nerwica eklezjogenna nerwica eklezjogenna
519
BLOG

Wyklęci zwyczajni ludzie nie cierpią na pomnikofilię

nerwica eklezjogenna nerwica eklezjogenna Społeczeństwo Obserwuj notkę 22

Wojna nikogo nie oszczędza. Naznacza i kilkuletniego smyka tracącego rodziców, jak i szmalcownika, dekownika czy kolaboranta, którym bliskich też wojna zabrała. Rękę urywa dokładnie w tym samym miejscu żołnierzowi z pierwszej linii frontu co i spędzającemu wojnę w krzakach. Tak samo uczy zabijać regularne wojsko, jak tych idących do lasu zamiast na pierwszą linię frontu. Wszyscy tak samo głodni, tak samo czują ból i tak samo chcą przeżyć. Ale silniejsi i sprytniejsi zawsze mają większe szanse. W sportowej rywalizacji mistrzem będzie zawsze tylko jeden, ale wojna (ale i zwykłe życie) to jednak nie żadne pierdolone zawody.

Dlatego stawianie imiennych pomników pojedynczym weteranom wojny jawi się jako nieprzyzwoite, będące twardą pornografią historyczną i zwyczajnie nieuczciwe. Za co i po co? Dlaczego nie stawiać np. szesnastolatkowi, który w domu pełnym babć, ciotek i sióstr zastępował ojca walczącego na froncie? Któremu właśnie dzielność i odpowiedzialność nie pozwoliła pójść śladem starszego sąsiada, który dom rodzinny odwiedzał na końcu swej aprowizacyjnej wycieczki.

Nie potrzebuję weryfikować/porównywać stopnia bohaterstwa tych dwóch, bo jeśli istnieje coś takiego jak bohaterstwo, i jeśli miałby istnieć jakikolwiek priorytet w stawianiu pomników, to wiem, który z nich na niego prędzej zasłużył. Możliwe, że raz na czas zdarzyło się, że zasłużyli obaj, ale zasłużyło też wtedy dziesiątki, setki, tysiące innych. W takim razie albo żaden pomnik – albo jeden pomnik wszystkich zmagających się z wojną i jej dniem codziennym. Bez faworyzowania tych pozornie silniejszych i sprytniejszych, którzy na wojnie są tylko bardziej widoczni. Bez tej sowińcowatej pomnikofilii.

Jest jeszcze coś, co każe z co najwyżej obojętnością patrzeć na pomniki różnych nadmuchiwanych gierojów.

Na wojny najwydajniej pracują zawsze ci, którzy później na jej gruzach najgorliwiej budują pomniki swoim strupieszałym legendom, zamiast domostw i szkół żywym bohaterom. Taka karma.

I jako, powiedzmy, że pacyfista, zdradzę wam drodzy celebranci tylko wybranych, że w wypadku wojny też wybrałbym pójście do lasu. Ale z bliskimi. By uchronić ich przed różnymi „Ogniami” i „Burymi”. 

Bóg to za mało

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo