molasy molasy
914
BLOG

Czaadajew, Mackiewicz, Kaczyński - wariaci z wyroku salonu

molasy molasy Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

"Kiedy jeden człowiek ma przeciwko sobie tysiąc wrogów, kiedy ci rozporządzają wszelkimi środkami zniesławiania drukiem i bardziej jeszcze zabójczą bronią - kawiarnianym grymasem - samo poczucie przyzwoitości narzuca stosunek do takiego pojedynku czy raczej obławy."                                                          

                                                                                                    Czesław Miłosz

Próba zadania przez salon Jarosławowi Kaczyńskiemu śmierci cywilnej poprzez ogłoszenie go wariatem ma swoje odpowiedniki w historii. Polityczno-towarzyski establishment próbował już nieraz karać w ten sposób wybitne jednostki, które odważyły się głosić poglądy sprzeczne z obowiązującą poprawnością polityczną. Z różnym skutkiem doświadczyli tego na sobie rosyjski filozof i publicysta Piotr Czaadajew (1794-1856) oraz polski pisarz i publicysta emigracyjny Józef Mackiewicz (1902-1985).

Prof. Józef Szaniawski, historyk i publicysta, więzień polityczny w PRL i III RP (wyszedł na wolność dopiero w grudniu 1989 r.), tak opisał mechanizm zwalczania niepoprawnych politycznie jednostek przez salonowe elity: "Zasadniczym elementem politycznej poprawności jest uznanie przeciwnika za wariata, psychola, oszołoma. Tak właśnie - jeśli brakuje logicznych argumentów, aby z przeciwnikiem polemizować, aby przeciwstawić fakty faktom, kiedy prawda kłuje w oczy - wtedy należy kogoś określić mianem wariata. I wtedy można mu faktycznie zamknąć usta, uczynić niewiarygodnym przed społeczeństwem i opinią publiczną. Takiemu "wariatowi" można nałożyć swoistego rodzaju medialny kaftan bezpieczeństwa, zakneblować medialnie i nie dopuścić do głosu, zepchnąć do jakiejś niszy i na margines życia społecznego. Kogoś, kto zostanie zdefiniowany jako niepoczytalny, psychol, wcześniej czy później opuszczą nie tylko zwolennicy, ale nawet najbliżsi przyjaciele, rodzina, a nawet ukochana kobieta."

Orzeczenie salonu o niepoczytalności osoby naruszającej poprawność polityczną nie zawsze jest skuteczne. Musi być bowiem potwierdzone przez przynajmniej jedną z dwóch innych "instancji orzekających", którymi są władza państwowa oraz opinia publiczna. Dopiero takie potwierdzenie oznacza dla obwinionego śmierć cywilną, objawiającą się pozbawieniem go wpływu na przebieg wydarzeń w życiu publicznym.

"Wariat", który obudził Rosję z letargu

 "Był to wystrzał, który rozległ się wśród ciemnej nocy; czy coś tonęło i obwieszczało swą zagładę, czy był to sygnał, wołanie o pomoc, zapowiedź świtu lub tego, że on nie nastanie - mniejsza o to, lecz trzeba się było obudzić" - napisał Aleksander Hercen w 1836 r. Skomentował w ten sposób publikację w miesięczniku "Teleskop"  "Listu filozoficznego", którego autorem był Piotr Czaadajew. Było to jedno z najważniejszych wydarzeń w politycznej i intelektualnej historii Rosji.

Czaadajew, były huzar, który zwolnieniu z wojska wyjechał na Zachód Europy, aby oddać się studiom filozoficznym, poddał w swym tekście totalnej krytyce dorobek kulturowy i polityczny Rosji. Napisał w nim, że nie wniosła ona nic oryginalnego do światowej cywilizacji. Uznał, że nie należy ona ani do Wschodu ani do Zachodu i istnieje jedynie po to, żeby być przestrogą dla przyszłych pokoleń. Jego zdaniem przyczyną wtórności cywilizacyjnej Rosji było prawosławie, po przyjęciu którego oderwana została od Zachodu. "Tam podstawami społeczeństwa są idee obowiązku, sprawiedliwości, porządku i prawa. Rosjanom brak bodźców, pchających ludzi na drogę doskonalenia się, ponieważ obojętnie odnoszą się do rozróżniania dobra od zła, prawdy od kłamstwa" - napisał Czaadajew. Uważał, że wyższość cywilizacyjną Zachód zawdzięcza katolicyzmowi. Powątpiewał, czy Rosjanie staną się kiedykolwiek wielkim i cywilizowanym narodem.

Petersburskie i moskiewskie elity przyjęły rozprawę Czaadajewa z wielkim oburzeniem.  Francuski podróżnik po Rosji markiz de Custine opisuje reakcje salonu następująco: "Nie było w całej Wszechrosji dość Syberii, kopalń, knuta, aby ukarać człowieka, który zdradził swego Boga i swój kraj. Petersburg i święta Moskwa zapłonęły ogniem." "Tu taki hałas w salonach, aż strach" - relacjonował w jednym z listów reakcje elit petersburskich książę W. Odojewski. Hr. A. Beckendorff, szef tajnej policji inwigilującej rosyjskie społeczeństwo, tak scharakteryzował stosunek tzw. światłych moskwiczan do autora rozprawy: "... mieszkańcy naszej starożytnej stolicy, zawsze odznaczający się czystym, zdrowym sensem, a przepełnieni uczuciem godności narodu rosyjskiego pojęli, że podobny artykuł nie mógł być pisany przez ich rodaka, który zachował w pełni zdrowe zmysły, i dlatego - jak doszły do nas wieści - nie tylko nie skierowali swego oburzenia przeciwko panu Czaadajewowi, lecz przeciwnie, wyrażają swe szczere ubolewanie z powodu rozstroju umysłowego, jaki go dotknął, a który jedynie mógł być przyczyną napisania podobnych niedorzeczności. Otrzymano tu wiadomości, iż współczucie z powodu nieszczęśliwego stanu pana Czaadajewa jednomyślnie podzielane jest przez ogół moskiewski."

Orzeczenie salonu o niepoczytalności Czaadajewa zostało zaakceptowane przez cara Mikołaja I, który w jednej z adnotacji na na urzędowym piśmie dotyczącym publikacji rozprawy napisał: "Przeczytawszy artykuł, znajduję, iż treść jego stanowi mieszaninę zuchwałych niedorzeczności, godnych wariata." W warunkach carskiego samodzierżawia nie można mówić o istnieniu opinii publicznej, ale nie ulega wątpliwości, że zwykli Rosjanie podzielali opinię salonu i cara, że Czaadajew oszalał. Jego biograf Żychariew tak opisał ich reakcje: "Około miesiąca w całej Moskwie nie było prawie domu, w którym by nie mówiono o artykule Czaadajewa; nawet ludzie, którzy nigdy nie interesowali się żadną pracą literacką, zupełne nieuki, panie, mało umysłem różniące się od swych kucharek, kanceliści i czynownicy, zagrzęźli w nadużyciach i łapówkach, tępi, ciemni na wpół przytomni świętoszkowie, fanatycy i obłudnicy, posiwiali i zdziczali w pijaństwie, rozpuście i zabobonach; młodzi i starzy patrioci, wszystko złączyło się w jednym krzyku przekleństwa i pogardy dla człowieka, który śmiał znieważyć Rosję."  

Wobec zgodnych opinii salonu, cara i ludu, Czaadajew musiał być urzędowo uznany za wariata. Z rozkazu cara był przez rok poddawany leczeniu w swoim domu. Beckendorff przesłał generał-gubernatorowi moskiewskiemu ks. Golicynowi pismo z opisem zalecanej kuracji: "Jego Cesarskiej Mości podołałoby się, aby Książę przedsięwziął należyte środki ku dostarczeniu panu Czaadajewowi wszelkiej opieki i pomocy lekarskiej. J.C Mość rozkazuje, aby Książę polecił jego leczenie umiejętnemu medykowi, zobowiązując tego ostatniego do odwiedzania pana Czaadajewa koniecznie co rano, i aby zostało wydane rozporządzenie, iżby pan Czaadajew nie narażał się na szkodliwy wpływ obecnego wilgotnego i chłodnego powietrza; jednym słowem, aby były zastosowane wszystkie środki ku poprawie jego zdrowia. J.C. Mość życzy sobie, aby Książę co miesiąc donosił mu o stanie zdrowia pana Czaadajewa."

Sam autor rozprawy był wdzięczny carowi, że nie ukarał go surowiej, czego domagali się bywalcy petersburskich i moskiewskich salonów. "Władza w istocie wypełniła swój obowiązek; można nawet powiedzieć, że jeśli chodzi o środki rygoru, które zostały wobec nas zastosowane, to nie ma w nich niczego strasznego, gdyż pozostają daleko w tyle za oczekiwaniami znacznego kręgu osób" - napisał Czaadajew kilka lat później w "Apologii obłąkanego". Mógł być poddany o wiele surowszym represjom, choćby takim, jakie spotkały zwolnionego z pracy cenzora, który dopuścił jego rozprawę do druku lub redaktora "Teleskopu", który został zesłany na Syberię. A nawet mógł postradać życie, bo studenci Uniwersytetu Moskiewskiego, chcieli się z nim rozprawić z bronią w ręku.

Konsekwencją listu Czaadajewa była zmiana postrzegania swego kraju przez rosyjskie elity. Zainspirował on powstanie nowego nurtu w rosyjskiej myśli politycznej, tzw. zapadników (okcydentalistów), którzy szukali wzorów ustrojowych dla Rosji na Zachodzie Europy. Ich wpływy wśród rosyjskich elit systematycznie rosły i po rewolucji 1905 r. Rosja zaczęła się przekształcać w monarchię konstytucyjną na wzór brytyjski. Tej ewolucji ustrojowej położyli kres bolszewicy w 1917 r. Czaadajew jest obecnie uważany za jednego z najwybitniejszych rosyjskich myślicieli politycznych.

"Wariat", który nie chciał siedzieć cicho na emigracji

"Mackiewicz-pisarz burzył mity, rozdrapywał rany, nie krzepił serc. Jako publicysta nie uznawał autorytetów i kneblowania wolności wypowiedzi w imię tzw. wyższych racji. (...) ... narażał się swą publicystyką uznanym i wpływowym jednostkom i grupom" - tak scharakteryzował pisarstwo Józefa Mackiewicza jego biograf Włodzimierz Bolecki. 

Mackiewicz znajdował się w sporze ideowym z wileńskim salonem polityczno-towarzyskim już w okresie istnienia II Rzeczypospolitej. Ten wybitny publicysta i pisarz odnosił się bardzo krytycznie zarówno do Józefa Piłsudskiego i stworzonego przez niego systemu rządów (tzw. sanacji) jak i do przedwojennej opozycji. I tej z prawa (endecja), i tej z lewa (socjaliści, ludowcy), i tej z centrum (chadecja).

Do zaognienia konfliktu Mackiewicza z wileńskim establishmentem doszło po wybuchu wojny w 1939 r. Były dwa zasadnicze jego powody. Po pierwsze Mackiewicz uważał, że ziemie dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego tworzą jedność kulturalno-terytorialną i dlatego wzywał do porozumienia się zamieszkujących je Polaków, Litwinów, Białorusinów, Żydów i Karaimów (była to tzw. idea krajowa). Nawiązywał w ten sposób do Rzeczypospolitej Obojga Narodów, która dzieliła się na dwa odrębne i równorzędne kraje Koronę i Litwę.  Mackiewicz rozumiał swą narodowość podobnie jak Adam Mickiewicz, który pisał: "Litwo! Ojczyzno moja!" Gdy Wilno w 1939 r. znalazło się w rękach litewskich, Mackiewicz próbował propagować ideę współpracy polsko-litewskiej. Opublikował artykuł na ten temat w jednej z gazet litewskich i wydawał polski dziennik "Gazetę Codzienną". Wileńskie elity uznały, że dopuścił się w ten sposób kolaboracji z litewskimi okupantami Wileńszczyzny. 

Po drugie Mackiewicz był bezkompromisowym antykomunistą i uważał, że Związek Sowiecki stanowi dla Polski większe zagrożenie niż Niemcy. Dlatego po zajęciu Wilna przez Niemców w 1941 r. opublikował kilka artykułów w polskojęzycznym "Gońcu Codziennym", w których opisał swoje doświadczenia z okresu sowieckiej okupacji tego miasta (czerwiec 1940 - czerwiec 1941) oraz jeden artykuł krytykujący bezwarunkowe podporządkowanie się polskiego rządu na uchodźstwie Wielkiej Brytanii w sprawie stosunku do Związku Sowieckiego. W tekstach tych nie było nic, co można by było uznać za kompromitujące dla niego. Prawie wszystkie te artykuły włączył do powieści napisanych po wojnie na emigracji. Mackiewicz szybko zorientował się, że Niemcy są równie antypolscy jak Sowieci i zaprzestał współpracy z "Gońcem". Mimo to ponad rok później został skazany przez sąd podziemnego państwa polskiego na śmierć za rzekomą kolaborację z Niemcami. Mackiewicz podejrzewał, że stało się tak z inspiracji sowieckich agentów, którzy działali w strukturach Armii Krajowej. Wyrok wywołał duże protesty i według relacji znanego pisarza Sergiusza Piaseckiego, który podczas wojny kierował wileńską komórką AK przeprowadzającą egzekucje, został ostatecznie anulowany. Prawdziwą przyczyną jego wydania było krytykowanie przez Mackiewicza polskiego rządu na uchodźstwie i dowództwa AK za lekceważenie bolszewickiego zagrożenia i traktowanie Związku Sowieckiego jak sojusznika Polski.

Po wojnie spór Mackiewicza z czołowymi przedstawicielami polskiej emigracji politycznej rozgorzał na nowo po opublikowaniu przez niego w 1947 r. artykułu "Nudis Verbis". Zarzucił w nim przywódcom konspiracji akowskiej, że przyjęta przez nich podczas wojny linia propagandowa doprowadziła do moralnego rozbrojenia Polaków. Wskutek niedopuszczania przez nich do publikacji tekstów antysowieckich w prasie podziemnej, znaczna część polskiego społeczeństwa oczekiwała na Sowietów jak na zbawicieli. Kierując całą propagandę przeciwko Niemcom, przywódcy polskiego państwa podziemnego skierowali  Polaków w bolszewicką przepaść. 

Mackiewicz konsekwentnie krytykował strategię polityczną przyjętą podczas wojny przez polski rząd na uchodźstwie i dowódców AK w kolejnych artykułach i książkach. Jako zaprzysięgły antykomunista zarzucał niektórym byłym akowcom, np. dyrektorowi Radia Wolna Europa Janowi Nowakowi-Jeziorańskiemu, że de facto zaakceptowali ustrój komunistyczny w Polsce i dążą nie do jego obalenia, lecz jedynie do jego zreformowania. A postępowali tak dlatego, że był to ich zdaniem komunizm narodowy czyli polski (taki pogląd został nazwany polrealizmem).

Mackiewicz naraził się nie tylko tej części emigracyjnego salonu, która wywodziła się ze środowisk tworzących rząd podczas wojny (ludowcy, socjaliści, chadecy, część endeków), ale także odsuniętym przez nich od władzy piłsudczykom. Ta część salonu była oburzona powieścią "Lewa wolna", dotyczącej wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. (Mackiewicz walczył wtedy w kawalerii jako ochotnik). Pisarz poddał w niej krytyce wschodnią politykę marszałka Piłsudskiego.

Przeciwnicy Mackiewicza chcieli zamknąć mu usta, podnosząc na nowo sprawę jego rzekomej kolaboracji z Niemcami. Wydawało im się, że nagłośnienie zarzutów przyniesie oczekiwany skutek. Mackiewicz jednak nie zamilknął.  Zaostrzył nawet swoje stanowisko i zaczął zarzucać dowódcom AK, że to oni byli kolaborantami, bo współpracowali z okupantami sowieckimi. W 1964 r. Andrzej Pomian napisał: "Cierpliwość moja była nieraz na wyczerpaniu, gdy pan Mackiewicz zamiast siedzieć cicho, atakował innych z niesłychaną arogancją". Próbując ostatecznie rozprawić się z Mackiewiczem, Pomian nie tylko zarzucił mu kolaborację z Niemcami, ale ponadto poddał w wątpliwość poczytalność pisarza. Aby zdezawuować wymowę polityczną książki "Zwycięstwo prowokacji" napisał: "Rzecz sama w swej zasadniczej osnowie wydała mi się wynikiem obsesji, o której więcej miałby do powiedzenia psychiatra niż publicysta". Poszli jego śladem inni przeciwnicy Mackiewicza. Jerzy Surdykowski widział w jego książkach objawy "paranoi". Recenzując "Lewą wolną", Henryk Zabielski nazwał ją "chorą, obsesyjną". Jarosław Żaba przypisał jej autorowi "obłąkańczą pasję polityczną". Gustaw Herling-Grudziński nazwał publicystykę polityczną Mackiewicza "niepoczytalną". Stefan Kisielewski uważał go natomiast za dobrego pisarza, ale "z pewną manią".

W odróżnieniu od rosyjskiego salonu, który wymógł na władzach uznanie Czaadajewa za wariata, polski powojenny salon emigracyjny takich możliwości nie miał. Brak było instytucji, która mogłaby to ogłosić. Co więcej, przeciwnicy Mackiewicza hamowali się ze stawianiem mu zarzutów, ponieważ obawiali się, że wytoczy im proces. Jan Nowak w liście do Stefana Korbońskiego zachęcał go do atakowania Mackiewicza w prasie polonijnej, ponieważ ta "nie podlega tym hamulcom i ograniczeniom, które dyktuje w Anglii obawa przed sprawą sądową i związanymi z nią kosztami". W rzeczywistości, właśnie ze względów finansowych, Mackiewicz, który żył w ubóstwie, nie mógł się w sądzie bronić. Pisarz napisał w jednym z listów do Jerzego Giedroycia, że jest bezbronny przed atakami, ponieważ "z braku tych dolarów, jakimi rozporządza dziś pan Korboński, nie może wytoczyć mu procesu". Jednak można wysunąć przypuszczenie, że to obawa przed brytyjskim systemem sprawiedliwości mogła odwieźć niektórych przeciwników  Mackiewicza od głoszenia, że był podczas wojny kolaborantem, a po jej zakończeniu zwariował na emigracji. Demokratyczne instytucje państwa brytyjskiego ochroniły polskiego pisarza przed polskim emigracyjnym salonem.

Chociaż przeciwnicy Mackiewicza byli na emigracji ludźmi bardzo wpływowymi, to jednak nie udało im się narzucić swych opinii ogółowi polskiego wychodźstwa. Pisarza broniła przede wszystkim jego twórczość. Jego książki były bardzo chętnie czytane przez polskich emigrantów politycznych. Mackiewicz nie został przez emigracyjną opinię publiczną uznany za kolaboranta i wariata również dlatego, że mógł się bronić na łamach dwóch najważniejszych pism polskiego wychodźstwa - paryskiej "Kultury" oraz londyńskich "Wiadomości". Przeciwnicy Mackiewicza zdawali sobie sprawę, że dopóki będzie miał taką możliwość, to nie wyeliminują go z niepodległościowej publicystyki politycznej. Dlatego w 1969 r. podjęli próbę zorganizowania tzw. konferencji trzech - dyrektora Radia Wolna Europy Jana Nowaka, redaktora "Kultury" Jerzego Giedroycia oraz redaktora naczelnego "Wiadomości" Juliusza Sakowskiego. Nowak miał nadzieję, ze podczas tego spotkania uda mu się przekonać swych rozmówców do tego, żeby wspólnie rozprawić się z Mackiewiczem. Jednak ta inicjatywa zakończyła się niepowodzeniem.

 Zupełnie nieoczekiwanie dla jego przeciwników, Mackiewicz stał się w l. 80. jednym z najchętniej czytanych w komunistycznej Polsce pisarzy emigracyjnych. Wywarł bardzo duży wpływ na znaczną część antykomunistycznej opozycji. I pobudza do niezależnego myślenia pokolenie, które w dorosłe życie weszło już w wolnej Polsce. A o większości jego emigracyjnych przeciwników nikt już nie pamięta.

 "Wariat", który chce zbudować prawą i sprawiedliwą Rzeczpospolitą

"... w latach 70. byli wybitnymi działaczami opozycji. Od 1980 r. są czołowymi ekspertami 'Solidarności'. (...) Cechy osobiste: poczucie humoru, inteligencja, upór, skromność i flegmatyczny spokój" - w ten sposób scharakteryzowała "Gazeta Wyborcza" braci Jarosława i Lecha Kaczyńskich w 1989 r. Czyż żoliborscy inteligenci o takich życiorysach i cechach charakteru nie powinni brylować na salonach III RP? Jednak tak się nie stało, bo według czołowych salonowych publicystów i polityków Kaczyńscy zwariowali. W jednym z internetowych wydań "Gazety Wyborczej" z 2008 r. znalazła się taka wypowiedź Jacka Żakowskiego o Lechu Kaczyńskim: "Prezydent ma kłopoty psychiczne, nie panuje nad nad sobą, nie panuje nad tym, co mówi". Wtórował mu uznany przez Radio Zet za najwybitniejszego dziennikarza w dziejach III RP Jerzy Baczyński: "Prezydent nie panuje nad swoim językiem, nad swoimi emocjami. Niestabilność emocjonalna głowy państwa, który jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, jest dla kraju czymś niebezpiecznym".  W 2011 r. Paweł Wroński tak skomentował na łamach "GW" decyzję sędziego o skierowaniu Jarosława Kaczyńskiego na badania psychiatryczne: "Czy o jakimkolwiek poczuciu odpowiedzialności za kraj, państwo, ludzi świadczy to, że na urząd prezydenta - głowy kraju 38 milionowego państwa wystartował ktoś zdający sobie sprawę z własnej niestabilności psychicznej. Mnie to upokarza i przeraża jako obywatela i Polaka, ale sąd powinien wyjaśnić, czy osoba, która w takim zakresie nie jest w stanie rozpoznać co jest dobre, a co złe, moralne i niemoralne powinna być w ogóle sądzona".

Według polityczno-towarzyskiego salonu III RP, zaburzenia psychiczne objawiły się u Kaczyńskich w postaci tzw. oszołomstwa już na początku lat 90. Polegało ono na sprzeciwianiu się koncepcjom politycznym forsowanym przez Adama Michnika i Bronisława Geremka. Chcieli oni przekształcić Obywatelski Klub Parlamentarny i lokalne Komitety Obywatelskie w wielką partię postsolidarnościową, która wraz z postkomunistyczną Socjaldemokracją Rzeczypospolitej Polskiej Aleksandra Kwaśniewskiego rozłożyłaby parasol ochronny nad reformami politycznymi i gospodarczymi w Polsce. Bracia Kaczyńscy uważali, że byłaby to błędna droga, bo prowadziłaby do ukrycia naturalnych w każdym społeczeństwie podziałów politycznych. Przestrzegali, że gdyby została zrealizowana, to doprowadziłaby w końcu do wybuchu niekontrolowanych przez nikogo protestów społecznych, które mogłyby nawet doprowadzić do zawrócenia naszego kraju z drogi modernizacji. Kaczyńscy domagali się całkowitej likwidacji przeżytków państwa komunistycznego i rozliczenia peerelowskiej elity (hasła dekomunizacji oraz lustracji). Żądali także podjęcia walki z korupcją oraz zaprzestania rozkradania majątku narodowego, które odbywało się w formie złodziejskiej prywatyzacji.

Kaczyńscy, wspierani przez pewien czas przez Lecha Wałęsę, który nie zdawał sobie początkowo sprawy z konsekwencji realizacji ich programu politycznego, osiągnęli kilka zwycięstw. Uniemożliwili powstanie postsolidarnościowej monopartii (tzw. wojna na górze) oraz doprowadzili do sformowania rządu Jana Olszewskiego. Okazało się jednak, że były to zwycięstwa pyrrusowe. Gdy rząd Olszewskiego podjął próbę przeprowadzenia lustracji, doszło do bezprecedensowego sojuszu wszystkich jego przeciwników i został odwołany. Olszewski oraz inni popierający go politycy, w tym bracia Kaczyńscy, zostali uznani za oszołomów. Tak jak to opisywał cytowany wcześniej prof. Szaniawski, Kaczyńskich opuścili nawet najwierniejsi zwolennicy i zostali na placu boju niemal zupełnie sami.

Warto zwrócić uwagę, że nie tylko publicyści i politycy o poglądach prawicowych krytykowali zwycięską koalicję, która doprowadziła do wykluczenia na kilka lat tzw. oszołomów z życia publicznego III RP. Podobnie uważa także Sławomir Sierakowski, największa nadzieja polskiej lewicy, według którego doszło wówczas do "antypolitycznego podziału w polskim życiu publicznym". "... tylko jedna strona miała prawo rościć sobie pretensję do bycia racjonalną, rozsądną i cywilizowaną. Zaś każdy, kto się z nią nie zgadzał, narażał się na zarzut bycia przeszkodą w modernizowaniu kraju" - napisał Sierakowski w 2007 r.

Degrengolada systemu III RP, która wyszła na światło dzienne po ujawnieniu afery Rywina, uświadomiła wielu Polakom, że to "kaczystowskie oszołomy" a nie ich przeciwnicy mieli rację w toczonym na początku lat 90. sporze politycznym. Nic zatem dziwnego, że bracia Kaczyńscy stali się naturalnymi liderami środowisk dążących do przeprowadzenia zasadniczych zmian polityczno-ustrojowych w Polsce, nazywanych budową IV RP. Polegać ona miała na rozbiciu postkomunistycznego systemu III RP oraz stworzeniu sprawiedliwego "nowego państwa". Prawo i Sprawiedliwość, partia braci Kaczyńskich, wygrała wybory w 2005 r., ale nie miała wystarczającej większości w sejmie, żeby swój program zrealizować. Egzotyczna koalicja PiS-Samoobrona-LPR rozpadła się w 2007 r. Do władzy doszły ponownie partie, które reprezentowały opinię salonu, że III RP jest najlepszym państwem, jakie było możliwe do stworzenia po 1989 r.

Establishmentowi polityczno-towarzyskiemu wydawało się, że pokonany w 2007 r. PiS czeka nieuchronna marginalizacja i rozpad. Walka z Kaczyńskimi była bardzo łatwa. Polegała z jednej strony na straszeniu nimi, a z drugiej - na ich ośmieszaniu. Sytuacja zmieniła się diametralnie po śmierci Lecha Kaczyńskiego w katastrofie smoleńskiej. W polskim społeczeństwie wywołało to wielki wstrząs. Spychane na margines "pisowskie bydło" podniosło znowu dumnie głowy. Jarosław Kaczyński omal nie wygrał wyborów prezydenckich. Stał się znowu bardzo niebezpieczny dla salonu. Dlatego w walce z nim sięgnięto po sprawdzoną broń - zaczęto sugerować, że zwariował. Robili to przede wszystkim politycy rządzącej Platformy Obywatelskiej - Janusz Palikot, Stefan Niesiołowski, Sławomir Nowak. Ale dołączyli do nich również członkowie SLD. Na przyklad rzecznik prasowy tej partii Tomasz Kalita napisał we wrześniu 2010 r. na Twitterze: "Jarosław Kaczyński klasycznie zwariował. Już dawno".

Choć na salonach nie bywam, to wydaje mi się, że lider PiS-u jest tam postrzegany tak jak to opisał w kwietniu 2011 r. dziennikarz Andrzej Koraszewski: "Mamy charyzmatycznego obłąkanego. Jarosław Kaczyński ma charyzmę. Dla części z nas jest to dość trudne do zrozumienia, co jest charyzmatycznego w obłędzie? Jest to jednak obłęd odpowiadający na zamówienie społeczne, obłęd spełniający potrzeby duchowe znacznej części społeczeństwa. Obłęd gwarantujący brak poszanowania rzeczywistości, dostosowanie rzeczywistości do potrzeb." Proszę zwrócić uwagę, że Koraszewski nie mówi tylko w swoim imieniu (zwrot "dla części z nas").

Nic dziwnego, że w tej stworzonej przez salonowe elity atmosferze, podjęta została próba urzędowego - tak jak w przypadku Czaadajewa - uznania Kaczyńskiego za wariata. Słynny sędzia Jabłoński skierował go na badania psychiatryczne. Tak jawna, w stylu białoruskim,  próba wyeliminowania z życia publicznego lidera opozycji, wywołała jednak protest polskich adwokatów. Skierowanie Kaczyńskiego do psychiatry zostało przez nową sędzię cofnięty, ale mleko się już rozlało. Jest niechlubnym faktem, że instytucja państwa polskiego dokonała próby zdyskredytowania największego krytyka ustroju tego państwa. Sędzia stał się narzędziem wykonującym to, czego życzył sobie salon. Całkiem odwrotnie było w  przypadku Mackiewicza, którego salonowi przeciwnicy wstrzymywali się z atakami  poniżej pasa, bo  obawiali się sędziów angielskich.   

Establishment III RP nie zdołał jeszcze większości Polaków narzucić opinii, że Jarosław Kaczyński jest wariatem. Ale jeśli wierzyć sondażowi zamówionemu przez Radio Zet, jest blisko osiągnięcia celu. Aż 43 proc. ankietowanych poparło bowiem nakaz skierowania Kaczyńskiego na badania psychiatryczne, a jedynie 41 proc. było temu przeciwnych. Sam ten kuriozalny sondaż miał z pewnością pomóc w urobieniu opinii publicznej, zasugerowaniu Polakom, że wysłanie go do psychiatry było uzasadnione.

W odróżnieniu od Mackiewicza, który miał możliwość bronienia się w największych polskich gazetach emigracyjnych, Kaczyński jest przez największe koncerny medialne bezpardonowo zwalczany i wyśmiewany. Jego szanse na skuteczną obronę przed przyszywaną mu łatką wariata są mniejsze niż Mackiewicza. Kto wie zatem, czy Kaczyńskiego nie spotka los Czaadajewa, który został poddany przymusowemu leczeniu psychiatrycznemu.

 W odróżnieniu od przypadków Czaadajewa i Mackiewicza, sprawa uznania Jarosława Kaczyńskiego za wariata jeszcze się nie zakończyła. Jedno jest pewne. Za kilkadziesiąt lat lat z pewnością jakiś historyk opisze ją tak jak zalecał Tacyt czyli "sine ire et studio" (bez gniewu i upodobania, obiektywnie). I jeśli między jego przypadkiem a przypadkami Czaadajewa i Mackiewicza naprawdę istnieje analogia, to będzie to dla niego opis bardzo pochlebny.

molasy
O mnie molasy

"JEDYNIE PRAWDA JEST CIEKAWA" - Józef Mackiewicz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura