Eli Barbur Eli Barbur
940
BLOG

STREFA EJLAT (4)

Eli Barbur Eli Barbur Kultura Obserwuj notkę 4

 Rozdział 1 tu:http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/527834,strefa-ejlat-1

Rozdział 2 tu: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/531080,strefa-ejlat-2

Rozdział 3 tu: http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/532261,strefa-ejlat-3

(4)

W Ejlacie jedna z „postmodernistycznych” brył hotelowych z satelitarnymi antenami odbijała całą ścianą zachodzące słońce, które prześwietlało rozwiane palmy na dole i ostre dźwięki zespołu gitarowego The Shadows z lat 60. minionego wieku przeleciały nagle wzdłuż kamienistej plaży jak „kaczki” po wodzie. Tajlandczyk w całkiem nowym niebieskim kombinezonie podlewał trawnik, spryskując też kostkowy chodnik, gdzie bezdomny ze sfilcowanym warkoczykiem, w wielkim pudle od lodówki Bosch, brzdąkał Taniec z szablami  na małej dziecięcej bałałajce.

Chłopak w postrzępionych jeansach, z krzywo zrulowaną karimatką pod plecakiem chciał zapłacić greckimi drachmami za torebkę pestek słonecznikowych i obok facet sprzedawał „Rolexy” po cztery dolce z bagażnika starego zielonego garbusa. Na rogu pod kawiarnianym parasolem tlenione kurwy z ciemnymi odrostami sączyły 5-procentowe koktaile Campari Mixx z małych butelek i do plastikowych krzeseł przywiązane były pęki kolorowych balonów reklamujacych Jazz nad Morzem Czerwonym.

Zobaczyłem nagle krótko ostrzyżoną dziewczynę w koszulce z cienkimi ramiączkami, czytającą książkę pod palmą i miała naprawdę piękne plecy i ramiona. No więc to była Iza i trochę dalej na nabrzeżu roześmiany wysoki Murzyn tańczył na rolkach, z bukietem słoneczników w wózku z supermarketu. W zatłoczonym McDonaldzie kobieta w kapeluszu wierzchem dłoni głaskała po twarzy płaczącego chłopczyka i trzech Murzynów z przekrzywionymi muchami clownów cyrkowych i z klarnetami w futerałach siedziało obok na muchomorach przy stoliku dla dzieci.

Czerwone odkryte BMW ze zmoczonymi oponami zahamowało ostro przy ocienionym narożniku z kurwami, które przeciągnęły się jednym skosem, jak trzciny na wietrze, poprawiając jednocześnie włosy i któraś wstała chwiejnie z papierosem i czerwoną butelką w tej samej ręce. - Hasta la vista, maładiec! - powiedziała z silnym rosyjskim akcentem i w wozie siedziało dwóch starych hipisów z długimi włosami i koralikami na szyjach, i na tylnym siedzeniu leżała jakaś Barbie z jasną grzywą do kolan i wywiniętą nogą w czerwonym pantofelku.

Na drewnianym pomoście Lejbowicz, z którym znaliśmy się od dawna, popijał piwo z pękatego litrowego kufla, siedząc na bandzie i oglądając ze wszystkich stron srebrną, składaną hulajnogę z małymi kółkami.
- Hulajnogi nowej generacji - powiedział Lejbo.

- Nie dany jest nam spokój – powiedziałem.

- Tak samo z górskimi rowerami – powiedział.

- Szkoda, że nie wymyślili tego wcześniej – powiedziałem

- Czuję cichą zazdrość - powiedział Lejbowicz.

No więc przypomniałem sobie, jak kiedyś w dzieciństwie pojechałem z rodzicami do Wiednia, gdzie wszędzie pachniało pieczonymi kasztanami i chyba w niedzielę rano jeździłem hulajnogą po pustych ulicach z pięknymi wysokimi domami z kamiennymi rzeźbami na gzymsach. Tylko że ta lśniąca niebieska hulajnoga miała hamulce, bagażnik i prawdziwe, białe, pompowane opony i była zupełnie inna niż wszystkie hulajnogi dla dzieci, na których jeździliśmy wtedy w ogródku na Foksal w Warszawie.

Bryły hotelowe o wymyślnych kształtach z prześwietlonymi ostatnimi błyskami słońca palmami daktylowymi nad basenem, gdzie transwestyci z punkowym makijażem i małolaty z kolczykami i tatuażem na ramionach podrygiwali w rytmie transowej muzyczki. Na kamienistej plaży dwupiętrowa dmuchana kukła bez twarzy - wzdymana i smagana wiatrem – tańczyła wściekle, robiąc biodrami i strzelając jak żagiel, przed obmalowanym pstrokatymi graffiti hangarem z wypożyczalnią desek do windsurfingu.

Nad samym morzem mocno opalony facet w raperskiej czapeczce pod rzucał trójkolorowy drąg i potem kręcił nim nad głową jakby śmigłem helikoptera. Dwóch innych facetów żonglowało srebrnymi gruchami, którymi raz po raz przerzucali się nawzajem w zachodzącym słońcu. Na nabrzeżu ciemnoskóre dziewczyny z sekty Murzyńskich Hebrajczyków sprzedawały kadzidła i zaplatały turystkom pełno cienkich warkoczyków afro z kolorowymi koralikami.

W światowej telewizorni powtórki z zadymami pacyfistów przed wojną z Irakiem i tłumy Amerykanów śpiewały Imagine w nowojorskim Central Parku, obchodzącym swoje 150-lecie; w Europie okutani arafatkami pojebańcy z portretami Saddama atakowali brukowcami policję, rozbijając szyby McDonalds’a żelaznymi barierkami, i podpalając bieliznę na sznurach w podwórkach starych kamieniczek. No i potem zaraz jak wszedłem do baru Stella Maris, zobaczyłem hasło Make Love Not War w kłębach gazu łzawiącego nad placem z pomnikową fontanną.

- Antyglobaliści zwołują się na demonstracje przez Internet - powiedział Lejbo, nalewając mi świetnie schłodzonego Guinnessa z beczki i przysuwając wielką kamionkową michę z orzeszkami ziemnymi, których łupiny mieszały się z trocinami na podłodze.

- Zapowiada się na fajne imprezy – powiedziałem.

- Coś jakby inaczej niż w latach 60. - powiedział Lejbo, przełączając powoli kanały satelitarnej telewizorni.

- I o to chodzi! - powiedziałem.

- Dawniej zanim pojawił się Internet czytałem sporo literatury SF - powiedział Lejbo. - Lubiłem szczególnie, jak cholerny Astroid rozwalał Ziemię, a ocaleńcy stawiali kurne chaty na skalistych stokach z drzewkami oliwnymi i wracali do wspólnoty pierwotnej.

- Nie nadszedł jeszcze na to czas - powiedziałem i zobaczyłem Maksa w czerwonej koszulce z czegewarą, a Szulc szedł za nim narzekając, że tyle huku było z tym milenium, a chwilę potem nikt o niczym nie pamięta.

- Minęliśmy się z tym pomysłem – powiedziałem.

- To był fantastyczny pomysł - powiedział Szulc.

- Ten w czerwonym pamięta - powiedziałem wskazując Maksa, który opowiadał, jak kiedyś w schyłkowym Peerelu chałturzyli, montując wystrój akademii dożynkowych. Mównice obite zielonym suknem, biało- czerwone goździki w krysztale; czerwonym do góry-zielonym do dołu; pocztówki dźwiękowe ze Stonesami i PKiN, które puszczałeś na adapterze Bambino z szybkością 45 obrotów na minutę.

- Tamte były lata! - powiedział Maksio.

- Tego nie wykluczam – powiedzialem.

- Ubolewam nad tym - powiedział Szulc.

- Pluskwy milenijne - powiedział Max

- Jak przeszliście rok 2000? - spytałem.

- Tajemnica firmy - powiedział Szulc.

- W woju nie byłem, bom komunie służyć nie chciał - powiedział Maksio. - Mój pradziad był sierżantem w C.K. armii i walczył na froncie włoskim; został odznaczony przez następcę tronu arcyksięcia Karola.

Spojrzałem na Szulca, który jakby zaczynał być pijany, choć szprycował się Red Bullem, robiąc głupie miny do siebie; kumpel z dzieciństwa - pomyślałem; nieudacznik spoza opcji zwycięskiej - powiedział Max; w życiu nie paktowałem z czerwonym - powiedział Szulc włączając laptopa i zaraz podsunął mi przed oczy rozwiany zielony świerk na monitorze.

 

- W Izraelu takich drzewek nie ma – powiedziałem.

- Co tam chowacie, chłopaki? - spytał Lejbo.

- Zielone płuca Europy - powiedział kolega Szulc.

- Też chcieliśmy tu robić za Europę - powiedziałem.

- Łyse góry obsadzone świerkami - powiedział Max.

- W dolinach przeważnie eukaliptusy - powiedział Lejbo.

- Świerki dobrze się palą w tropiku – powiedziałem.

- Nieraz jest tak, że płoną lasy - powiedział Max.

- W Izraelu podpalają je Arabowie – powiedziałem.

- Żartujesz, kolego Izraelczyku - powiedział Szulc.

- Nie znam się na żartach – powiedziałem.

- Kiedyś rosły tu stare dęby - powiedział Max

- Skąd czerpiesz swą wiedzę?- spytał Szulc.

- Z kronik Józka Flawiusza - powiedział Maksio.

- Dęby wycięli Rzymianie - powiedziałem.

- No i krzyżowcy i mamelucy - powiedział Szulc.

- Trzeba sadzić dęby i gaje oliwne - powiedział Max.

- I wszędzie wycinać przesieki – powiedziałem.

- Teraz wszyscy są mądrzy - powiedział Max.

No więc powiedziałem spragnionym wiedzy kolegom z Polandu, że ostatnie naprawdę stare lasy w świętej krainie wycięli Turcy na podkłady kolejowe, ale przy wjeździe do kibucu Beit Hakeszet w północnym Izraelu ocalał wiekowy dąb, pod którym siadywali jeszcze krzyżowcy w ciężkich zbrojach, zanim nie przegoniła ich stamtąd lekka jazda Saladyna.

- Robin Hood też siadywał pod dębem - powiedział Maksio.

- Bo nie uznawał konnej jazdy – powiedział kolega Szulc.

- Saladyn kazał zabijać konie krzyżowcom - powiedziałem.

- Jakieś stare grepsy - powiedział Szulc.

- Półtora wieku temu Mark Twain opisał te miejsca, jako bezdrzewną pustynię – powiedzialem.

- Nie tak dawno Jorguś Haider pojechał z 3-piętrowym świerkiem do papy-Wojtyły - powiedział Szulc.

- Siostra Jorgusia weszła ostatnio do rządu – powiedzialem.

- Urodą ustępuje Hansowi Klossowi - powiedział Max.

- Choinka na placu św. Piotra była wtedy z Karyntii, gdzie Jorguś jest landeshauptmannem, więc się do papy wybrał z wizytą - powiedział Szulc.

 

- Trochę inaczej niż Hans Kloss - powiedział Maksio.

- Jorguś pojechał przed wojną do Saddama, ale spotkał się tylko z jego sobowtórem nr 3, który gadał przez nos – powiedzialem.

- Aż mnie skręciło z zazdrości - powiedział Max.

- Lepper też chciał jechać, ale mu nie dali - powiedział Szulc.

- Weźcie się, kurwa, zastanówcie - powiedział Max.

- Z tym nie jest najlepiej – powiedziałem.

Zwolnił się narożny stolik przed knajpą i odsłonił się widok na jakichś małolatów ściskających się z panienkami na schodach pod telebimem, na którym japońskie roboty merdały ogonkami jak małe pieski. Na telebimie zobaczyłem mordę Hitlera w płaszczu wojskowym pod zamgloną wieżą Eiffla i zaraz potem delikatną twarz Sfinksa, któremu Bonaparte utrącił nos, przechowywany chyba do dziś w British Museum. U stóp Sfinksa Beduini w arafatkach cmokali na wielbłądy w porywach burzy piaskowej.

- Z czego zrobione są te arafatki? - spytał Szulc.

- Chyba z barchanu lub bawełny – powiedziałem.

- To jest poważna sprawa - powiedział z przejęciem Szulc i zaczął rozciągniętym T-shirtem obcierać ekran laptopa, opowiadając jak kiedyś dawno w Warszawie jeździł trolejbusami z pałąkami iskrzącymi w deszczu na zakrętach, i miał abonament ulgowy, i jadąc na Legię, zobaczył dziewczynę, która potem pocałował koło zardzewiałej rynny, i poczuł się jak święty Paweł, który nauczał, że bez miłości człowiek jest jak miedź brzęcząca.

- Wyluzowany bywa tylko przy barze! - powiedział Max i na telebimie Murzyn z siwymi bakami do podbródka grał na złocistym saksofonie ze srebrnym ustnikiem; łeb się w drzwiach nie mieści - powiedział Max i zasłuchałem się nagle w solówę saksofonisty, grającego kompozycję Milesa Davisa Black Satin. Była naprawdę jakaś stężona energia w powietrzu; żal odchodzić - pomyślałem i nagle zobaczyłem pojedynczy zielony fajerwerk nad zatoką, gdzie ludzie słuchali jazzu między oświetlonymi na czerwiono hangarami i kontenerami na nabrzeżach portowych.

To było nagle podobne uczucie, jak na wspomnienie ulubionych zespołów rockowych lub pierwszych dziewczyn na wakacjach; tylko wolałbyś bez tych wszystkich ludzi z kolczykami i komórkami - pomyślałem i najlepsze teraz w Ejlacie było to, że poza tłumem na składanych hulajnogach była też spora grupa starych hippisów z długimi włosami i koralikami na szyjach, przepasanych szmacianymi torbami, i jeden podśpiewywał zachrypniętym basem fajną piosenkę Johna Lennona  Imagine.

No więc Szulc zaczął opowieść o tym, że oddychal z ulga tylko wtedy, jak mu ta dziewczyna robiła laskę niezależnie od pory dnia i pogody i była naprawdę świętojebliwą miłością jego życia. Przypomniałem sobie, że wtenczas pod koniec lat 60., gdy mieszkałem już z parę lat nad Sundem, zaczęły nadchodzić słuchy z Warszawy - w związku z jakąś dziewczyną Szulca - że seks oralny przeżywa tam rozkwit gwałtowny, choć prawdziwa rewolucja techniczna nastąpiła dopiero w latach 70., ale wtedy już po tej kobitce wszelki ślad zaginął w czasie i przestrzeni.

W telewizorach powtórki z zamachu na Johna Lennona; ludzie ze świeczkami w Central Parku. Wstałem i poszedłem do toalety, gdzie na ścianie był piękny napis „masturbate & meditate”, i miałem cichy pomysł, żeby wyjść tylnymi drzwiami na parking. Ale wróciłem do baru i z chwilę potem baba od filmów ze swoją ekipą przysiedli się do nas, a Lejbo przy szedł z butelką Finlandii z dozownikiem, i powiedziałem, żeby mi to zmieszał z Red Bullem, bo mi się nagle spać zachciało; ciebie to chyba skądś znam - powiedziała Iza do mojego odbicia w lustrze ze złotymi ramami.

- Podchodzę do tego ze spokojem – powiedziałem.

- O jak świetnie - ucieszyła się baba od filmów.

- Masz zapotrzebowanie na seks? - spytałem.

- Przez grzeczność nie zaprzeczę – powiedziała.

- Pogadajmy o miłości i seksie – powiedzialem.

- To już tak na koniec - powiedziała Iza.

- Tylko o seksie oralnym- powiedzialem.

- Tak po prostu - powiedziała dziewczyna.

- A miało być tak pięknie – powiedziałem.

- Jak tylko myślałem, że jestem nagi koło niej, byłem autentycznie szczęśliwy, najgłębiej jak tylko facet może być szczęśliwy w środku i ogarniała mnie wielka czułość do tej dziewczyny. Chciałem uprawiać z nią seks bez przerwy i to naprawdę była wielka świętojebliwa miłość mojego życia, i nigdy już więcej nie pożądałem tak nikogo, i nie przeżyłem takiego uniesienia z kobietą, że oddychałem z ulgą tylko wtedy, jak w nią wchodziłem - powiedział Szulc.

- No i co pogadamy? - powiedziała Iza do mnie.

- Znałem kiedyś kryminalistę, który wytatuował sobie na ramieniu napis po tym, jak zdawał krew w pierdlu i spodobała mu się pobierająca siostrzyczka - powiedział Max.

- Jaki to był napis? - spytała Iza.

- Jak pobierzesz krew rzetelnie, to pierdolnę ci patelnię - powiedział Max.

- Co to jest patelnia? - spytała Iza.

- Znam faceta, który zawsze jak się upije w barze, podchodzi do panienek, szepcząc im na ucho: wyliżę cię do białej kości, ale panienki go nie chcą - powiedział Max.

- Czekam na bardziej poetycką wersję - powiedziała dziewczyna.

- Po co ci poetycka wizja do patelni? - spytałem.

- To chyba sama będę musiała sobie dopowiedzieć- powiedziała.

- I o to jakby chodzi – powiedziałem.

- W lustrze jest obcy facet, z którym nie gadam – powiedziała.

No wiec Maksio opowiedział jak ostatnio wskoczył w przegubowiec 175 przed Uniwerkiem i usiadł z samego przodu, i co chwila słyszał za sobą wybuchy śmiechu zbliżające się do niego, i w końcu obejrzał się za siebie, a tam Murzyn podchodził do pasażerów, próbując dowiedzieć się czegoś po francusku i pokazując im kartkę, która to właśnie wywoływała ataki śmiechu. No i Maksio poczekał spokojnie, aż facet podejdzie do niego i potem zobaczył na kartce: Wypchnij bambusa na Centralnym.

- A tak właściwie to skąd jesteś? - spytała.

- Z Warszawy – powiedziałem.

- Gdzie jest to piękne miejsce? - spytała.

- Nowy Świat 50 - powiedziałem. - Na zapleczu garażyk w piwnicy, gdzie zjeżdżaliśmy sankami, rąbiąc z rozpędu w drewniane drzwi i latem baba tankowała saturator za sczerniałym murkiem, gdzie do dziś rośnie krzywo płacząca wierzba. Tam pierwszego psa mi rąbnęli.

- Mam wrażenie, ze jesteś nawalony - powiedziała Iza i ktoś odkaszlnął przeciągle z rosyjskim akcentem na przydechu; cholera – powiedziałem.

- Czyżbyś nie lubił Rosjan – powiedziała.

- Za to lubię Duńczyków – powiedziałem.

- Jak jest z Polakami i Żydami? - spytała.

- Mają porąbane we łbach jak rzadko, ale sami o tym nie wiedzą, jak na

przykład szlachetni Duńczycy – powiedziałem.

- Taki sobie pomysł - powiedziała Iza.

- Poza tym uwielbiam Belgów – powiedziałem.

- Tak nie musi być - odpowiedziała Iza.

- To może nie było tej rozmowy – powiedziałem.

- Jestem osobą kapryśną – powiedziała.

- Jeździłem przez RFN tylko nocą – powiedziałem.

- Czyżbyś nie lubił szkopów? - spytała.

- Perła Gotyku przyciąga turystów – powiedzialem.

- A tak naprawdę, to o co chodzi? – powiedziała.

- Tak naprawdę niczego nie żałuję - powiedziałem. - Poza tym, że nie

mogłem zawalczyć z komuchami w latach 80. i to mnie naprawdę ominęło.

- Nie ma co żałować – powiedziała.

- Nie było mnie tam – powiedziałem.

- 13 grudnia pierwszy raz w życiu zobaczyłam czołg z bliska - powiedziała. - Przedtem mi się najwyżej kojarzyło z pancernymi.

- 20 lat nie mogłem tam jeździć – powiedziałem.

- Niech pomyślę - powiedziała Iza.

No i poleciały te rozmowy o Warszawie, że byłaby najlepszym miasteczkiem, gdyby komuchy nie rozwalili jej do reszty. Odbudowali Starówkę (bez Zamku Królewskiego na początku) - i to była fasada, za którą nie odbudowali naprawdę wielkomiejskiej, secesyjnej Warszawy, która im się kojarzyła z burżujami w cylindrach. Nawet Nowy Świat musieli rozchrzanić, bo na starych zdjęciach widać wyraźnie, że to była całkiem inna ulica, z domami różnej wysokości, miedzy którymi jeździły tramwaje.

- Do dziś, kurwa, boli jak widzisz okaleczone ciągi wielkich przedwojennych kamienic z ozdobami na fasadach, w Al. Jerozolimskich koło „Polonii”, trochę na Marszałkowskiej, Lwowskiej i Foksal- mówił Szulc i musiała rzecz jasna potem rozmowa zejść na Maklaka i Himilsbacha; pewno nie wiecie, w której balustradzie Jasio Himilsbach własnemy rencamy wykuł pachołki na Krakowskim?- spytał Max.

- Nad tunelem trasy WZ - powiedział Szulc.

- Wolę tak jak jest, kurwa! - powiedział Max.

- Swingująca warszawka - powiedział Szulc.

W telewizorach dziadujący indeks Nasdaq na półokrągłym przeszklonym narożniku w NYC; morda Saddama w filcowym kapeluszu i z myśliwską flintą; ubrane na różowo chińskie baleriny z maseczkami chirurgicznymi i Rolling Stonesi, którzy odwołali koncerty na Dalekim Wschodzie z powodu SARS.

- Gorzej niż szalone krówki – powiedziałem.

- BSE to ewolucja Europy - powiedziała Iza.

- Wściekle krowy was ominęły? - spytał Szulc.

- Jest za to choroba legionistów – powiedzialem.

- Żniwo sieje też ptasia grypa - powiedział Max i z telewizorów leciał jakiś polityczny talk-show z udziałem publiczności, reagującej gwizdami na tyrady aktora parodiujacego na przemian Szarona & Arafata. - Poza tym jest gorączka zachodniego Nilu, którą roznoszą jakieś komary, ale odleciały po wybuchu drugiej intifady palestyńskiej - powiedzialem.

- No i tzw. choroba lewicowości - powiedział Szulc.

- Też całkiem nieźle się nazywa - powiedział Max.

- Nie powiem, żeby to było fajne - powiedziała Iza.

No więc Szulc zaczął opowiadać, jak kiedyś był korespondentem w Rosji i wojskowy transportowiec Antonow wracał zygzakami z manewrów pod Lipskiem i gdzieś nad Polską pijana załoga wypatrzyła krowę na pastwisku. Więc wylądowali i wciągnęli ją do ładowni, zawiadamiając kolegów na bazie, żeby ostrzyli bagnety, ale krótko potem obsługa naziemna dała cynk, że ktoś musiał przykablować, bo na lotnisku czeka milicja.

Więc załoga Antonowa wywaliła krowę z wysokości paru kilometrów nad lasem, co spowodowało wypadek samochodowy, w którym zginął jakiś generał, a jego kierowca został ciężko ranny. No i dlatego chyba wszystko się wydało, bo zrobili dochodzenie i ten połamany, cały w szwach kierowca zeznał, że jechali sobie z towarzyszem generałem krętą szosą przez las, a tu nagle z nieba krowa leci - więc z wrażenia jebut w drzewo.

Wyszliśmy z baru i sporawy księżyc w pełni odbijał się w zatoce i w wielkim spękanym lustrze, wystawionym na śmietnik; zobaczyłem stado kotów bez ogonów wokół kontenera z podniesiona klapą, w którym grzebał jakiś bezdomny w podartej bejsbolówce. Za rogiem na parkingu w czerwonym BMW poruszał się szybko platynowy łeb na tle widocznych z daleka rozświetlonych hoteli i zobaczyłem, ze naga do polowy tleniona kurwa klęczy na przednim siedzeniu, robiąc lachę staremu hipisowi.

Iza podniosła pęknięte lustro obiema rękami i przeglądała się w nim powoli i uważnie, wydymając z lekka usta i pomyślałem sobie, ze odbicie nocnej ulicy w lustrze jest podobne do utworów Leonarda Cohena z żeńskimi chórkami. W pustej, idącej lekko pod górę ulicy zajechało spoconymi ludźmi i tanim dezodorantem i to było jakby z całkiem innych czasów - z poczuciem cholernej samotności - to naprawdę było jakby z innych czasów, ale był ten moment, że zaczynasz być całkiem sam i ledwo mi się udało to przeciąć, choć czułem, że to się znowu z lekka u mnie zaczyna.

No więc patrzyłem teraz na skręcającą w górę ulicę ponad pachnącymi świeżą opalenizną nagimi plecami dziewczyny, która mówiła do mnie spokojnym i cichym głosem: - Chciałam pomieszkać na Manhattanie, gdzie pracowałam jako grafik komputerowy i montażystka. Ku swojemu zdumieniu zarobiłam masę kasy; poznałam miasto i wielki kraj; mieliśmy biuro na 52. piętrze, gdzie dawniej było studio baletowe i czasem ptaki wlatywały przez okna, roztrzaskując się o lustra na całą ścianę. Wychodziliśmy w nocy ze znajomego baru, a przed nami był Empire State Building; ale nie chciałam tam więcej zostać po 11 września.

CDN

Eli Barbur
O mnie Eli Barbur

STARAM SIĘ GADAĆ DO RZECZY. Opublikowałem powieści „ GRUPY NA WOLNYM POWIETRZU ” (Świat Literacki, W-wa 1995 i 1999) i „ STREFA EJLAT ” (Sic!, W-wa 2005); tom opowiadań ” TEN ZA NIM ” (Świat Literacki, W-wa 1996); ” WZGÓRZA KRZYKU” (Świat Literacki, W-wa 1998) - zbiór reportaży i wywiadów zamieszczanych w latach 90. w GW i tygodniku Wprost; „WŁAŚNIE IZRAEL” (Sic!, W-wa 2006) - wywiad-rzeka o Izraelczykach.  “ TSUNAMI ZA FRAJER. Izrael - Polska - Media” (wyd. Sic!, W-wa 2008) - zbiór felietonów blogowych, zamieszczanych w portalach: wirtualnemedia.pl i salon24.pl.; פולין דווקא (Właśnie Polska)- reportażowa opowieść o Polsce z rozmowami o kulturze - Jedijot Sfarim, Tel Awiw 2009; WARSZAWSKI BEDUIN (Aspra-Jr, W-wa 2012)- biografia Romana Kesslera. @ ZDZICHU: WITH A LITTLE HELP OF HUMAN SHIELDS. Spiro Agnew: The bastards changed the rules and didn’t tell me. I LOVE THE SMELL OF NAPALM IN THE MORNING (Apokalipsa teraz). "Trzeba, żeby pokój, w którym się siedzi, miał coś z kawiarenki" (Proust). MacArthur: Old soldiers never die; they just fade away. Colombo: Just give me the facts. "Fuck the Cola, Fuck the Pizza, all we need is Slivovica". Viola Wein: Lokomotywa na Dworcu Gdańskim nie miała nic wspólnego z wierszem Juliana Tuwima. FUCK IT! AND RELAX (John C. Parkin)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura