NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja
950
BLOG

Marceli Sommer: Święto bez treści

NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja Polityka Obserwuj notkę 28

Tegoroczny 11 listopada skończył się rozróbą – realną i wirtualną – pomiędzy „faszystami” i „antyfaszystami”, czy, jak kto woli, między „polskimi patriotami” a „lewakami”, „różowym salonem” i resztą towarzystwa. A abstrahując od zideologizowanych etykiet i wrednych generalizacji: po jednej stronie znalazła się grupa osiłków skandujących „Rudolf Hess!”, a po drugiej pospolite ruszenie Warszawki: kilkudziesięciu pajaców w obozowych pasiakach. Były też, jak co roku, jakieś obchody oficjalne, które mało kogo obchodzą – a już na pewno nie media. Niby wszyscy wiemy, że tak się współcześnie „robi politykę” – happeningi, kontrowersyjne hasła, radykalne metody – a jednak trudno było się oprzeć poczuciu, że uczestniczymy wszyscy w seansie absurdu, erupcji surrealizmu, albo wręcz zbiorowej halucynacji.

 

Oto zbiorowa wyobraźnia przenosi się o ponad siedem dekad wstecz: ożywiony poparciem „wielkich nazwisk” (Kukiz, Pospieszalski, Żaryn, etc.) budzi się Obóz Narodowo-Radykalny, wracają antyfaszystowskie bojówki, nic tylko patrzeć aż władza uruchomi Berezę i pozamyka niepokornych opozycjonistów. Spełnia się (czarny) sen Cezarego Michalskiego: polska krucha, peryferyjna demokracja, niczym Republika Weimarska, w oczach niemal zapada się pod naporem antyliberalnych radykałów z pochodniami. Na wielki front na rzecz liberalnej modernizacji chyba już za późno… Propagatorzy głoszonej od lat w kraju i zagranicą teza o polskim nacjonalizmie/antysemityzmie wysysanym z mlekiem matki także wkrótce ogłoszą swój triumf. Nowego znaczenia nabiera teza Adama Michnika o zabójstwie Narutowicza, jako fundamencie podziałów politycznych współczesnej Polski (także w świetle publikacji przytoczonej na blogu przez Chevaliera). Z drugiej strony, stateczni, cywilizowani konserwatyści z przerażeniem obserwują, jak podnoszą głowy „elementy anty-narodowe”: homoseksualni bojówkarze, bolszewicy od Ikonowicza i stalinowscy Młodzi Socjaliści, ramię w ramię z trockistami z Krytyki Politycznej i różowymi agentami z „Gazety Wyborczej” zdają się być o krok od wyparcia ze sfery publicznej wszystkiego, co patriotyczne. Zaczynają od ONR-u i Falangi, ale wkrótce, niechybnie, przyjdzie też kolej na nas – myślą.
Wiem, można się w tym, tak nagle przyspieszonym biegu wypadków pogubić – jasne jest jednak, że wobec tego, co się dzieje, nie można pozostać biernym: trzeba wyjść na ulicę, wypowiedzieć swoje siarczyste „non possumus”. Wykorzystać – kto wie, może ostatnią – okazję, by dać świadectwo wartościom.

 

Chwila, moment. Czy w domu aby na pewno wszyscy zdrowi? Czy nie naoglądaliśmy się za dużo rekonstrukcji historycznych? A może spędzamy ostatnio za dużo czasu wojując w internecie? Oczywiście, uliczne manifestacje, na temat których od paru dni toczy się dyskusja miały – poza wymiarem medialnym – skalę marginalną. A jednak, przez tych kilka dni mogło się wydawać, że naprawdę mamy do czynienia z najistotniejszym sporem współczesnej Polski. W końcu to święto niepodległości, a o większych, bardziej masowych jego obchodach, niż te burdy na ulicach polskich miast, jakoś nie słyszałem. To przykre, że znaczna część środowisk liberalnych i lewicowych daje się wciągnąć w akcję blokady legalnej demonstracji, co do której jasne jest, że skończy się zadymą. To przygnębiające, że osoby cieszące się autorytetem na prawicy przykładają się nazwiskami do inicjatywy organizacji tak marnej proweniencji, jak ONR czy Młodzież Wszechpolska (której nawet LPR się powstydziła). To niepokojące, że tyle ludzi – także na salonie24 – w ramach logiki „wojny z różowymi”, zagubiło granicę pomiędzy tolerancją a aprobatą, gładko wchodząc w role stronników ONR i MW, albo uczestników ich marszu. To żenujące, że Warszawkę rajcują happeningi w tak złym guście, jak zabawa w więźniów hitlerowskich obozów (a wcześniej choćby palenie stodoły przez Betlejewskiego). W ogóle hadko patrzeć na puchnących z samozadowolenia uczestników i animatorów wczorajszych zajść.
Ale to, co jest w tym wszystkim najsmutniejsze, to że żadnemu z tych środowisk (poza narodowcami!) nie przychodzi do głowy – i to od lat – żeby zamiast „walczyć z faszyzmem” albo „bronić patriotyzmu”, świętować 11-ego listopada po swojemu, wypełniać go własną treścią. To dopiero – a nie odradzanie się tego czy innego totalitaryzmu – powinno nam po tegorocznym jedenastym listopadzie nastręczyć solidnego kaca.

 

Marceli Sommer (kazimierz.marchlewski)

http://lubczasopismo.salon24.pl/noweperyferie; mail: nowe.peryferie(at)gmail.com Skład: acmd; andaluzyjka; geissler; kazimierz.marchlewski; michalina przybyszewska; binkovsky

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka