Najpierw podobno przyśniłem się pewnemu typowi. Nic to dziwnego, bo poświęcił mi już z mendel wpisów i kopę komentarzy, a obsesja objawiana w dzień może znienacka zaatakować w czasie snu. Rzecz w tym, że śnię mu się:
przed swymi oczami zauważyłem nagle (z bliskiej odległości) lufę karabinu wymierzoną prosto we mnie. Za lufą, w tle zauważyłem szlachetną twarz Starosty Melsztyńskiego, jego zdecydowanie spojrzenie i usłyszałem wypowiedziane przez niego pytanie
A że wszystkie pukawki (małe i duże pistoleciki) mają bardzo silną konotację falliczną, więc można powiedzieć, że xu..m w niego mierzyłem.
Potem inny świr poświęcił mi dłuższy wpis, w którym między innymi analizował moje obyczaje śniadaniowe, moje meble i swoje urojenia.
Oto facet, który poucza o „obowiązku miłosierdzia” ilustruje te nauki swoim (bo chyba nie jakiegoś emeryta z UB) „wykwintnym” śniadaniem. Czyli – pasie tłusty kałdun jajcami „na mientko” (mimo, że – sądząc po jego tekstach – cholesterol mu bardzo szkodzi), grzaneczkami z masełeczkiem i kawusią i, za przeproszeniem, pierdząc w stołek pociska jakieś bzdety w necie, zamiast pieniądze, które wydał na te wiktuały oddać „biednym uchodźcom”, a swoje wynurzenia zilustrować zdjęciem imigrantów z Bliskiego Wschodu (lub Afryki), których przyjął pod swój dach, uprzednio zobowiązawszy się na piśmie do ich utrzymywania, zapewniania im dachu nad głową i leczenia na czas nieokreślony, bez możliwości wycofania się z podjętego zobowiązania bez zgody beneficjentów (imigrantów).
Obłęd jesienny wcześnie się tego roku objawia.