Tomasz P. Terlikowski Tomasz P. Terlikowski
4439
BLOG

Ludzkie koszty dzisiejszego Nobla

Tomasz P. Terlikowski Tomasz P. Terlikowski Polityka Obserwuj notkę 80

 15 milionów istnień ludzkich pochłonęło odkrycie, za które dziś przyznano medycznego Nobla. Do powstania jednego dziecka z próbówki trzeba poświęcić życie statystycznie pięciorga innych dzieci. A to oznacza, że aby powstało trzy miliony dzieci musiało zginąć piętnaście milionów innych dzieci.

Tegoroczna nagroda Nobla została przyznana za to, jak to podkreślono w uzasadnieniu, że prace Roberta Edwardsa, rozpoczęte w latach pięćdziesiątych XX wieku, pomogły wielu parom mieć dzieci. W uzasadnieniu pominięto jednak ten drobny fakt, że aby pary owe mogły mieć dzieci, to inne dzieci muszą stracić życie. Czyli mówiąc wprost pominięto ludzkie koszy całej tej procedury. Koszty, które sprawiają, że jest ona całkowicie nieakceptowana z moralnego punktu widzenia. Nie może być bowiem zgody na to, by ceną za spełnienie nawet najszczerszego pragnienia było istnienie kilku, kilkunastu osób.

Niedopuszczalne są także próby zastąpienia „przypadku”, „chaosu” czy ujmując rzecz po chrześcijańsku Opatrzności. Fakt, bowiem, że rodzą się tacy a nie inni ludzie zależy przecież w naturalnym procesie od czystego przypadku, którego nie da się przewidzieć. Nasza natura jest zatem przygodna, przypadkowa, jej zdeterminowanie nie jest zależne od woli innych osób.

„Zarówno świecka myśl europejskiej nowoczesności, jak wiara religijna mogły dotąd wychodzić z założenia, że genetyczne zadatki noworodka, a zatem organiczne warunki wyjściowe jego przyszłej biografii nie podlegają programowaniu ani rozmyślnej manipulacji ze strony innych osób (…) Tymczasem dziś granice przesuwają się – uchylona zostaje niemożność rozporządzania przygodnym aktem zapłodnienia i wynikająca stąd nieprzewidywalnośćkombinacji dwóch zestawów chromosomów. Ta niepozorna przygodność okazuje się jednak – z chwilą, gdy możemy nad nią panować – niezbędnym warunkiem możliwości bycia sobą i zasadniczego egalitaryzmu naszych relacji interpersonalnych. Gdyby bowiem pewnego dnia pożądane wyposażenie genetyczne potomstwa stało się czymś, co można formować, i dorośli projektowaliby według własnego widzimisię odpowiedni model dziecka, to tym samym mieliby wobec swych genetycznie zmanipulowanych produktów władzę rozporządzania, która ingeruje w somatyczne podłoże spontanicznego stosunku do siebie i etycznej wolności innej osoby – władzę, która jak dotąd się wydawało może być stosowana wyłącznie w stosunku do rzeczy, a nie w stosunku do osób. Wówczas potomkowie mogliby żądać od twórców swojego genomu rozliczeń i przenosić na nich odpowiedzialność za niepożądane ze swojego punktu widzenia skutki ograniczonej sytuacji wyjściowej. Ta nowa struktura odpowiedzialności wynika z zatarcia granicy między osobami a rzeczami – do czego dochodzi już dziś, gdy rodzice upośledzonego dziecka w drodze powództwa cywilnego obarczają lekarzy materialnymi konsekwencjami błędnej diagnozy prenatalnej i żądają »odszkodowania«, jak gdyby upośledzenie, które nastąpiło wbrew medycznym rokowaniom, równoznaczne było z uszkodzeniem rzeczy” – podkreśla Jurgen Habermas.

Pozbawienie procesu tworzenia życia przypadkowości oznacza przypisanie sobie ponadludzkich uprawnień. „Z chwilą, gdy jednak osoba podejmuje nieodwracalną decyzję co do »naturalnego« wyposażenia innej osoby, powstaje nieznana dotąd relacja międzyosobowa (…) Gdy ktoś podejmuje za kogoś nieodwracalną decyzję, ingerującą głęboko w organiczne zadatki tego kogoś, jest ograniczenie symetrii odpowiedzialności, zasadniczo istniejącej wśród wolnych i równych osób” – przestrzega Habermas. A przecież rozmaite działania eugeniczne czy tylko określającą treść genetyczną danego dziecka, pozostają integralną częścią procedur zapłodnienia in vitro.

I nie chodzi tu tylko o te, które przeprowadzane są wyłącznie ze względu na starsze, chore rodzeństwo, ale także o wielu innych, w których dokonuje się selekcji słabszych, nieodpowiednich zarodków ludzkich, którą to procedurę Jan Paweł II określał „eugenizmem selektywnym”. Najczęstszym jest wybór zdrowszych (cokolwiek to na tym etapie rozwoju znaczy) zarodków do wszczepienia, ale zdarza się również manipulowanie bardziej głębokie: w 2005 roku brytyjski Human Fertilisation and Embryology Authority wydało zgodę na stworzenie ludzkiego zarodku, który pochodziłby od trzech genetycznych rodziców: dwójki matek i jednego ojca (bez zgody na jego doprowadzenie do narodzin). Najmocniejszym dowodem na eugeniczny charakter technik stosowanych przy okazji in vitro pozostaje fakt, że rodzice cierpiący na choroby genetyczne mogą wybierać zdrowe dzieci, a nawet decydować się na ich płeć, o ile – jak np. w przypadku hemofilii cierpią na nie jedynie chłopcy – to małżeństwo ma prawo zdecydować się na dziewcznkę. Zdarzają się też przypadki odwrotne, gdy zafascynowani własną ułomnością rodzice domagają się od lekarzy dziecka cierpiącego na tą samą, co oni chorobę. Candace A. McCullough i Sharon M. Duchesneau – dwie głuche lesbijki zażyczyły sobie głuchego dziecka i otrzymały je od lekarzy. Stopniowo akceptuje się zresztą (choć trzeba przyznać, że nie jest to wciąż oczywiste) wybór płci dziecka pochodzącego z zapłodnienia in vitro.

Lekarze i uczeni nie mogą również nie zadawać sobie pytań o skutki społeczne zaakceptowania „eugeniki selektywnej”. Niezwykle ostro, prowokacyjnie stawia je, przy okazji zresztą rozważań na inne niż zapłodnienie in vitro tematy, Francis Fukuyama. „Wyobraźmy sobie, że za dwadzieścia lat dobrze zrozumiemy genetyczne podłoże homoseksualizmu i znajdziemy sposób, który pozwoli rodzicom znacznie zmniejszyć prawdopodobieństwo wydania na świat homoseksualnego potomka. (…) Wyobraźmy sobie, że taka procedura jest tania, skuteczna, nie pociąga za sobą niepożądanych działań ubocznych i można ją dyskretnie zaaplikować w gabinecie ginekologicznym. (…) Jak wiele kobiet zdecyduje się na wzięcie pigułki? Podejrzewam, że uczyniłoby tak bardzo wiele kobiet, które dzisiaj oburzone są tym, co postrzegają jako dyskryminację gejów. Mogą one uważać homoseksualizm za coś podobnego do łysiny czy niskiego wzrostu – nie jest to stan moralnie naganny, lecz nie jest też optymalny, w związku z czym w zasadzie wolałoby się go dziecku oszczędzić (…) Jak mogłoby to wpłynąć na pozycję społeczną gejów, szczególnie należących do pokolenia, w którym eliminowano by homoseksualizm? Czy ta forma prywatnej eugeniki nie uczyniłaby ich bardziej widocznymi i narażonymi na dyskryminację niż przedtem? Co ważniejsze: czy jest oczywiste, że rasa ludzka zyskałaby na eliminacji homoseksualizmu? A jeżeli nie jest to oczywiste, czy powinniśmy obojętnie odnosić się do wyborów eugenicznych, dopóki dokonują ich rodzice?” – pyta Fukuyama. A ja proponuje zamiast homoseksualizm wstawić tam płeć, łysinę, otyłość, kolor oczu, ale także rozmaite choroby, wcale niekoniecznie śmiertelne. Czy ludzkość rzeczywiście coś na tym zyska? Czy próba zracjonalizowania w ludzkich kategoriach, tego co nieogarnialne rozumem rzeczywiście udoskonali człowieka? Czy przypadkiem zamiast rzeczywistości post-humanistycznej nie doprowadzi do rzeczywistości antyhumanistycznej?

Tych pytań jednak Komitet Noblowski nie bierze pod uwagę. A szkoda, bowiem dopiero ich rozważenie, a także przypomnienie ile ludzi straciło życie w trakcie procedury in vitro pozwala zrozumieć, czym ona w istocie jest… I tej prawdy o procedurze zapłodnienia in vitro nie może zmienić i nie zmienia fakt, że zaspokaja ona głębokie ludzie potrzeby. Nie każda bowiem metoda zaspokajania pragnień jest moralna. 

Chrześcijański konserwatysta Tomasz Terlikowski Utwórz swoją wizytówkę A oto i moje dzieła :-) Apel ATK ws. CBA

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka