jes jes
4280
BLOG

Józef Beck. Porażka racjonalnego myślenia.

jes jes Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 40

Polemika rocznicowa na marginesie pracy "Dyplomacja polska wobec paktu Ribbentrop-Mołotow" *

5 czerwca mija 68 rocznica śmierci płk. Becka. Ta należąca do grupy kluczowych dla polskiej historii XX wieku postaci nie doczekała się jeszcze w wolnej Polsce monografii. Za to często wspominana jest w przyczynkarskich pracach polemicznych i oceniana w emocjonalnych, a więc niekoniecznie sprawiedliwych, pracach publicystycznych. Czy to dobrze? Pewnie przydałoby się całościowe, pozbawione nacisków cenzury i naukowe, ogarnięcie motywów i kompetencji tego polityka.

Nie tak znowu dawne posądzenia Becka o agenturalną współpracę z III Rzeszą kolportowane przez para-historyków rosyjskich są karykaturalnym śladem chorych emocji i resentymentów. Zdecydowanie wrogie oceny pojawiają się także w Polsce i we Francji już od chwili aresztowania rządu RP, po ufnym przekroczeniu granicy Rumunii, lojalnego w tym czasie sojusznika francuskiego.
Sąd nad Beckiem czyniony jest według dwu generalnych schematów. "Lewicowego" - głoszącego że Beck był ograniczonym intelektualnie legionistą, bezrefleksyjnie kontynuującym wrogą Związkowi Sowieckiemu politykę Marszałka Piłsudskiego, co doprowadziło do zerwania negocjacji sojuszniczych między ZSRS a Wielką Brytanią i w ten sposób pośrednio, spowodowało wybuch wojny. "Realistycznego" - że wobec beznadziejności sytuacji, należało po Monachium konsekwentnie zrezygnować z polityki równowagi i, w podobny do węgierskiego sposób, związać się z Rzeszą. Polskiego położenia po przegranej Hitlera na pewno by to nie pogorszyło (vide Węgry), natomiast byłoby nieporównanie mniej kosztowne.
O ile pierwsza koncepcja jest tylko echem propagandy i obecnie nie warto się nią raczej zajmować (choć jeszcze wspomnę tu o niej w pewnym aspekcie), o tyle ta druga, tradycyjnie mniej popularna, powinna być ważnym przedmiotem refleksji historycznej i politycznej.
Przed niespełna rokiem, przy okazji innej rocznicy odmianę takich rozważań opublikował  w Salonie jeden z moich ulubionych blogerów, Witek. Osią jego tekstu pt. 1 września 1939 - przeznaczenie czy kaprys historii? jest oskarżenie Becka o głupotę i o nie całkiem świadome, aczkolwiek dokonywane pod wpływem pracy wywiadu (dyplomacji?) Zjednoczonego Królestwa, działanie na rzecz interesów brytyjskich. Niedawno podobne poglądy zaprezentował Piotr Zychowicz w magazynie Historycznym URz („Kto kogo wciągnął do wojny” URz Historia nr 1).
Witek wysuwa tezę, że (wobec nieuchronności starcia), w interesie brytyjskim było rozpoczęcie wojny na wschodnich granicach Rzeszy, a nie jak to początkowo planował Hitler – na Zachodzie. Dlatego dyplomaci angielscy zdecydowali się "wystawić" Rzeczpospolitą, psując zarazem rzekomo doskonałe po Monachium stosunki polsko-niemieckie.

Ponieważ (nadmiernie, jak uważam) uszczypliwa publikacja Witka zachęciła mnie do powrotu myślami do tego zagadnienia, dzięki czemu trafiłem na obszerne opracowanie Marka Kornata pt. "Dyplomacja polska wobec paktu R-M", poniższe uwagi są rodzajem polemiki z tekstem Witka, skreślone niejako na marginesie owej książki. Zainteresowanym polecam nie tylko publikację Kornata ale i tekst Witka. Mimo moich naprawdę poważnych zastrzeżeń, uważam, że warto go przeczytać, wraz z towarzyszącą mu dyskusją. Moja polemika ma oczywiście bardzo wybiórczy charakter i nie pretenduje do bycia niczym więcej jak amatorską próbą zwrócenia uwagi na moralnie i intelektualnie owocną konieczność studzenia osądów historycznych. Mam nadzieję, że krytykowany przeze mnie Autor nie uzna tego za osobisty atak.


Polityka Becka została zorganizowana wokół kilku podstawowych założeń
i obudowana rozumnymi kalkulacjami, które ostatecznie, co ciekawe, bardzo dobrze się sprawdziły, tyle że chyba w najczarniejszym z możliwych wariancie. Ostatecznym wynikiem zdarzeń zapoczątkowanych brytyjskimi gwarancjami była utrata niezależności państwa, ogromne ubytki terytorialne i katastrofalne straty społeczne oraz kulturowe. Jak ocenić ministra, który wziął na siebie za to odpowiedzialność? Czy należy go traktować jak nieszczęsnego bohatera greckiej tragedii? Czy raczej byłoby to tylko unikaniem odpowiedzi?

Wydarzeniem kluczowym dla wybuchu II Wojny Światowej był oczywiście Pakt Hitler-Stalin. Hitler bez pomocy Stalina nie umiałby latem 1939 roku zdecydować się na wojnę z Polską. Zasadniczą wątpliwość rodzi pytanie, czy pakt ten w warunkach okresu po-monachijskiego był przewidywalny dla polskich służb dyplomatycznych i wywiadowczych. I czy jego przewidywanie w istotny a pozytywny sposób mogło zmienić polską politykę w ostatnich miesiącach pokoju. Kornat przekonuje, że na te pytania nie ma jednoznacznej odpowiedzi, ale raczej jest do takiej możliwości nastawiony sceptycznie. Dodatkowo podkreśla ograniczony wpływ polskiej dyplomacji na decyzje i zachowania bezwzględnych i dużo silniejszych partnerów. Wysuwa argumenty świadczące o dużych brakach rozeznania w rzeczywistej sytuacji geostrategicznej wśród polskich partnerów z Zachodu i o zdecydowanie lepszym – w Polsce.
To zasadniczo wystarczy, by pozbawić krytykę Becka waloru oczywistości. Ale dodam własny komentarz poświęcony pewnemu moim zdaniem bardzo ważnemu aspektowi tamtych wydarzeń, który jest tłem pracy Kornata.

Fundamentem polskiej polityki tamtego czasu było założenie, że nazistowska III Rzesza nie zdecyduje się na rozpoczęcie wojny na dwa fronty, ponieważ nie ma praktycznie żadnej szansy na zwycięstwo w takim, globalnym konflikcie. W polskiej dyplomacji panowało też słuszne przekonanie o dobrej świadomości tego zagrożenia wśród polityków niemieckich.
Front wschodni w realiach okresu międzywojennego mógł być utworzony (to kolejna oczywistość) albo przez Rzeczpospolitą, albo przez Związek Sowiecki, w przypadku gdyby Polska została w jakiś sposób zneutralizowana przez jedno z ościennych mocarstw.
W tym miejscu trzeba zwrócić uwagę naambiwalentny stosunek międzywojennej opinii publicznej Zachodu i jego polityków do II Rzeczypospolitej. Po 123 latach nieistnienia, przez całe dwudziestolecie, państwo polskie nie było w świecie powszechnie postrzegane jako instytucja trwała i w tym sensie godna zaufania. Nie przez wszystkich (w tym kontekście warto n.p. wymienić pozostających w przededniu wojny poza strukturami władzy Churchilla i Edena) uznawana była za coś pożądanego z punktu widzenia interesów europejskich. Mentalne przywiązanie do porządku wiedeńskiego nie przeszło jeszcze w Dwudziestoleciu do historii. Schemat myślenia o Rosji, jako jedynym realnym na wschodzie partnerze zachodnioeuropejskiej polityki wobec Niemiec był jak najbardziej żywy, mimo gwałtownego przekształcenia Rosji w państwo totalitarne. W tym sensie pozycja Węgier była znacznie mocniejsza niż Polski; nikt tego państwa nie uznawał za twór sezonowy; było ono postrzegane jako trwały element wcześniejszego systemu, za co skądinąd zostało bardzo mocno ukarane w Wersalu. Pozostałe państwa post-habsburskie też znajdowały się w lepszej sytuacji, ponieważ najwyżej jeden podmiot zainteresowany był ich inkorporacją. I to bardzo warunkowo.
Sytuację Polski w tej mierze można porównać raczej do krajów bałtyckich, leżących w sferze zainteresowań dwóch ościennych mocarstw. Ostatecznie Węgierskie wejście w sowiecką strefę wpływów być może w ogóle byłoby niemożliwe gdyby nie ich współpraca z hitlerowskimi Niemcami.
Dobrowolna neutralizacja Polski groziła jej trudnymi do przewidzenia konsekwencjami. To zaś podbudowywało imperatyw prowadzenia niezwykle ambitnej i samodzielnej polityki. Było to intuicyjnie oczywiste dla większości aktywnej części społeczeństwa, żyjącego w cieniu oszałamiającego sukcesu wojny 1920 roku. Walka o samodzielność stosunkowo niewielkiego kraju umieszczonego między totalitarnymi kolosami stawała się wobec tego czymś nieporównanie więcej niż kaprysem nieodpowiedzialnych polityków. I to zupełnie niezależnie od racji moralnych.
Dziś możemy nie dostrzegać tego problemu, ale to właśnie dzięki temu, że polityka epigonów Marszałka tak mocno postawiła na samodzielność w przededniu II wojny światowej. Po jej zakończeniu mówić było można różnie o tym, jaka ma być Polska i jej granice, ale w żadnym razie, nie poddawano już w wątpliwość samego sensu jej istnienia. Sytuacja z 1945 pod pewnymi względami przypominała tę z 1815, tyle, że mając dużo bardziej drapieżnego wroga, jednak byliśmy per saldo w lepszej sytuacji. Jeśli przyjąć pogląd Kornata, że aktywność II RP miała bardzo ograniczony pływ na decyzje ówczesnych potęg, to na ostateczny efekt wojny koniecznie trzeba spojrzeć z większym dystansem.

Kornat przekonuje, że polscy politycy mieli w porównaniu z zachodnimi partnerami dobre rozeznanie prawdziwych intencji sowieckiego genseka i niemieckiego fürera.
Przedstawia dowody na wysoką świadomość polskiej dyplomacji w kwestii planów Stalina, których istotą było oczekiwanie na wojnę pomiędzy państwami "imperialistycznymi". Ostatnią fazą tej wojny miała być rewolucja przyniesiona na bolszewickich bagnetach wyniszczonym walką społeczeństwom Zachodu. Wywołana przez Stalina wojna miała być więc realizacją projektów wstrzymanych klęską 1920 roku. W Polsce poprawnie oceniano, że również dyplomacja III Rzeszy ma świadomość tych rosyjskich kalkulacji. Dla Stalina rzecz jasna nie była istotna początkowa konfiguracja zbrojnego konfliktu – dlatego też polski akces do Paktu Antykominternowskiego był Stalinowi podobnie na rękę, niż jego brak, tak długo, jak rzeczywiste plany Hitlera przewidywały wcześniejszą agresję na Francję niż na ZSRS. A Hitler przecież właśnie dlatego chciał jakoś po Monachium dogadywać się z RP, aby rozpocząć agresję od Zachodu. W tym świetle myślenie o możliwym zbliżeniu sowiecko-brytyjskim w przypadku zaistnienia polskiej kolaboracji z Rzeszą nabiera pełniejszego sensu.
Przyjmowano więc, że trwałe porozumienie niemiecko-sowieckie jest po prostu niemożliwe, a tymczasowe, dla Niemiec zwyczajnie nie ma sensu, bo otwiera na oścież wschodni front na mocnego i nieprzewidywalnego przeciwnika dążącego do unicestwienia Niemiec. I realnie dysponującego takimi możliwościami. Dlatego docierające do MSZ informacje o zbliżeniu sowiecko-niemieckim, inaczej niż w okresie Rapallo, uznawano za bluff.

Jakakolwiek konfrontacja zbrojna miałaby dla Rzeszy sens, gdyby jej przeciwnik występował w izolacji. W przypadku solidarnego z Polską wejścia do wojny Zjednoczonego Królestwa takiej izolacji nie zapewniał Niemcom nawet taktyczny sojusz z Sowiecką Rosją, co do lojalności której zawsze z każdej strony pozostawały ogromne wątpliwości. Celem polskiej dyplomacji po Monachium, wobec niemieckich prób jej zwasalizowania, stało się więc uzyskanie brytyjskich gwarancji na wypadek wojny i przekonanie Niemiec, że te gwarancje są poważne. Cel ten szybko został osiągnięty; być może, Brytyjczycy nie do końca jednoznacznie umieli rozeznać charakter polsko-niemieckich relacji od jesieni 1938 r., na co trochę liczyła dyplomacja polska. Być może też Brytyjczycy woleli negocjować z przewidywalną Rzeczpospolitą zamiast z niezrozumiałym i groźnym ZSRS. Zwłaszcza, że w istocie interes brytyjski i polski były w tej mierze tożsame – powstrzymywanie wojny wszelkimi rozsądnymi środkami, odwrotnie niż na linii Zjednoczone Królestwo-Rosja bolszewicka. Chamberlain zakładał, podobnie jak Beck, minimum racjonalności niemieckiej polityki, dlatego dość łatwo z Beckiem się porozumiał. Stał się w ten sposób pierwszym brytyjskim przywódcą, który naprawdę bez zastrzeżeń uznał znaczenie polityczne i prawo Polski do pełnej samodzielności – uznał bez zastrzeżeń jej partnerstwo. I również taki był sens brytyjskich gwarancji dla polskich granic. Tego nikt już później w Wielkiej Brytanii nie podważał. Wiara w racjonalizm niemiecki ostatecznie okazała się płonna - Hitler był szaleńcem, naród niemiecki – posłuszną mu trzodą. Przy trudnej do pojęcia - zupełnie nieracjonalnej indolencji Francuzów doprowadziło to do największej tragedii w dziejach świata.
Warto jednak pamiętać, że na początku nie był jeszcze przesądzony porządek, jaki wyłoni się z tego szaleństwa. Przesądzona była tylko wcześniejsza lub późniejsza katastrofa pruskiej Rzeszy. I to niezależnie od rodzaju wzajemnych relacji pomiędzy Rzeszą a II RP.

To prawda, że Polska z wojennej zawieruchy wyszła w bardzo złej kondycji.Jednak jej sytuacja geopolityczna pogorszyła się w mniejszym stopniu niż innych krajów regionu, a tego, co mogło nas czekać ze strony zwycięskiej Armii Czerwonej traktującej nasz kraj jako tereny hitlerowskiego sojusznika pewnie nawet nie do końca umiemy sobie wyobrazić, choć mamy dość wskazówek, by wiele podejrzewać. Potwierdzenie zaś dobrowolną wasalizacją RP jej efemerycznego charakteru na pewno byłoby dużym ułatwieniem dla zwycięskiego Stalina i ogłupionych lub przekupionych wrogów Polski na Zachodzie. Konsekwentna polityka polska w latach II wojny poskutkowała więc czymś jeszcze, poza gigantycznymi stratami.
Widać stąd, że polski akces do obozu antykominternowskiego rodziłby w dalszej perspektywie jeszcze większe zagrożenia niż 'antyniemiecka' polityka Becka z 1939 roku.

Trudno ocenić, jakie decyzje podejmowaliby polscy politycy, gdyby spodziewali się ogromu strat, jakie przyniesie nadchodząca wojna. Wydaje się jednak, że to przekraczało możliwości wyobraźni jakiegokolwiek człowieka tamtych czasów. Wiemy jednak, że nie działali bezrefleksyjnie. Że umieli dobrze rozeznać logikę wydarzeń w perspektywie wieloletniej, jednocześnie błędnie zakładając minimum racjonalności w działaniu wrogów i sojuszników. Ale jak ocenić taką omyłkę?

 

Już w Rumunii Beck, komentując swą życiową decyzję polityczną charakterystycznie odwoływał się do słów swojego mistrza.
Gdy człowiek ma przed sobą kilka dróg, gdy męczy się i waha i nie wie, którą wybrać – niech wybiera drogę honoru, ta zawsze będzie właściwsza. **
Warto poważnie przemyśleć filozofię życiową zawartą w tym aforyzmie, zanim ostatecznie oceni się postępowanie ministra. Tu nie ma nic z naiwności, wbrew może pierwszemu, powierzchownemu wrażeniu.

______________________________________

*) Wydanie: Polski Instytut Spraw Międzynarodowych. Warszawa 2002.
Słowa uznania dla autora opracowania nie mogą powstrzymać konsternacji czytelnika wobec niechlujności Wydawcy, bowiem jakość korekty tekstu jest na tak miernym poziomie, że wielokroć literówki uniemożliwiają płynne rozumienie tekstu.

**) Za Władysław Pobóg-Malinowski, Na rumuńskim rozdrożu, GRYF Warszawa 1990.

jes
O mnie jes

Nie mam i nie będę miał profilu na fejsbuku, ani na tłiterze, ani w jutiubie, ani nawet w gugleplus. Szukam odpowiedzi na moje pytania, nie interesują mnie nawalanki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura