Leopold Zgoda Leopold Zgoda
1740
BLOG

Autyzm społeczny

Leopold Zgoda Leopold Zgoda Rozmaitości Obserwuj notkę 20

 Przypadek sprawił, że wziąłem do ręki opracowanie "Wobec największych zagrożeń" (red. Zbigniew Paszek, TWWP, Kraków 1988), w którym jest między innymi mój artykuł pod tym samym tytułem. Przeglądając opracowanie pomyślałem, że nie straciło na aktualności i równie dobrze, po wprowadzeniu kilku wyjaśniających przypisów, mogłoby ukazać się dzisiaj. Czy daleko odbiegliśmy od bylejakości PRL? Katastrofa smoleńska, i nie tylko ta katastrofa, usprawiedliwia takie pytanie. Mówimy o koniecznych reformach społeczno-gospodarczych, myślimy o kryzysie. Jak głębokim kryzysie, skoro koniecznych reform nie sposób wprowadzić?

W słowie wstępnym do całego opracowania, prof. Jan Szczepański napisał, że w życiu zbiorowym, ale także w życiu jednostek,  "kryzysem jest stan rzeczy, w którym dotychczas stosowane metody rozstrzygania zagadnień i spraw stają się nieskuteczne". Wiele wskazuje na to, że w takim momencie dziejowym jest nasz kraj. Łatwo zauważyć, że "dotychczas stosowane metody rozstrzygania zagadnień i spraw stają się nieskuteczne". Jakie sposoby rozwiązywania trudnych spraw będą preferowane i z jakimi skutkami? Jednego możemy być pewni, sztuka marketingu politycznego i zapewnienia, że jest dobrze, już nie wystarczą. Przed Sierpniem '80 uczeni towarzysze partyjni podobnie zapewniali, że idziemy w dobrym kierunku, byle tylko spokojnie, a będzie dobrze. 

Aby nie być źle zrozumianym dopowiem jeszcze, że mówiąc o katastrofie smoleńskiej, myślę także o dotychczasowych reakcjach na to, co się wydarzyło. Obawiam się, że reakcja, aby problem rozwiązać "wszystko jedno jak", podobnie jak reakcja, na dziś nie ma sprawy ważniejszej, aniżeli wyjaśnienie (bezpośrednich) przyczyn katastrofy smoleńskiej, prowadzi do podobnych skutków. Odwodzi od innych istotnych dla polskiej racji stanu spraw i niszczy tym samym głębszy sens katastrofy smoleńskiej. Pogłębiająca się obustronna nienawiść, w największym stopniu spersonalizowana, zajmuje miejsce twórczej, krytycznej dyskusji, a także codziennych rozmów, wyborów i decyzji, zorientowanych na wartość prawdy. Minimum zaufania społecznego, które jeszcze jest, zatraca się. Tymczasem zaufanie, istotny element kapitału społecznego, jest podstawą jakiegokolwiek twórczego współdziałania i istnienia wspólnoty.

W swym artykule "Wobec największych zagrożeń" odwołałem się między innymi do terenowych badań Colina M. Turnbulla, etnografa i antropologa angielskiego, których rezultatem jest książka (relacja) "Ikowie, ludzie gór" (PIW, Warszawa, 1980). Badania były prowadzone przez kilka lat w latach 60-tych. Pamiętam, że zawarta w książce relacja z życia niewielkiego afrykańskiego plemienia Ików, zrobiła na mnie wyjątkowo przygnębiające wrażenie. Podejrzewam, że tej wspólnoty plemiennej dawno już nie ma. Po co zatem o niej wspominać? Ich dzieje dają i dzisiaj do myślenia.

Wkroczenie cywilizacji w głąb Afryki, utworzenie rezerwatu w dolinie Kidepo (Kidepo Valley National Park) sprawiło, że w ciągu jednego pokolenia nastąpiła degradacja w sposobie życia Ików, której nie można było już cofnąć. Plemię, które na pograniczu Ugandy, Sudanu i Kenii tradycyjnie zajmowało się polowaniami i zbieractwem, zostało wypchnięte w wysokie tereny górskie.

W sytuacji krytycznej Ikowie dokonali wyboru. Był to wybór jednostkowego przystosowania się do niezwykle trudnych warunków życia za każdą cenę. Nikt niczego dobrego od współplemieńców nie mógł się spodziewać. Małżeństwo praktycznie przestało istnieć. Młodzi przestali interesować się seksem, niepotrzebnym marnowaniem energii. Matki porzucały dzieci po trzecim roku życia. Okrucieństwo sprawiało radość. Kobiety były bite na różne sposoby. Matka, której dziecko wsadziło rękę do ognia, ucieszyła się, bo ubawiło to pozostałych dorosłych. O gromadzeniu zapasów nie było mowy. Silniejsi wyrywali słabszym pożywienie z rąk. Dobrym Ikiem był tylko ten, który miał pełny żołądek.  Istnienie "teraz i tutaj" było w cenie. Samobójstw nie było. Taka tam była sprawiedliwość.

Okazało się, ze rezygnując z miłości, przyjaźni i odpowiedzialności za najbliższych, zrezygnowali z wolności. Byli inteligentni, a nie potrafili już swego życia odmienić. Czym dla mnie była ta opowieść? Była memento dla świata w podwójnym znaczeniu: 1) zatraty tego, co najbardziej ludzkie w sytuacji największych zagrożeń, 2) fizycznej samozagłady. Mówiąc o zatracie tego, co najbardziej ludzkie miałem i mam na myśli utratę zdolności do współpracy i do dokonywania trafnych wyborów. Czym dla mnie jest ta opowieść dziś?

Dzisiaj w Polsce sami dla siebie stanowimy największe zagrożenie. A przecież są poważne zagrożenia zewnętrzne. Tracąc zdolność do współpracy, do dokonywania trafnych wyborów, tracimy wolność, której dopełnieniem jest godność. Jako naród, jako społeczeństwo polskie, na raty tracimy odzyskaną dopiero co niepodległość. Tracimy, co nie znaczy, że musimy utracić.

Nie jesteśmy plemieniem Ików, jesteśmy narodem o wielowiekowej i bogatej tradycji. Nasze dzieje nie są jedynie pasmem klęsk i nieudanych zrywów powstańczych. Mamy powody do dumy narodowej także z wielkich dokonań i udanych rozwiązań. Sierpień '80 był jednym z nich. Wybory czerwcowe w 1989 r. już tej jednoznaczności nie miały. Jakie zatem będą nasze dalsze wybory? Czy pójdziemy w kierunku pogłębiającej się atomizacji życia społecznego, prywaty i degradacji rodziny, czy - w liczącej się skali społecznej - pójdziemy w kierunku ofiarnej, solidarnej i samorządnej współpracy? Jeszcze jesteśmy wolni, jeszcze możemy wybierać. Fakt, że cała Europa ma podobne problemy, nie może naszej dzisiejszej bylejakości usprawiedliwiać. Nie może nas usprawiedliwiać fakt, że problem przetrwania tego, co najbardziej ludzkie, jest problemem cywilizacyjnym i ogólnoświatowym.

Czy nie widzę dokonań? Wczoraj wieczorem wracając po spotkaniu z Muzeum Narodowego w Sukiennicach zachwyciłem się Krakowem. Ale dzisiaj piszę o zagrożeniach. Nie odnoszę się wprost do problemów dziury budżetowej, OFE, podatków, reformy zdrowia, bezrobocia, infrastruktury drogowej i kolejowej, energetyki czy sprawności bojowej naszej armii. Nie jestem specjalistą w tych dziedzinach i nie znam dobrych rozwiązań. Ale wiem, że bez należytej troski o rodzinę i edukację nie rozwiążemy istotnych dla przyszłości Polski problemów. Mam tu na myśli nie tylko szkoły i uczelnie wyższe, lecz cały system edukacji. Rzecz nie tylko w tym, aby dzieci i młodzież były kształcone, aby nabywały jakichś tam wiadomości i doskonaliły jakieś umiejętności, aby rosły słupki "statystycznych dokonań", ale nade wszystko w tym, aby były odpowiednio wychowywane. Chodzi o wychowanie do wolności, do dokonywania trafnych wyborów. Bo wolność to nie dowolność, lecz zobowiązanie.

Zawołanie, które ostatnio w radiu TOK FM wypowiedział Aleksander Kwaśniewski, "mniej wartości, więcej skuteczności", jest wielkim nieporozumieniem. Ale przyznaję, że "bełkot o wartościach" jest nieporozumieniem o wiele większym. Skuteczność, o którą tak bardzo chcemy zabiegać, jest jedną z wartości w systemie wartości. Rzecz w tym, aby wiedzieć, czemu skuteczność ma służyć. Można tutaj powołać się między innymi na prof. Tadeusza Kotarbińskiego, reistę, twórcę prakseologii (nauki o skutecznym działaniu), i jego etykę (właściwą) spolegliwego opiekuna, to znaczy człowieka, który nie zawodzi w potrzebie. Trzeba wiedzieć, co zrobić, aby nie zawieść w potrzebie. Przede wszystkim nie szkodzić. Skuteczność w słusznej sprawie jest nakazem moralnym.

Warto podkreślić, że problem braku zaufania jest naszym wielkim problemem społecznym. Jesteśmy mało skuteczni, bo jesteśmy w dużym stopniu zakłamani, niedouczeni (źle uczeni) i zdemoralizowani. Brak szczerości i zaufania idzie w parze z pogardą dla prostego człowieka. Maniery charakterystyczne dla prawicowej i konserwatywnej strony sceny politycznej są dzisiaj, jak wszędzie, manierami chłopca spod budki z piwem. Angielski gentleman, który mógł być wzorem, ustąpił miejsca cwaniakowi, który ma się za przedsiębiorcę, ale także za polityka i intelektualistę, który szuka poparcia i przekuwa wszystko na pieniądz. Przestajemy czegokolwiek się wstydzić.

Tymczasem wolność trzeba chcieć i umieć dobrze zagospodarować. Kształtowanie prospołecznych postaw i prawych charakterów jest tutaj niezbędne. Powiedzmy to sobie jeszcze raz, że w tym zakresie ponosimy największą klęskę. Mogę dodać, że wprowadzane reformy nie rokują dobrze na przyszłość. Wychowanie nie na tym polega, aby było wygodnie, bez wysiłku i przyjemnie. Wychowanie ma służyć sztuce dokonywania w życiu trafnych wyborów. Nabywanie wiadomości i doskonalenie umiejętności tej sztuce życia jest (ma być i powinno być) podporządkowane. Lecz co to ma wspólnego z autyzmem?

Autyzm (od gr. autos - sam), wyodrębniony jako jednostka chorobowa, przez Leo Kannera w 1943 r., charakteryzuje się - najogólniej mówiąc - problemami w kontaktach międzyludzkich. Dla chorego, którego wygląd nie musi wskazywać na to, że jest chory, brak wyobraźni, zrozumienia i pomocy ze strony społeczeństwa, potrafi być największym zagrożeniem. Jest to choroba na całe życie, lecz jej objawy i nasilenie mogą być bardzo zróżnicowane. Brak wczesnej i fachowej pomocy (także dla rodzin) sprawia, że chorzy są zamykani w zakładach psychiatrycznych. A przecież na swój sposób mogą cieszyć się życiem. Czy doprawdy tak wielkim luksusem społecznym jest skuteczna troska o zapewnienie chorym na autyzm i ich rodzinom warunków do godziwego życia? A z taką postawą, że jest to luksus, już się spotkałem.

Od wielu już lat wspieram budowę Farmy Życia (siedmiohektarowego gospodarstwa ekologicznego) dla dorosłych autystów we wsi Więckowice pod Krakowem. Fundacja Wspólnota Nadziei, której zadaniem jest realizacja całego projektu, działa od 2000 r.  Pierwszy dom został oddany do użytku w 2005 r., drugi jest w stanie surowym. Obiecanych całych siedmiu hektarów, które Fundacja ogrodziła i zagospodarowała, nadal jednak nie mamy. Jesteśmy wiarygodni (taka była umowa, że zaczniemy na części terenu budowę, aby otrzymać całość), mamy cierpliwych rodziców, ofiarnych wolontariuszy i sponsorów, ale ziemia podrożała. Starostwo tak bardzo chce być gospodarne, że do realizacji wcześniejszych zobowiązań (decyzji o przyznaniu nam pozostałych kilku hektarów) nie czuje się zobowiązane. Tymczasem potencjalnych sponsorów zachodnioeuropejskich interesuje realizacja całego projektu. Oni nie chcą przykładać ręki do kolejnej bylejakości.

Jak nazwać tych, którzy uchodzą za "normalnych", a którzy nie potrafią słuchać, wczuć się, zrozumieć, współdziałać? Takich obywateli mamy coraz więcej, jak nazwać to zjawisko? Czy przesadzam, mówiąc tutaj o autyzmie społecznym? Autyzm jest zaburzeniem neuropsychiatrycznym, które leczymy farmakologicznie, specjalistyczną edukacją, terapią behawioralną, ustalonymi warunkami życia. Daleko idąca atomizacja życia społecznego, brak umiejętności porozumiewania się i owocnej współpracy, jest wyrazem patologii życia społecznego.

Chorzy na autyzm skazani są na pomoc i nie są za siebie odpowiedzialni. Zamknięci we własnym świecie "normalni" dorośli, przynajmniej do pewnej granicy, potrafią za siebie odpowiadać. Nie potrafią się porozumieć i owocnie współpracować. Cierpliwe i ofiarne wychowanie i samowychowanie do dokonywania właściwych wyborów może w tym zakresie wiele naprawić. Zamykanie się w sobie, mimo, iż jest się zdrowym psychicznie, jest zapowiedzią klęski osobistej i systemu społecznego, jako całości, któremu na imię Polska. Los afrykańskiego plemienia Ików może być tutaj przestrogą.

Absolwent i doktor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Emerytowany nauczyciel akademicki dzisiejszego Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie oraz wykładowca w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Krakowie. Filozof, etyk. Delegat Małopolski na I Krajowy Zjazd NSZZ "Solidarność" w Gdańsku w 1981 r., radny Rady Miasta Krakowa drugiej i trzeciej kadencji, członek władz Sejmiku Samorządowego Województwa Krakowskiego drugiej kadencji, członek i były przewodniczący Komitetu Obywatelskiego Miasta Krakowa, członek Kolegium Wigierskiego i innych stowarzyszeń, ale także wiceprzewodniczący Rady Fundacji Wspólnota Nadziei.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości