Rzeczywistość w naszym kraju skrzeczy, więc czasami trzeba poszukać czegoś z jaśniejszej "beczki", a w kinie zawsze coś takiego się znajdzie.
Dziś odbywa się premiera - dla szerokiej publiczności - kolejnego filmu o perypetiach Bridget Jones i jej znajomych.
"Bridget Jones 3" wyreżyserowała Sharon Maguire, a pośród scenarzystów można też znaleźć nazwisko świetnej aktorki Emmy Thompson /w filmie również występuje.../.
No i... Bridget /Renee Zellweger - ponownie ma poprawioną urodę na starszy model, bo w nowym nie była zupełnie do siebie podobna/ znów ma urodziny /już 43-cie/. I jak zwykle robi retrospekcję, ponieważ ponownie jest singielką. Ale, na pogrzebie Daniela /zaginiony.../, granego kiedyś przez Hugh Granta /pewnie nie dał rady wystąpić, bo zadał się z niejaką "Boską Florence"/ dochodzi do jej spotkania z Markiem Darcy'm /gra go Colin Firth - nabrał trochę patyny, a i tak jest męski oraz uroczy - Oh! Mr. Darcy!..../, chwilowo żonatym...
Bridget rusza jednak z koleżanką na festiwal muzyczny, także w błocie, gdzie poznaje Jacka Qwanta /Patrick Dempsey - z wkurzającym zarostem i bezbarwnym głosem/...
Potem są jeszcze chrzciny... i znów jest Mark.
Spotkania z Jackiem i Markiem miały pewne mocne momenty, podczas których, nie zadziałały... wegańskie prezerwatywy, sprzed "100" lat, w następstwie czego Bridget zachodzi w ciążę i trudno jej oraz pani Dr Rawlings /Emma Thompson - świetna, normalnie pani doktor.../ dojść, który z mężczyzn jest ojcem dziecka. ....
W filmie pobrzmiewają też nowsze i starsze przeboje, np. Eda Sheerana czy Deana Martina. Przyjemnie.
Początek filmu był trochę przepełniony dowcipami... jakby na siłę, ale w momencie, kiedy pojawił się Mark Darcy... ruszyło się ku lepszemu. I to Colin Firth oraz Emma Thompson dostarczali najwięcej uśmiechu, ale i zmiennych nastrojów, a gdy dodało się trochę wzruszeń, to było miło.
A ja niezmiennie: Uwielbiam pana, panie Darcy!
