Eli Barbur Eli Barbur
457
BLOG

STREFA EJLAT (7)

Eli Barbur Eli Barbur Kultura Obserwuj notkę 0

Rozdział 1 tu:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/527834,strefa-ejlat-1

Rozdział 2 tu: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/531080,strefa-ejlat-2

Rozdział 3 tu: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/532261,strefa-ejlat-3

Rozdział 4 tu: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/533914,strefa-ejlat-4


Rozdział 5 tu: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/535329,strefa-ejlat-5

Rozdział 6 tu: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/537104,strefa-ejlat-6

(7)
Rozwiane palmy i korony drzew odbijały się w przednich szybach wozów i potem zrobiło się jaśniej i poprawiła się widoczność. Samochód błyszczał od nocnej rosy i przetarłem szyby i maskę silnika, zmywając przy okazji żółtawy pył pustynny ze śladami deszczu i jakichś wróbli. No wiec potem w Ejlacie znalazłem czynny bankomat na stacji benzynowej i między pompami stały cynkowane wiadra z owiniętymi w celofan bukietami; dziewczyna z wężem do tankowania miała paznokcie świeżo pomalowane na czerwono i machała rękami, żeby szybciej wyschło.

Boeing-737 Arkia z podświetlonym białym brzuchem podchodził do lądowania nad dochodzącym do szosy pustym parkingiem hotelowym i na reklamowym telebimie rozwierał się z wolna wciąż na nowo wielki sandwicz z tętniącym spazmatycznie czerwonym rostbefem przełożonym zielonymi liśćmi sałaty. Między kałużami z wody spływającej z trawników na asfalt przystanął niewielki facecik w reporterskiej kamizelce z wypchanymi kieszonkami i z fioletowymi odblaskowymi lenonkami podniesionymi na czoło - wpatrywał się łapczywie w otwierającego się sandwicza.

Przejechała ciężarówa Goldstara, dzwoniąc butelkami piweczka i szczękając dwukołowymi wózkami podwieszonymi z tyłu i zobaczyłem rozjarzone światła lotniska między palmami - szosa błyszczała w słońcu prześwięcającym nad górami. Przed wjazdem do podziemnego parkingu ochroniarz odłożył pistolet w kaburze z szelkami na murek i robił przysiady, żeby się rozruszać - potem klął po rosyjsku, obcierając gówno z buta o odblaskowy krawężnik. W górze kręciła się wiejska chata z czerwoną strzechą na stalowym słupie, reklamująca nowy twarożek Tnuwy.

No i był ten moment w pieprzonym Ejlacie na końcu świata, że na ulicy nie było nikogo poza ludźmi drącymi mordy w komórki. Posłaniec z pizzerii w kanarkowym czerwono-żółtym kombinezonie, wrzeszczał coś w niebieskie telefonino (jak pięknie nazywają to Włosi), siedząc bokiem na skuterze ustawionym przed knajpą i grubawy chasyd z rozwianym chałatem i łopocącymi nogawkami, wciśnięty głową w słup trakcyjny, żeby przytrzymać kapelusz, próbował dogadać się w jidysz z informacją w cywilnym terminalu wojskowego lotniska Uwda pod Ejlatem.

Przypomniałem sobie nagle, jak na początku pierwszej intifady, która wybuchła pod koniec 1987. w obozie uchodźców Dżibalia w strefie Gazy i trwała ze cztery lata, jacyś Palestyńczycy wciąż wywieszali pospinane agrafkami 4-kolorowe flagi na słupach wysokiego napięcia w piaszczystych zaułkach z parterowymi ruderami. Na widok pędzących w ich stronę jeepów patrolowych wrzeszczeli spazmatycznie Allah Akbar i nieraz było tak, że sczerniali, porażeni prądem śmiertelnie na tych słupach, ulatywali z nich jakby na swoich cholernych flagach w burzy piaskowej.

Ze względów bezpieczeństwa zmienialiśmy wciąż trasy patrolowe - mieliśmy opancerzone podwozia jeepów - nie wolno było robić w nocy postojów pod latarniami. Najgorzej było zawsze w Dżibalii i paru naszych chłopaków, w koszulkach z pacyfkami pod polowymi mundurami, próbowało zaraz na początku łazić tam z kwiatkami w lufach automatów M16; ale potem jak obrzucili ich kamulcami raz i drugi - nawet najwięksi pacyfiarze, ze Sztajnerem i Kalimero, zaczęli walić seriami w zamontowane na płaskich dachach kotły do ogrzewania wody słońcem Lewantu.

No i przypomniałem sobie teraz, jak wtenczas nocami w porze deszczowej musiałeś chować się z głową do środka w śpiworze, żeby choć trochę na moment zagrzać zziębnięte dupsko. Zbielałe, wielkie korzenie wyrwanych z ziemi eukaliptusów wyglądały jak cholerne gnaty dinozaurów i zawsze nad ranem latały wokół nich kulawe, wychudzone psy knaanejskie, które potem ze skowytem odskakiwały przed gradem kamieni z zaułków obozu uchodźców Dżibalia.

Mieliśmy punkt obserwacyjny na dachu szkoły Baludża i nieraz młoda arabska fatma (kobitka), okutana w czarną płachtę po oczy, wychodziła rano z praniem na głowie, rozglądała się szybko dookoła i obnażała na przemian lewy lub prawy niezły cyc. No więc zaczęliśmy ją nazywać Susanna, bo wszędzie leciał wtenczas hicior holenderskiej grupy Art Company pod tym pięknym tytułem i prawie co noc na szkolnym murze pojawiały się zielono-czarne wielkie napisy syjoniści do morza i precz z okupacją.

Przed pierwszym dzwonkiem lekcyjnym często jakiś zamaskowany arafatką małolat zaczynał biegać z podpinaną szczypcami do bielizny flagą po piaszczystym boisku, i reszta przyłączała się do niego skandując cienkimi głosami „Palestine-Palestine”. Obrzucali nas kamulcami zza muru i jak wpadaliśmy do klasy, grzecznie siedzieli w ławeczkach i zabieraliśmy na przesłuchanie tylko tych, co byli spoceni i mieli brudne ręce (od kamieni).

Zaraz za obozem uchodźców Dżibalia wisiał nad szosą wielki napis Welcome do Gaza i pod koniec marca noce były deszczowe, ale za dnia świeciło słońce i wiatr rozwiewał bieliznę rozwieszoną na płaskich dachach. Koło czwartej nad ranem zaczynały piać koguty na przelotowym bulwarze Omar el-Muchtar i chwilę potem odzywali się muezini, i zawsze jak padało całą noc- koguty i muezini byli zachrypnięci i wydawało się jakby razem wyli z oświetlonych na zielono balkoników minaretów.

No więc pamiętam jak rozbrzmiewało echowe wycie muezinów w ciemnościach nad ranem na centralnym placu Palestyna, i zaczynały kursować mercedesy-taxi odwożące robotników do pracy w Izraelu i stare pomalowane na biało autobusy UNRWA z neonowym oświetleniem. O świcie przekupnie wykładali wielkie flakony after shave i maszynki do golenia Gillette na cmentarnym murku i przywiązywali osły do odrapanych nagrobków; riksiarze w kefijach rozwozili świeże pity po knajpach z udźcami baranimi wiszącymi na hakach.

W pierwszym słońcu zaczynał się ruch w rybnym zaułku koło placu Medina i końcówkę nocnego patrolu mieliśmy na szosie nabrzeżnej, gdzie na rozwalonym falochronie i na pochyłym placyku z trzema drewnianymi budami sprzedawali ryby prosto z sieci. W słonym oparze widziałeś niebieskie i żółte kadłuby łodzi wyciągniętych na piach i jeździła dwukółka z bryłami lodu, ciągnięta przez białego osiołka, i koło warsztatów szkutniczych suszyły się odarte z kory pnie drzewek oliwnych.

W narożniku pustego hangaru była kantyna UNRWA, gdzie kupowaliśmy po znajomości kartony piweczka Heineken i oglądaliśmy pornole na wideo. Przymykałeś oczy w nagłych porywach wiatru i chłopaki gwizdali przebój Susanna, i odpływ odsłaniał przerdzewiały kadłub trawlera na mieliźnie. W weekendy trzy cygańskie siostrzyczki, Sausan, Aida i Saida, ze znanej rodziny Szunran w Gazie - wokalistki i tancerki brzucha- występowały od rana w kantynie UNRWA na nabrzeżu morskim.

W ostatnim tygodniu służby przenieśli nas do pustego trzypiętrowej rudery z kaflowymi podłogami i wybitymi framugami i witrynami, i w świetle gołych żarówek papiery fruwały na wietrze od morza. Na dole był zapuszczony ogród z młodym eukaliptusem i wielkimi liśćmi bananowców, i nad ranem słyszałeś zawsze śpiew ptaków. Przez ten wolno stojący budynek przewinęły się tysiące rezerwistów Cahalu i podczytywałeś nazwiska i daty na ścianach, i potem sam się dopisywałeś na końcu.

Pod koniec miesięcznej służby wolałeś, żeby nie pozdrowili cię czymś po ciemku na pożegnanie i obrzucili koktailami Mołotowa dwa samochody z izraelską rejestracją, przejeżdżające koło starego kina Nasser, obok wieży ciśnień w centrum miasta. W nocy jadąc jeepem po plaży widziałeś w smudze reflektora-szperacza ławice ryb wyskakujących z wody i pełno ptasich tropów na piasku, i pośrodku szosy nabrzeżnej postawili nam kiedyś metalową beczkę z palestyńską flagą wbitą w martwego bociana.

Pod wieczór na mieście kupcy wprowadzali samochody do sklepów i spuszczali z łomotem żelazne żaluzje, i przechodzili do mieszkań na górze; biała siedziba izraelskiego Zarządu Wojskowego z szerokimi tarasami i meczetową kopułą, gdzie potem witali Arafata po utworzeniu Autonomii i pusty cokół pomnika palestyńskiego fedaina (zniszczonego kiedyś przez Egipcjan) na placu, gdzie kończy się bulwar Omar el-Muchtar i jakiś wariat z wielkim łbem salutował nam zawsze, gdy przejeżdżaliśmy.

OWP-owcy chowali broń głównie na cmentarzach w grobowcach szejków lub w gajach pomarańczowych, gdzie bunkrowali też samochody skradzione w Izraelu, a kiedyś do świtu tropiliśmy krowy, które podprowadzili jakiemuś kibucowi w Negewie, i ślad urwał się dopiero pod tym napisem Welcome to Gaza, gdzie wprowadzili je na szosę. No i potem w Dżibalii obrzucili granatami patrol rezerwistów z jednostki, która parę godzin przedtem nas zluzowała i było trzech rannych, i z nieznanych bliżej powodów podłożyli bombę na butlach gazowych kantyny UNRWA.

No więc OK; jeździłem po Ejlacie i zajrzałem na cmentarz miejski, gdzie pochowany jest Rafi Nelson: nagrobek z szarego granitu spięty mosiężnymi klamrami i odlany w mosiądzu kapelusz kowbojski. Zasadzone obok drzewko oliwne, pod którym Lejbo zakopał kiedyś wiskacza J&B, zdążyło już sporo urosnąć i chciałem już wrócić do samochodu, ale facet w wyprasowanych jeansach, wyglansowanych butach na grubej podeszwie i wytartej skórzanej kamizelce, wyskoczył z klimatyzowanego jeepa i wcisnął na łeb czapeczkę z daszkiem i siatkowym tyłem.

To był Lejbo, który czekał jakby na coś ze spokojem i wypiliśmy po łyku ciepłego koniaku V.S.O.P nad grobem Rafi Nelsona, i nie mogłem się od tego wymówić, a Lejbowicz znów zaczął pieprzyć, że Ejlat po śmierci Rafi Nelsona nigdy już nie będzie tym co dawniej.

- Ciekawe jak tu kiedyś było naprawdę - powiedziałem.

- Przecież tu kiedyś przyjeżdżałeś - powiedział Lejbo.

- Żeby się odstresować po Tel Awiwie - powiedziałem.

- Wstępowałeś do wioski Rafi Nelsona - powiedział Lejbo.

- Kiedyś na dachu zatłoczonego starego autobusu miałem jechać dalej z Ejlatu do Szarm-el-Szejk na Synaju i wlazłem tu za jakąś przyćpaną Szwedką z plecakiem, żeby się napić wody z kranu - powiedziałem.

- I potem już chyba zostałeś - powiedział Lejbo.

- Robiłem tu u was za barmana – powiedziałem.

- Pamiętam, jak przyjeżdżaliście z Tel Awiwu starym Cadillakiem z takim

człowiekiem z Polski, który nazywał się Sznajder- powiedział Lejbo.

- Sztajer- powiedziałem.

- Ten sam- powiedział Lejbo.

Na nabrzeżu morskim pijany kwintet latynowski grał Spain Chicka Corei z ostrymi solówami i w kioskach z pamiątkami miotały się na wietrze, podwieszone pod wiatami z falistej blachy, dmuchane krokodyle i wyszczerzone wieloryby. W knajpie nadmorskiej hotelu Herods puszczali Preety Flamingo brytyjskiego zespołu Manfred Mann i to był jeszcze jeden z tych utworów, przy których naprawdę zaczynałeś żałować cholernych lat 60., i powiedziałem teraz Lejbowiczowi, że kiedyś w Warszawie słuchaliśmy zawsze nocami Radia Luksemburg na falach średnich.

No i kiedyś siedzieliśmy do północy, bo mieli nadać utwór Niebiesko-Czarnych- i faktycznie poprzez trzaski przebiło się nagle płynie Wisła płynie. A nieraz jak jechałeś w góry, pojawiało się nagle Radio Praha na falach długich z audycją pod wieczór zaczynającą się zawsze piosenką skupiny Manfred, i odbiór był chyba tylko trochę gorszy od Warszawy. No i potem, jak wyjechaliśmy z Polski na stałe, odbieraliśmy głównie stacje pirackie nadające ze statków zakotwiczonych na Morzu Północnym i najlepsze było Radio Caroline z program podobnym do Luksemburga.

- My za to mieliśmy jordańskie Radio Ramallah, które puszczało muzykę rockową 24 godziny na dobę - powiedział Lejbo.

- Wszystko dlatego, ze radyjko Głos Izraela nie grało popu, żeby was uchronić przed zepsuciem – powiedziałem.

- Radio Ramallah grało Beatlesów, a to babsko Golda Meir nie wpuściło ich wtedy do Izraela na koncerty - powiedział Lejbo.

- Radio Ramallah umilkło dopiero potem, jak zdobyliście to piękne miasto w Wojnie Sześciodniowej - powiedziałem.

- Sześć lat później Abe Nathan zaczął nadawać ze swojego statku Voice of Peace na Morzu Śródziemnym - powiedział Lejbo.

- Chronili was też długo przed telewizją, której pierwszy czarno-biały kanał IBA ruszył dopiero w 1968. - powiedziałem.

- Nie było to bynajmniej takie proste - powiedział Lejbo.

- Jak raz weszła tam cała ekipa z marca 68. - powiedziałem.

- Nazywali ich potem polską mafią - powiedział Lejbo.

- Bronili was też długo przed kolorem - powiedziałem. - W końcu rozpadł im się całkiem sprzęt do emisji czarno-białych, a nowego nigdzie nie mogli kupić, bo już nawet Rumunia przeszła na color TV.

- Wiec zakupili sprzęt do emisji kolorowych, ale puszczali przez odbarwiające filtry, żeby dalej były obrazki czarno-białe- powiedział Lejbo.

- Ludzie zaczęli sobie przywozić kolorowe telewizorki z zagranicy i montowali do nich przystawki przywracające barwy – powiedziałem.

- Więc politruki chciały wprowadzić anty-przystawki, ale dali spokój, bo w 1982. Izrael władował się w bagno libańskie i trzeba było ludziom podbajerować życie - powiedział Lejbo otwierając jeepa pilotem.

No i przypomniałem sobie, jak jeszcze w 1986. chodziliśmy ze Sztajnerem do lobby Sheratonu nad morzem w Tel Awiwie, bo to było jedno z nielicznych miejsc w tym mieście, gdzie mieli antenę satelitarną, i oglądaliśmy na wielkim telebimie 24 godziny na dobę Mundial w Meksyku. I pamiętam, jak opętani świeżą demokracją piłkarze portugalscy strajkowali, bo im odmawiali premii za strzelone gole, i ze stadionu w mieście Pueblo widać było w czasie gry dwa czynne wulkany pod niskimi chmurami.

Na billboardzie smuga z rozmazanej szminki luzowała się z czerwonymi gitarami jakby z lat 60. nad płaskowyżem z ośnieżoną kosodrzewiną, na którą kapały łzy wymieszane z czarnym tuszem do oczu. Nawet nieźle to wyglądało w pustawym ogródku hotelowej knapy Herods - zamówiłem sobie jajecznicę z czterech jajek na bekonie, z bułkami i dzbankiem kawy. Telewizornia Fox pokazywała eksplozje nad zakurzonymi palmami w Bagdadzie, wtenczas jak jej korespondent Geraldo Rivera narysował kijem na piachu, gdzie podjechały czołgi Abrams, za co go wykopali z Iraku.

Niebo i światło na pustyni pod Bagdadem były w telewizorni światowej takie same jak teraz w Ejlacie i przejechała ciężarówka z metalowymi beczkami pomalowanymi na niebiesko, pomarańczowo i zielono. Na trawniku przed hotelem Herods nad samym morzem facet w kominiarce i ciemnych okularach jeździł na kosiarce i zdawało się momentami, że przysypia w kurzawie prześwietlonej słońcem; ale równymi, dobrze wymierzonymi zakosami podjeżdżał do wbitych w ziemię dla ozdoby płaskich żółtawych skał, obcinając też rosnące dokoła wysokie trawy.

CDN

http://www.youtube.com/watch?v=rfuO1KMTosM

http://www.youtube.com/watch?v=JOvtqmqBiiM


 


 

 


 


 


 


 


 


 

Eli Barbur
O mnie Eli Barbur

STARAM SIĘ GADAĆ DO RZECZY. Opublikowałem powieści „ GRUPY NA WOLNYM POWIETRZU ” (Świat Literacki, W-wa 1995 i 1999) i „ STREFA EJLAT ” (Sic!, W-wa 2005); tom opowiadań ” TEN ZA NIM ” (Świat Literacki, W-wa 1996); ” WZGÓRZA KRZYKU” (Świat Literacki, W-wa 1998) - zbiór reportaży i wywiadów zamieszczanych w latach 90. w GW i tygodniku Wprost; „WŁAŚNIE IZRAEL” (Sic!, W-wa 2006) - wywiad-rzeka o Izraelczykach.  “ TSUNAMI ZA FRAJER. Izrael - Polska - Media” (wyd. Sic!, W-wa 2008) - zbiór felietonów blogowych, zamieszczanych w portalach: wirtualnemedia.pl i salon24.pl.; פולין דווקא (Właśnie Polska)- reportażowa opowieść o Polsce z rozmowami o kulturze - Jedijot Sfarim, Tel Awiw 2009; WARSZAWSKI BEDUIN (Aspra-Jr, W-wa 2012)- biografia Romana Kesslera. @ ZDZICHU: WITH A LITTLE HELP OF HUMAN SHIELDS. Spiro Agnew: The bastards changed the rules and didn’t tell me. I LOVE THE SMELL OF NAPALM IN THE MORNING (Apokalipsa teraz). "Trzeba, żeby pokój, w którym się siedzi, miał coś z kawiarenki" (Proust). MacArthur: Old soldiers never die; they just fade away. Colombo: Just give me the facts. "Fuck the Cola, Fuck the Pizza, all we need is Slivovica". Viola Wein: Lokomotywa na Dworcu Gdańskim nie miała nic wspólnego z wierszem Juliana Tuwima. FUCK IT! AND RELAX (John C. Parkin)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura