Dobrze wykonany zamach powinien mało, lub wcale nie różnić się od katastrofy spowodowanej czynnikami losowymi.
Rozważałem dotąd kilka scenariuszy zamachu smoleńskiego. Teraz nadam wagę każdemu z nich i dodam jeden scenariusz, który moim zdaniem zasługuje na miano brutalnie prostego i najbardziej prawdopodobnego. Ale zacznę od przypisania prawdopodobieństw poszczególnym zdarzeniom.
Wybierając pomiędzy zamachem a katastrofą z przyczyn losowych, wybieram ten pierwszy z prawdopodobieństwem 90%, czyli na 100 podobnych zdarzeń tylko 10 zaszłoby z przyczyn czysto losowych.
Z 90% procent dla zamachu wybieram 2% prawdopodobieństwa dla zamachu bombowego i 3% prawdopodobieństwa dla zamachu za pomocą „zmylenia” autopilota. Pozostałe prawdopodobieństwo przypisuję scenariuszowi, który nazwałem „brutalnie prostym”, ale niezwykle skutecznym, bo trudno go odróżnić od katastrofy spowodowanej czynnikami losowymi.
Przyjmuję, że zleceniodawcy byli po obu stronach i zakładam, że były dwie grupy wykonujące zlecenie. Po naszej stronie i rosyjskiej.
Po naszej stronie wykonano następujące czynności:
- Nie dostarczono pilotom przed wylotem aktualnej prognozy pogody dotyczącej samego lotniska w Smoleńsku
- Dostarczono inne dane techniczno-nawigacyjne lotniska w Smoleńsku. Inne niż trzy dni wcześniej delegacji z Tuskiem.
- Skompletowano „ad hoc” załogę, rozdzielając funkcje pomiędzy obu pilotów tak, aby mogły wystąpić jakieś ambicjonalne tarcia między nimi. Przydzielono mających bardzo mały nalot, doświadczenie i małe „zgranie” z pilotami: nawigatora i technika obsługi urządzeń pokładowych.
Po stronie rosyjskiej wystarczyło już tylko podstawić odpowiednich ludzi do wieży, a raczej budy, kontroli lotów.
Jeden z pilotów Jaka oczekujących na przylot prezydenckiego samolotu zeznał w prokuraturze, że słyszał przez radio jak wieża zezwala pilotom TU 154M na zejście na 50 metrów.
Takiej rozmowy nie ma na taśmach z czarnej skrzynki. Jeśli zeznania są prawdziwe, to mamy do czynienia z działaniem zamierzonym ze strony kontrolerów lotu.
Dodajmy do tego dwa komunikaty upewniające pilotów co do prawidłowości toru podejścia, podczas gdy w rzeczywistości samolot był 40 metrów od osi pasa i przy ziemi prawie kilometr od progu pasa.
Tor lotu mógł być źle obliczony dzięki zmienionym parametrom techniczno-nawigacyjnym dostarczonym załodze przed lotem, a wysokość mogła być podawana z wysokościomierza radiowego zamiast ciśnieniowego, co można określić jako błąd spowodowany małym doświadczeniem w działaniu w warunkach stresu, albo, co bardziej prawdopodobne, celowym uszkodzeniem wysokościomierza barometrycznego (podobno wcześniej był w naprawie).
Natomiast upewnianie pilotów o prawidłowości podchodzenia do lądowania ma znamiona działania celowego.
Opisane działania są zupełnie wystarczające, aby stworzyć znacznie przekraczające 50% szanse spowodowania katastrofy.
Teraz wszystkie poszlaki stanowią ciąg spójny i prowadzący do logicznego wniosku.
Oczywiście, wniosek może być też taki, że za działaniami tymi nie stała siła sprawcza, czyli, że były losowe. Ale prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest zbyt małe w porównaniu do prawdopodobieństwa zamachu.
Śledztwo podąża w kierunku uprawdopodobnienia tej nikłej szansy wypadku z przyczyn losowych i temu celowi służy ofensywa medialna ośmieszania wszystkich hipotez o zamachu.
Bardzo trudno w obecnej sytuacji udowodnić, że były to działania celowe, bo taśmy z czarnej skrzynki na pewno podlegały odpowiedniej obróbce, aby zatrzeć dowody. To samo dotyczy innych poszlak.
Ujawnienie sprawców, a tym samym zleceniodawców mogłoby być zbyt wielkim wstrząsem wewnętrznym jak i zewnętrznym. Dlatego ci, którym najbardziej zależy na ujawnieniu prawdy są tak wstrzemięźliwi w słowach.
Komentarze