Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński
2312
BLOG

Koniec narracji, czyli co się stało z waszymi Żydami

Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 65

Była analfabetką. Chodziła co prawda przez trzy zimy do wiejskiej szkoły ani nigdy nie nauczyła się czytać ani pisać. Nauka ją nużyła, nie rozumiała do czego służą czarne znaczki w książkach i po trzech zimach przestano ją do szkoły posyłać. Bardziej zajmowało ją gospodarstwo, w swoim czasie została jedną z najbardziej poważanych gospodyń we wsi. Któryś z przemądrzałych wnuków przypuszczał, że mogła mieć dysleksję, która ujawnia się to tu, to tam w coraz rozleglejszym rodzie.

Posługiwała się książeczką do nabożeństwa, bardziej dla formy, niż z potrzeby, bo znała wszystkie jej modlitwy na pamięć. Otwierała na chybił trafił i czytała zupełnie dla mnie, pięciolatka, niezrozumiałe: Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli. No bo przecież nikt z rodziny nie był nigdy w Egipcie, o którym zresztą też nie miałem pojęcia.

Ciekawa sprawa z tym Dekalogiem i z moralnością, bo jej moralność bardzo różniła się od moralności nauczanej przez dzisiejszych biskupów, dla których to moralność zaczyna się od pępka w dół i kończy od kolan w górę. Dla niej ważniejsze były wszystkie inne nakazy i zakazy. Ale oprócz tego istniała, podzielana chyba przez ogół wiejskiej społeczności moralność, która jak gdyby do naszych czasów się nie uchowała, a im bardziej o tym myślę, tym bardziej ją doceniam. To była moralność chłopska, moralność (ciężkiej) pracy i szacunku dla jej owoców. Nakazem moralnym było staranne czyszczenie narzędzi pracy i przechowywanie ich w porządku, w przeznaczonym miejscu. Szpadel, sierp, kosa, siekiera (zachowana do dziś) doglądane były, naprawiane w razie potrzeby, klepane i ostrzone przed użyciem. Ten kto szanował narzędzia był szanowany. Praca trwała od świtu i dojenia krów po zmierzch, z przerwami na posiłki. Kto ociągał się z wyjazdem w pole nie zasługiwał na szacunek. Godne szacunku było dorabianie się i powiększanie gospodarstwa, i w tym względzie moi dziadkowie byli jednymi z najbardziej godnych szacunku gospodarzy we wsi. Bogactwo wynikające z pracy było dobre, człowiek, który je pomnażał był moralny. Moralność objawiała się w hodowli najbardziej mlecznych krów, w najpełniejszych kłosach pszenicy czy żyta, w najbardziej zadbanych ogrodach warzywnych. Alejka, która prowadziła od wiejskiej drogi do gumna była wyprzątana, zamiatana i wysadzana bzem, goździkami, piwoniami, narcyzami, nasturcjami, georginiami, a przy samej furtce oszałamiająco pachnącym we wczesnoletnie wieczory szpalerem jaśminowym. Utrzymywanie porządku w obejściu też należało do sfery moralności.

Ta moralność zdaje się być zapomniana i w pogardzie, więcej cenione są wymysły szlacheckie, niż "chłopskie tyranie" i "chłopska chciwość", że o gorszych epitetach na te chłopskie i wiejskie cnoty nie wspomnę.

Jej czasoprzestrzeń objmowała obszar o promieniu dwóch-trzech mil polskich i co najmniej dwa-trzy pokolenia przeszłe i trzy pokolenia obecne, z pradziadami, dziadkami, rodzicami, rówieśnikami, dziećmi i wnukami. Zmarli bylo obecni na tych samych prawach, co żywi, tworzyli czasowo-przestrzenną sieć odniesień, która tworzyła cały pojęty świat. Gdy wybralismy się z kuzynem na wycieczkę rowerową do wsi odległej o kilkanaście kilometrów, do jego szkolnego kolegi potrafiła po powrocie i zdanym przeze mnie sprawozdaniu umieścić kolegę w tej sieci, jako jednego z odleglejszych, piątego lub szóstego stopnia krewnego. Wyglądało - i zapewne tak było - że znała stosunki rodzinne w okolicy i powiązania, nawet bardzo odległe z naszymi rodami Gawidzieli czy Boguszów. O każdym chyba z setek tych odległych, nieżyjących już krewnych snuła przeróżne opowieści, w ten sposób jak gdyby wywołując ich wątłe, nieme cienie i przywracając na chwilę do życia, pozwalając ogrzać się w obecności żywywch.

Były też inne opowieści. O wiejskich wyrostkach, zorganizowanych w bandę i napadających na uciekających z transportów i obozu przejściowego Żydów. I o najbliższych sąsiadach, o których podobno wiadomo było, że zabili przechowywanych Żydów, a trupy wyrzucili daleko w pola. Sąsiedzi zaraz po wojnie wyjechali ukradkiem gdzieś w nieznane i wszelki ślad po nich zaginął, został po nich opuszczony sad i zasypana do połowy studnia, Ten sad kusił nas swoją tajemniczością i obfitością niezbieranych przez nikogo wiśni, agrestu i wczesnych jabłek.

Była też opowieść, kilkakrotnie przez babcię zaczynana i nigdy niedokończona, tak jak gdyby nie znajdowała dla niej odpowiednich słów próbując zrozumieć, co się włąściwie stało w ten okrutny, wojenny czas. Którejś nocy, w czasie wielkiego wysiedlania Żydów, pojawiła się żona i córki miejscowego kupca zbożowego z prośbą o przechowanie. Kupiec był dobrym znajomym rodziny, szanowali się nawzajem i lubili z dziadkiem i za każdym razem, gdy się spotykali w interesach prowadzili długie dyskusje na przeróżne tematy. Teraz dziadek już nie żył, umarł na samym początku wojny. Babcia została postawiona przed najtrudniejszym w życiu wyborem. Sumienie nakazywało pomóc, ale opowieść kończyła się zawsze urwanym zdaniem "było w domu jeszcze czworo dzieci..." (z pięciorga, najstarszy wuj już się ożenił i wyprowadził na swoje). Żona kupca i córki przenocowały noc czy trzy ale dłużej zostać im nie pozwolono.

Babcia umarła w 1980, 20 lat później postanowiłem dowiedzieć się, co się właściwie wydarzyło, zacząłem wypytywać ciotki, a następnie innych, starszych mieszkańców wsi. Okazało się, że zaprzyjaźniona rodzina ukrywała się u dość bliskich sąsiadów i przeżyła w całości wojnę. Rozmawiałem z jedynym wówczas jeszcze żyjącym synem Sprawiedliwych sąsiadów. Odnalazłem drugich Sprawiedliwych w pobliskiej wsi, dowiedziałem się wszystkiego  o każdej chyba ukrywającej się rodzinie żydowskiej. Ale dowiedziałem się też o szmalcownictwie, anonimowych donosach do niemieckiej policji w co najmniej dwóch przypadkach.

Wieś, wytrącona w wojnę z rytmu życia, regulowanego czasem pracy i świąt, zasklepiła w sobie pamięć o okrutnych latach, ale wszystko było wiadome. Kto ukrywał i ratował a kto grabił i wydawał.

 

Patriotyzm jest ostatnim schronieniem szubrawców. Samuel Johnson    

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura