Michalina Przybyszewska Michalina Przybyszewska
954
BLOG

Kryzys uniwersytetu. Dekada procesu bolońskiego

Michalina Przybyszewska Michalina Przybyszewska Kultura Obserwuj notkę 46

 

 

Piszę do czytelników, czy może do siebie, jak to zwykle nie ma pewności, z mitycznego Cambridge, gdzie spędzam czas w zaciszu bibliotek badając obecny kryzys uniwersytetu. Jest to niewątpliwie jedno z nielicznych miejsc, gdzie rzeczony kryzys odczuwalny jest słabo. W niedawnym tekście jedna z kluczowych postaci amerykańskiej polityki edukacyjnej, profesor Antony Grafton, opisał z przejmującą szczerością obecną sytuację szkolnictwa wyższego w Wielkiej Brytanii. O czym pisze? O tragicznej w skutkach polityce, której celem są tak zwane cięcia strukturalne, restrukturyzacja, oglądanie się na krótkoterminowe stopy zwrotu. Celem zarządzających edukacją zdaje się być li i jedynie dostarczenie właściwych usług edukacyjnych własciwym sektorom rynku. Co jest uderzające, to że zdaje się, że przekroczyliśmy już etap zarzucania się etykietkami 'socjalista' – 'kapitalista', gdy chodzi o reformę szkolnicwa wyższego. Żarty się skończyły, bo jeszcze trochę, a sam kapitalizm pożałuje, że nie miał ochoty w edukację inwestować. Jeśli wszystkich studentów uczyć się będzie biznesu, ostatecznie zabraknie lekarzy którzy będą ich leczyć i matematyków którzy będą liczyć ich zyski. Zabraknie, jak by powiedział Bergson, energii życiowej. To, co w nauce najbardziej pierwotne – pęd do wiedzy – zamienione na pęd do zarządzania społeczeństwem odbije się na jakości życia tego ostatniego.

Przeczytawszy tekst Graftona wyszłam z biblioteki, zajrzałam do skrzynki, a tam tegoroczna Uchwała Rady Polonistyki UW o niemal identcznej wymowie. Zniszczony etos uniwersytecki, zależność od doraźnych koniunktur gospodarczych, zawłaszczenie języka kształcenia przez nowomowę menadżerską. Bolonia!

Akademia polska ma bez wątpienia środki śmiesznie małe w stosunku do Wielkiej Brytanii. Czy oznacza to, że system angielski obronił się przed bolączkami bolońskimi? Nie. Przeciwnie, Wlk. Brytania, jako 'awangarda' przemian w duchu orientowania edukacji na rynek, ma dziś zupełnie niespodziewane problemy. I tak okazuje się, że legendarnie dobrzy fachowcy z niemarketingowych dziedzin są dzis 'redukowani' z racji na to, że paleontologia czy filozofia nie przynoszą szybkiego zysku. Podobnie dzieje się już także z przedmiotami takimi jak chemia, która, w przeciwieństwie do farmacji, przynosi mało a zjada dużo. Kto wyobraża sobie farmację bez chemii?

Spragnionym profesjonalnej, acz przerażającej analizy polecam tekstClifforda Adelmana. Przeznaczony dla nieobeznanego ze sprawą czytelnika amerykańskiego jest dobrym wstępem do tematyki bolońskiej. Zwłaszcza lista czasowników, jakimi należy opisywać postępy studenta, jest godna polecenia. Warto zauważyć, że 'umiejętność' [skill]jaką wg autora jest zdolność tworzenia [to create]została zakwalifikowana jako 'umiejętność syntezy'. A zatem jedyne, co student musi umieć 'stworzyć', to poprawna synteza. Lub, co jeszcze gorsze, twórczość jako taką rozumiemy w dojrzałych pobolońskich czasach tylko jako sytnetyzowanie.

Co się narzuca. Narzuca się oto apel: żadnych kompleksów peryferyjności w walce o polski uniwersytet! Nowomowa menadżerska, dyktatura biurokracji i rynku jaką proponuje proces boloński nie jest żadnym złem konieczynym, tylko pewną propozycją, która z początku obiecywała same pozytywy – unifikację, wymienne stopnie naukowe, wspólne standardy kształcenia. Jeżeli jednak mamy dowody – a mamy ich całe mnóstwo – że na naszych oczach idea uniwersytetu rozpływa się w powietrzu, powinniśmy powiedzieć jasne 'nie', gdziekolwiek uznamy to za konieczne.

 

Mam obie nogi umyte.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura