Zasznurowana Zasznurowana
731
BLOG

Będąc młodą kierowniczką...

Zasznurowana Zasznurowana Społeczeństwo Obserwuj notkę 11

Kiedy kolega opowiada o tym, jak to bezskutecznie usiłuje znaleźć pracę swojej narzeczonej w Warszawie (brak pracy jest przyczyną tego, że narzeczona wciąż z nim nie mieszka w Stolicy), milczę, choć mam ochotę powiedzieć coś z własnego doświadczenia. Przyjechałam tu ponad sześć lat temu, nie mając ani pieniędzy, ani mieszkania, ani tym bardziej znajomych/znajomości, ale uważałam, że nie ma opcji, bym zajęcia nie znalazła, które zapewniłoby mi podstawowy byt na starcie. Wiedziałam, że wezmę, co będzie, a z moich ust nie padnie słowo skargi. Co do znajomej pary, to mam uzasadnione podejrzenia, że niemożność znalezienia "odpowiedniej" posady jest czymś w rodzaju wymówki, by jednak nie podejmować tego decydującego zobowiązania. Ale nie oni są głównym tematem tej notki.

Moją pierwszą pracą w Warszawie było stanie za ladą w najzwyklejszym sklepie osiedlowym, którego głównym źródłem dochodu był alkohol i papierosy. Rzecz jasna, w ofercie znajdowała się szeroga gama produktów spożywczych, sporo prasy i mały dział z chemią gospodarczą. Wtedy właśnie, nosząc dumnie na grzbiecie biało-czerwony, nieprzepuszczający powietrza fartuszek, zrozumiałam dogłębnie znaczenie słów piosenki: "Grochów się budzi z przepicia", bowiem spożywczak ten umiejscowiony był niedaleko ulicy Ostrobramskiej i o godzinie siódmej trzydzieści u naszych drzwi witali goście, których nocne wędrówki zawiodły nieco dalej niż planowali. Pierwsze dni były dla mnie bardzo stresujące, gdyż nie umiałam jeszcze wczuwać się w potrzeby klienta, zwłaszcza stałego, przemawiającego do mnie obcym językiem. Gdy drugiego dnia swojej pracy usłyszałam wypowiadane zachrypniętym, niskim głosem: "Dwie żurawinki, kierowniczko, poproszę", wpadłam w popłoch. Podobnie zareagowałam, kiedy przede mną stanął chwiejący się dość mocno człowiek, pokazujący dłonią gest Wałęsy, jak się okazało, nie oznaczający jakiekolwiek zwycięstwo, ale niewerbalną prośbę o sprzedanie mu dwóch "króli" (Królewskie w puszce). Cóż, dopiero wchodziłam w ten zawiły świat, w który z cierpliwością i taktem wprowadzała mnie starsza koleżanka... Ale to nie mieszkańcy i bywalcy północnej części Pragi mieli być moimi "lustrami przyszłości" czy też szklanymi kulami, w których ujrzałam to, kim mogłam się stać, gdybym dostała wymarzoną pracę z wymarzoną stałą pensją (które w końcu dostałam).

Tak sobie myślę: co by było, gdybym tam wtedy nie pracowała? Gdybym nie ujrzała tych wszystkich pięknych, gustownie ubranych kobiet, pracownic sąsiadującego z nami banku i towarzystwa ubezpieczeniowego? Czy czerwona lampka ostrzegawcza zapaliłaby się w moim mózgu, umęczonym do granic ciągłą biedą, tułaczką, głodem i bezrobociem? Tak bardzo chciałam dotrzeć do miejsca, w którym były te kobiety. Zazdrościłam im ich mieszkań obciążonych hipoteką, poczucia stabilizacji, zawodowej stagnacji... Ja tego NIGDY nie miałam, mimo że byłam wykształcona, znałam kilka języków obcych i pewnie miałam kilka ciekawych talentów. Ale spotkałam te wszystkie istoty z innego świata wcale nie po to, by im zazdrościć, ale po to, by zobaczyć pewien śliczny portfel ze skóry cielęcej.

Zwróciłam na nią uwagę, bo była ładna, szczupła, bardzo zadbana. Miała śliczną torebkę (nigdy nie miałam skórzanej torebki) i wypielęgnowanymi dłońmi z gracją wyciągała z niej piękny portfel, pełen rożnych plastikowych kart. Kupowała cienkie papierosy, czasem słodką bułkę i jakąś gazetę. Marzyłam, że kiedyś kupię sobie taki portfel i będę go w ten sam dystyngowany sposób wyciągać z torebki... Ale któregoś razu zauważyłam, że te piękne dłonie lekko drżą. Spojrzałam w oczy młodej kobiety - pewnie młodszej ode mnie - i zrozumiałam, choć nie od razu: ONA MA KACA! Był środek tygodnia, a ona była na potężnym kacu, który chwiał nią niemal tak samo, jak robił to z panem Zdzisiem od gestu Wałęsy. Zrobiłam się czujna. Zaczęłam uważniej studiować zachowanie i wygląd kobiet przychodzących do naszego sklepu. Niemal codziennie połowa z nich nosiła ślady ciężkiego skacowania. Byłam w takim szoku, że podejrzewałam siebie o paranoję. A jednak nie - miałam rację. Jedna z nich, na pewno po czterdziestce, musiała "pociągać" w godzinach służbowych, bo po drugie śniadanie przychodziła roznosząc wokół wyraźną woń alkoholu, pochodzącą wprost z jej wymalowanych ust. 

Któregoś dnia, krótko przed zmianą pracy (na kierownicze stanowisko), złapałam się na tym, że zadaję sobie samej pytanie: "Czy tego chcesz? Czy naprawdę po to tu przyjechałaś, by skończyć jak te kobiety, jak ktoś, na kogo z politowaniem patrzy pani ze spożywczaka osiedlowego?" Im dłużej tu byłam, im więcej doświadczałam, tym bardziej zaczynałam rozumieć powody, dla których młode (i nie tylko), dobrze sytuowane kobiety upijają się. Nie są to powody usprawiedliwione, ale wiem, że nie jest lekko, że życie, do którego mnie ciągnęło, wcale nie jest miłe ani przyjemne i że strasznie trudno jest zachować pion moralny i fizyczny, kiedy niesie się na swoich plecach nierozliczoną przeszłość, bo tylko o nią tu chodzi. Ironia tej sytuacji polega na tym, że takie kobiety jak ja, przyjeżdżają tu często po to, by uciec od tego, co było.

Jeśli chodzi o portfel, to nie musiałam go kupować - cztery lata temu koleżanki podarowały mi na urodziny solidny egzemplarz, w którym trzymam dużo plastikowych kart. Co ciekawe, najbardziej cieszy mnie wśród nich karta bibilioteczna.

https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo