianie sczerniały obrazek faceta z XVII wieku, z którym wyraźnie coś było nie tak, i ręka mu sięgała do ziemi na trawiastym dziedzińcu tego zamczyska.

- To warto zobaczyć - powiedziała Iza.

- Tutaj tego nie ma – powiedziałem.

- Czegoś nie rozumiem - powiedziała.

- Nie ma czepnej rączki – powiedziałem.

- Jak jest teraz? - spytała dziewczyna.

- Jeszcze nie wiadomo – powiedziałem.

- Co ty powiesz? - powiedziała Iza.

No więc potem zobaczyłem jej piękną rękę na prześwietlonym kielichu z Martini; taki mam pomysł - powiedziała i wszedł Maksio z plecaczkiem, z którego wystawały buteleczki z 5-procentowymi koktailami Smirnoff Ice.

- Muszę się napić, bo komuś zrobię krzywdę - powiedział Max.

- Wciąż chodzi pijany, bo nie wie, co to wstyd - powiedziała Iza.

- Młodzi dziennikarze w Polandzie nie piją – powiedział Szulc, który też pojawił się przy barze i wyglądał jakby miał wszystkiego potąd.

- Tym to się już nie przejmuj - powiedział Max.

No więc teraz chyba znowu dość ostro musiałem na nią patrzeć; na twojej twarzy wymalowany jest seks, powiedziała Iza; buteleczki z oranżadkami zamiast musztardówek! - powiedział z wyraźną odrazą Szulc, który chyba znowu siedział na przyzbie i słońce zachodziło na pogodę. Lejbowicz z niezmąconym spokojem szykował jakieś drinki - robiąc przy tym z pięćset tysięcy razy ruchów więcej niż trzeba - w tych jego drinkach miało być tym razem coś wyraźnie z wczesnych klimatów Sonny & Cher.

- I tak jest dobrze! - powiedział Maksio odpychając się od obitego miedzianą blachą baru i oglądając się za szwedzką kelnerką, która z wyrazem niedosytu na zesztywniałej twarzy roznosiła przygotowane przez Lejba drinki; pierwsza tutaj, która ma jakiś uśmiech - powiedział Szulc.

- Jak ja mógłbym powiedzieć nie - powiedział Max.

- I to jest normalne – powiedziałem.

- Dziś chcę się przytulić - powiedziała Iza.

- I to jest dramat - powiedział kolega Szulc.

- Czegoś wyraźnie nie rozumiem - powiedziała Iza i potem kolega Szulc, który miał już wszystkiego potąd, i zrealizował cały swój tzw. potencjał życiowy, znowu zaczął pieprzyć o działce z gęsią sadzawką polodowcową: nawalony jak Messerschmitt w sławojce z pająkiem nad spoconą dupą - w słońcu zachodzącym na czerwono przez serduszko w desce – przy pomniałem sobie, jak kiedyś zdarzało mi się po pijaku nasrać do bidetu.

- Bidety dają Szulcowi dużo do myślenia – powiedziałem.

- Najlepiej w bidecie było hodować trawkę – powiedziała.

- Najwidoczniej miałaś rodziców hipisów – powiedziałem.

- Trawkę w bidecie hodowałam z eksmężem – powiedziała.

- Kolega Szulc to głos pokolenia Sixties – powiedziałem.

- Ustawiam to sobie w czasie i przestrzeni – powiedziała.

- Pogadajmy o eksmężu i trawce w bidecie - powiedziałem.

- Tym to się już nie musisz martwić - powiedziała Iza.

W telewizorni elektrowóz- w ulewnym deszczu między brzozami- ciągnął rząd odkrytych wagonów z pomalowanymi w barwy ochronne hummerami; przypomniałem sobie, jak przed operacją „Iracka Wolność” prezydent George „Dablju” Bush wciąż powtarzał: regime change. No więc z tymi hummerami rozminąłem się chyba w czasie - podobnie jak z górskimi rowerkami i składanymi hulajnogami - choć nie powiem, żebym odczuwał jakiś większy żal z tego powodu; w telewizorze spływ Jordanem na dętkach samochodowych; w Tel Awiwie domy bez bram obsadzone żywopłotami.

No i zachciało mi się nagle powiedzieć im o coś o Izraelu; ale coś w tym stylu, że górskimi rowerkami najlepiej jeździ się po kozich ścieżkach w porze deszczowej i z pół godziny jazdy samochodem od Tel Awiwu nagle klimaty się zmieniają: dzwonki owiec, pszczoły, muezini i Arabowie w kefijach na krzesłach plastikowych pod starymi drzewkami oliwnymi; w Izraelu w porze deszczowej jest podobnie, jak kiedyś w deszczowe lato w Polsce - powiedziałem; w IIIRP klimat się wyraźnie ociepla - powiedział Max; nie ma już deszczowych sierpniów - powiedział kolega Szulc.

- Tylko się, kurwa, modlą i kradną na przemian, a w przerwach pieprzą, że to normalny kraj - powiedział Max, zaglądając do Internetu w poszukiwaniu numerów z oralnym seksem, ale wlazł tylko znowu na afery z Rywinem, Ordynacką i Starachowice. - Na wiosnę w Wawce upały większe niż w „Eljacie”- powiedział Max. - Gołębie chłodziły się w fontannach, a ludzie w metrze. Najdłuższy weekend Europy - pełna lodówa bimbru – oralka nonstop na szerokim łożu z muzyką Black Sabbath, że widziałeś tylko młode cycuszczki i brzuszek z pępkiem z kolczykiem z diamentem.

- Kraina dysydentów - powiedział Szulc. - Odcinałbyś teraz kupony, gdybyś tam kurwa został. Na początku lat 90. było tak w warszawce, że starczyło napisać list w odpowiednim języku do odpowiedniego człowieka i dostawałeś przedstawicielstwo najlepszych firm zachodnich.

- Zaraz po wjeździe do Polski wszędzie te same zacięte mordy, których nie ma już prawie na Zachodzie - powiedziała Iza. - Nie znoszę tej zapiekłej nienawiści, zakłamanych katoli, wódy i kiełbasy; zatęchły zapach kościelnych świąt, prukwy w koronkowych szalach zawodzące pieśni.

- Widać, że twoi rodzice byli hipisami – powiedziałem.

- Cholera - powiedziała. - Wcale nie byli żadnymi hipisami. Naukowcy z PAN, lekko unużani zarówno w komunie, jak Solidarności. Polonez, drewniana Omega, tyczki z fasolką w ogródku.

- W tobie jest coś z dzieci-kwiatów – powiedziałem.

- O jak świetnie - ucieszyła się. - Skąd wiesz?

- Niech usłyszę to z twoich ust – powiedziałem.

- To już nie jest śmieszne - powiedziała dziewczyna.

- Jak przyjedziesz do Warszawy, to napalimy się jakiejś trawy i pójdziemy na dinozaurów rocka - powiedział Szulc.

- Najlepiej na Trubadurów - powiedziała Iza.

- Wiadomo - powiedział kolega Szulc.

- Średnio mnie interesuje - powiedziała Iza.

- Chodzi o coś innego - powiedział Szulc.

- To już może wystarczy - powiedziała i zobaczyłem w telewizorze jakieś powtórki: szkopskie zadymy antywojenne pod Bramą Brandenburską.

- Pamiętacie, jak miss RFN pojechała przed wojną do Bagdadu, żeby zrobić dobrze Udajowi i Kusajowi - powiedział Szulc.

- Mordę obwiązała arafatką? - spytał Max.

- Niekoniecznie! - powiedziałem.

- Szkopom naprawdę odbiło pacyfizmem - powiedział Szulc.

- Może to i lepiej – powiedziałem.

- Stres ich powalił - powiedział Maksio.

- Pod koniec lat 70. za późnego Gierka i potem w 80. stało się jasne, że komuny nic już nie uratuje - mówił Szulc. - Ale póki co, jedynym wyjściem dla tych kolesiów były reżimowe młodzieżówki. Stąd się potem wzięły te wszystkie Ordynackie, przybudówy SLD - oligarchia rozkradająca Polskę za fasadą rzekomej demokracji i to jest właśnie ta cena, którą płacimy za bezkrwawą rewolucję, czyli okrągły stół i grubą krechę.

- Zawsze musimy spieprzyć całą radochę - powiedział Max.

- Jak to w Bolandzie - powiedział Szulc.

- Nie jestem pewna, czy chcę o tym mówić - powiedziała Iza.

- Jeszcze się nie żegnamy ze światem – powiedziałem.

- Gdzie się składa papiery na obywatela świata? - spytała.

- Raz emigrant, zawsze emigrant – powiedziałem.

- Nie wiem, czy czuję się fajnie w tym momencie- powiedziała.

- To jest moje życie – powiedziałem.

- Trochę szkoda - powiedziała cicho dziewczyna.

Poczułem się nagle cholernie zmęczony i powiedzieliśmy sobie chyba sporo rzeczy przy barze, i jakby robiło się późno; więc powiedzieliśmy sobie też, że telewizyjny szpan w żywcach z operacji „Iracka Wolność” polegał na tym, żeby mieć za plecami kawałek zakurzonego hummera i anteny satelitarnej - szkopom tym razem odbiło nawet bardziej niż Francuzom, bo w czasie demonstracji antywojennych Kreuzbergu przebierali się w mundurki enerdowskich pionierów lub w niebieskie koszulki młodzieżówki FDJ.

- Weź ty mnie zacznij kochać! - powiedziała nagle Iza i chciała mnie poczuć w pełnej formie i żebym dotknął jej piersi. No więc za cholerę do łba by mi nie przyszło, żeby w pijanej obecności tłumu ludzi zajmować się nią przy barze, ale poczułem, że robi mi coś przy rozporku i zobaczyłem nasze rozmazane, baniaste odbicia w zaparowanym expresso, i trochę mnie rozbawiło: ściągnąłem jej ramiączko bluzki i całowałem jej piękne, opalone plecy z białym śladem; wczoraj o tej porze byliśmy już po wielu drinkach i czułam cię mocno w sobie, a ty kochaj się ze mną wciąż – powiedziała.

Nad ranem zelżał jakby upał w Ejlacie i na Synaju szalały burze piaskowe; szliśmy z Izą mokrym chodnikiem, który błyszczał w światłach neonów i widziałem kupy łupin z pestek słonecznikowych między stolikami knajp, i moja koszula przeszła cała papierosowym dymem. Z obrośniętego palmami dachu hoteliska Herods strzelała raz po raz wiązka zielonego światła i nagle gorący wiatr od morza przywiał zapach świeżo parzonej kawy; jakiś moment wielkiego wzruszenia w rzedniejącym mroku - na schodzącej w dół ulicy pełnej przyćmionych świateł i migających reklam.

No więc potem na górze w hotelu Iza podpierała się łokciami, poruszając samymi dłońmi, a jej wyprostowane palce czasem lekko mnie dotykały, i widziałem wtedy z bliska jej uśmiechnięte oczy. Przez cały czas czułem jej ręce na sobie i całując się ze mną robiła tak, że cały się wzdrygałem, i czułem pod rękami nabrzmiałe piersi; miałem przed sobą jej twarz i dotykaliśmy się ciągle - też całowałem wszędzie jej ciało, czując jej zapach i potem robiliśmy to leżąc na boku, a ja trzymałem ją za ramię i pierś.

CDN

http://www.youtube.com/watch?v=TcYOy6I6OR8

http://www.youtube.com/watch?v=BERd61bDY7k


 

Eli Barbur
O mnie Eli Barbur

STARAM SIĘ GADAĆ DO RZECZY. Opublikowałem powieści „ GRUPY NA WOLNYM POWIETRZU ” (Świat Literacki, W-wa 1995 i 1999) i „ STREFA EJLAT ” (Sic!, W-wa 2005); tom opowiadań ” TEN ZA NIM ” (Świat Literacki, W-wa 1996); ” WZGÓRZA KRZYKU” (Świat Literacki, W-wa 1998) - zbiór reportaży i wywiadów zamieszczanych w latach 90. w GW i tygodniku Wprost; „WŁAŚNIE IZRAEL” (Sic!, W-wa 2006) - wywiad-rzeka o Izraelczykach.  “ TSUNAMI ZA FRAJER. Izrael - Polska - Media” (wyd. Sic!, W-wa 2008) - zbiór felietonów blogowych, zamieszczanych w portalach: wirtualnemedia.pl i salon24.pl.; פולין דווקא (Właśnie Polska)- reportażowa opowieść o Polsce z rozmowami o kulturze - Jedijot Sfarim, Tel Awiw 2009; WARSZAWSKI BEDUIN (Aspra-Jr, W-wa 2012)- biografia Romana Kesslera. @ ZDZICHU: WITH A LITTLE HELP OF HUMAN SHIELDS. Spiro Agnew: The bastards changed the rules and didn’t tell me. I LOVE THE SMELL OF NAPALM IN THE MORNING (Apokalipsa teraz). "Trzeba, żeby pokój, w którym się siedzi, miał coś z kawiarenki" (Proust). MacArthur: Old soldiers never die; they just fade away. Colombo: Just give me the facts. "Fuck the Cola, Fuck the Pizza, all we need is Slivovica". Viola Wein: Lokomotywa na Dworcu Gdańskim nie miała nic wspólnego z wierszem Juliana Tuwima. FUCK IT! AND RELAX (John C. Parkin)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura