Koszon Koszon
1781
BLOG

Między głębokim gardłem a brudnym palcem

Koszon Koszon Polityka Obserwuj notkę 19
Będzie o upadku publicystyki politycznej. Przeczytajcie ku przestrodze!
 
Skoro są ludzie, którzy zasłużyli na wieniec laurowy, albowiem przeczytali da capo al fine dzieła Elizy Orzeszkowej, niech Łaskawy Czytelnik spojrzy życzliwszym okiem na Koszona, gdyż Wasz nieustający korespondent zadał sobie przez kilkadziesiąt popołudni trud czytania na stronach Salonu kolejnych odcinków książki Michała Majewskiego i Pawła Reszki "Lech Kaczyński. Daleko od Wawelu".

Koszon chciałby wyrazić pp. Majewskiemu i Reszce serdeczne podziękowanie, gdyż to właśnie ich utwór pozwolił mu zrozumieć sens i smak współczesnej polskiej publicystyki politycznej.

Czuło się latami, że coś jest nie w porządku, jednakże - jak w przypadku kocich ekskrementów psujących atmosferę w zagraconym salonie, trudno było wskazać, gdzie dokładnie leży istota problemu. I oto nastali pp. Majewski i Reszka ze swoim opus magnum, a może opus maglum,gdyż w poetyce magla opisuje się tam stosunki panujące wokół ś.p. prezydenta. Odbywa się to wg następującej reguły: książka składa się z plotek, a więc plotkę o charakterze surowej oceny bohatera wkłada się w usta nieznanego z nazwiska "byłego ministra", "ważnego posła", "dawnego przyjaciela", a potem już można gnać bez trzymanki, malując obraz nieboszczyka jako np. pijaka, albo (np.) histeryka, albo (np.) osiołka. Mniejsza tymczasem o trafność tych zarzutów. Liczy się metoda.

Koszon zauważył, że schemat postępowania od lat obecny w polskiej publicystyce to właśnie panowie Majewski i Reszka doprowadzili do absurdu a zatem i do perfekcji. Czytało się bowiem wcześniej, że dla "Gazety Wyborczej" jakieś ambaje, precyzyjnie zgodne z linią redakcji, wypowiada "wysoko postawiony polityk PiS". 
Ba, rzecz dotyczy - oczywiście - nie tylko "Wyborczej", choć tam proceder jest szczególnie malowniczo rozrośnięty; gwoli sprawiedliwości trzeba zaznaczyć, że większość publikowanych na łamach wysokonakładowej polskiej prasy analiz politycznych opiera się od lat już na ocenach i faktach podawanych w oparciu o nieujawnione źródła. I chodzi w tych tekstach nie o opis rozgrywek personalnych w kręgach płatnych morderców, gdzie reporter mógłby w uzasadniony sposób lękać się zapytać kto kogo lubi, a kto kogo - nie.  Opisywane w oparciu o anonimowe źródła sensacje, to zazwyczaj nastroje, śmiesznostki, sympatie i antypatie polityków opozycji parlamentarnej.
Zwykle jednak publicyści starali się przynajmniej część artykułu oprzeć na źródłach dostępnych powszechnie, lub chociaż jawnych. Dopiero pp. Reszka i Majewski dokonali kopernikańskiego przewrotu w obrębie polskiej publicystyki politycznej: oni całość książki oparli o wypowiedzi osób pragnących zachować anonimowość.
 
"Co jest tu nie w porządku?" - zapyta Czytelnik. - "W końcu dziennikarz ma prawo do ochrony informatorów!"
A Koszon, wytrwały czytelnik każdej bzdury odpowie z poczuciem wyższości: czytajcie prawo prasowe!
W świetle obowiązujących przepisów, dziennikarz ma bowiem obowiązek (cyt.)zachować szczególną staranność przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych, zwłaszcza sprawdzić zgodność z prawdą uzyskanych wiadomości lub podać ich źródło.
 
Co z tego wynika? Ano to jedynie, że z anonimowych informatorów korzystać można i należy, ale wówczas, gdy ich rewelacje prowadzą nas ku prawdzie, jaką sami możemy odkryć i potwierdzić, jak uczynili np. Bob Woodward i Carl Bernstein, opierając się w ustaleniach na temat zdarzeń nazwanych później aferą Watergate, na informacjach zaczerpniętych od Marka Felta z FBI, ukrytego za pseudonimem "Głębokie Gardło". Przypomnijmy, że afera dotyczyła spraw najważniejszych; amerykańskiej racji stanu i obrony tamtejszych pryncypiów politycznych, nie zaś na przykład próby ustalenia czy prezydent miewał rano gorsze humory, czy wieczorem oraz jak tam u niego było z przewodem pokarmowym.
A zatem Woodward i Bernstein działali w sytuacji szczególnej, ale mimo tego precyzyjnie stosowali się do zasad dzienikarskiej rzetelności, spisanych przecież nie tylko w polskim prawie prasowym.
 
Dziennikarz, zgodnie z obowiązującymi przepisami, ma prawo korzystać z poufnych źródeł. Jednak o ile to zrobi, koniecznie musi sprawdzić zgodność z prawdą powziętych wiadomości. Zasada ta jest nie tylko wyrazem tradycji prawodawczych, ale przede wszystkim określeniem roli, jaką w demokratycznym społeczeństwie sprawują media.
Inaczej mówiąc: możesz, Młody Redaktorze, albo pisać brednie i znaleźć kogoś kto Ci się pod nimi podpisze, albo - skoro podpisujesz sam - musisz być gotów dowieść prawdziwości każdego stwierdzenia zawartego w Twoim utworze, choć byś tam nawet napisał, że to co wiesz, podsłuchałeś w maglu parowym!
 
Cóż czynią pp. Majewski i Reszka? Cóż czynią szerokie rzesze polskich publicystów? Ano stosują "metodę Głębokiego Gardła" do każdej drobnostki, nie dbając o sprawdzenie zgodności z prawdą powziętych informacji. Co więcej, Koszon jest niemal pewien, że gdyby sąd pytał pp. Reszkę i Majewskiego, kto im naopowiadał o prezydencie różnych niedyskrecji, zaraz by się  ci panowie zasłonili tajemnicą dziennikarską - i tyle by było z realizacji przepisu nakazującego (przypomnijmy) sprawdzanie zgodności z prawdą uzyskanych wiadomości lub podanie ich źródła.
 
W naszych czasach "Głebokie Gardło" zastępuje bowiem niezbyt czysty palec, z niego to, jako z drzazgi smolnej, kwiat polskiego dziennikarstwa (nie przygadując nikomu konkretnemu) wysysa to, na co akurat ma ochotę. Czyni tak z uwagi na pt. Motłoch, od którego trudno wymagać przeczytania ustawy o prawie prasowym, a już z całą pewnością nie warto oczekiwać przeczytania tejże ze zrozumieniem.
Koszon
O mnie Koszon

U nas łajdak na łajdaku i łajdakiem pogania. Jeden prokurator uczciwszy, a i to - prawdę powiedziawszy - świnia... koszon16[małpa]wp.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka