Kaplica Matki Boskiej Częstochowskiej - Kościół Mariacki w Krakowie
Kaplica Matki Boskiej Częstochowskiej - Kościół Mariacki w Krakowie
echo24 echo24
1265
BLOG

Magia namiętności - odcinek (15)

echo24 echo24 Kultura Obserwuj notkę 111

Zbrodnia 
W drodze do domu wstąpił do Kościoła Mariackiego. Przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej w pierwszej nawie na prawo od głównego wejścia, gdzie przyprowadziła go mama, jak tylko nauczył się chodzić, a potem tam przychodził zawsze, jak było mu ciężko, patrząc Jej w oczy, rozpoczął najważniejszą w życiu modlitwę:
 
– Pani Jasnogórska! Ukochana czarna Madonno. Wiem, że to jedna z najstraszliwszych zbrodni, jakiej może dopuścić się człowiek. Lecz uwierz mi! Proszę! Nie mam innego wyjścia, jak zabić tę miłość. Przebacz mi! Muszę to zrobić, żeby przeżyć. Wiem, że mnie rozumiesz!
 
Stał długo ze wzrokiem wbitym w smutną, pociągłą twarz z dwoma skośnymi cięciami na prawym policzku z odczuciem, że za chwilę pęknie mu serce.
 
Przez kilka miesięcy, tydzień po tygodniu, dzień po dniu, godzina po godzinie, systematycznie, w metodyczny sposób zabijał wszystko, co było w nim najpiękniejsze i najlepsze. Z zimną krwią unicestwiał tlące się w jego duszy resztki czułości, tkliwości i wiary w bezgraniczne oddanie.
 
Prawie nie wychodził z domu leżąc całymi dniami z wzrokiem wbitym w sufit. Osowiały, bez chęci do życia i działania wegetował w swej pustelni odcięty od świata przez ponad pół roku. I gdyby nie Adaś, który go dożywiał, chyba by nie przeżył tej męki.
 
Przemiana 
Aż pewnego dnia uznał, że zniszczył tę miłość. Poczuł się wypalonym wrakiem doszczętnie wybebeszonym z uczuć i emocji. Zwlókł się z legowiska, umył, starannie ogolił, poszedł do fryzjera, zrobił pranie, wyprasował koszulę, odkurzył garnitur, wyglansował buty i ruszył na uczelnię:
 
– Och! Jak miło mi pana widzieć, kolego magistrze! – ucieszył się profesor przyglądając mu się bacznie.
– Dzień dobry, panie profesorze! Chciałbym...
Nie zdążył dokończyć, gdyż stary belfer wszedł mu w słowo:
– Nic pan nie musi wyjaśniać! Szkoda czasu. Muszę jeszcze na jutro przygotować referat do PAN–u.
Profesor uśmiechnął się szeroko.
– Widzę, że kolega wreszcie się pozbierał! Świetnie! Ogromnie się cieszę!
Zatarł ręce.
– No to zaczynamy od jutra! Mam dla pana nowatorski temat z sedymentologii. Jestem całkowicie spokojny, że sobie pan z nim poradzi! Chciałbym, żeby z tego wyszedł porządny doktorat! To, do jutra kolego! Przepraszam! Ale muszę skończyć ten referat!
 
Rozpusta 
Po powrocie do domu, nie zdejmując kurtki złapał za słuchawkę i wykręcił numer:
– Cześć Adaś!
– O kurwa! Czy ja dobrze słyszę?! To naprawdę ty? Chyba nie stało się nic złego? – dopytywał się kumpel.
– Nie, nic się nie martw. Powiem nawet, wręcz przeciwnie. Zebrałem się wreszcie w kupę.
– Nie wierzę!
– Posłuchaj uważnie! I nie przerywaj!
– Zamieniam się w słuch.
Krzysztof sylabizował:
– Wiesz, stary! Po tym pieprzonym nokaucie, jaki mi zaserwowało życie, po dogłębnym przemyśleniu wszystkich możliwych wariantów, za najlepszą metodę powrotu do równowagi wybrałem terapię samozachowawczej rozpusty globalnej.
– Brzmi intrygująco, ale nie bardzo rozumiem – bąknął Adaś.
– Tu nie ma, co rozumieć! Zbieraj się kutasie! Idziemy na dupy!
      Adasiowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
 
Stworzyli idealny tandem: Adaś, niestrudzony naganiacz, i on, bezwzględny egzekutor. Pierwszy dbał o strategię, drugi o wizerunek. Mieli pole do popisu, gdyż w mrocznych czasach wczesnego Gierka w Krakowie aż się roiło od miejsc, gdzie kwitło życie bynajmniej nie szare, lecz jak już nigdy potem barwne i beztroskie.
Polowali w całym mieście, a ich „tereny łowieckie” obejmowały trzy strefy o zróżnicowanej trudności „odłowu”. Podzielili je na: „łatwe”, gdzie myśliwskie trofea niejako same wpadały do ręki, „trudne”, tu do osiągnięcia sukcesu było już niezbędne pewne doświadczenie, oraz „ambitne”, gdzie polowanie było rodzajem wyzwania, wymagającego od „łowcy” oprócz doświadczenia, także zniewalającej charyzmy, zdolności aktorskich i sporo fantazji.
 
Strefa „łatwa” była terenem połowów mało wyzywających, ale za to szybkich i niezawodnie owocnych, które zaspokajały głód polującego bez zbędnej straty czasu, w zasadzie od ręki. Był to obszar studenckiego miasteczka, swoiste krakowskie safari, gdzie zwykły koczować nieprzebrane stada dziewcząt żądnych wiedzy, niekoniecznie naukowej, które, jak ja się to mówi: „same szły pod lufę”. W owym blokowisku było kilka klubów zwanych studenckimi, a w tych obskurnych tancbudach, w potwornym zaduchu, kłębiły się tłumy spragnionych wrażeń studentek. Słowem, raj objawiony skąd nie sposób wrócić z pustymi rękami. A ponieważ dopchanie się do baru zazwyczaj graniczyło z cudem, po wytropieniu obiektu zainteresowania, „myśliwemu” wystarczał w zasadzie jeden wolny taniec i dyskretne szepnięcie partnerce do ucha w stosownym momencie, iż nieopodal jest przytulne mieszkanko, gdzie już bez tłoku i w pełnym komforcie można się miło schłodzić smakowitym drinkiem.
 
Drugim, zdecydowanie trudniejszym terenem polowań były krakowskie „Jaszczury”, obok warszawskich „Hybrydów” najbardziej w tamtych czasach prestiżowy klub studencki w Polsce. Tu potencjalny myśliwy musiał już posiadać spore doświadczenie. Studentów można tam było policzyć na palcach, albowiem byli za biedni, by przekupić stojących przy wejściu bramkarzy. Przeto na jaszczurowym parkiecie królowali głównie faceci przy forsie. Byli to krezusi świata finansjery, głównie prywaciarze i handlarze walut, lecz również synalkowie dobrze ustawionych krakowskich notabli, nie licząc konfidentów, którzy byli wszędzie. Typ jaszczurowych „studentek” był nader specyficzny. Były to dziewczyny najładniejsze w mieście i świetnie znające wartość swej urody, a więc pewne siebie, zmanierowane i cięte na kasę. W minispódniczkach i sięgających nad kolana kozaczkach ze skaju krążyły leniwie po sali demonstrując swe walory. Tu „łowy” były trudniejsze, a zdobycz przynosiła chwałę w mieście. W „Jaszczurach” tradycyjne metody raczej nie chwytały i trzeba było działać tak zwanym sposobem. W tych niełatwych warunkach Adaś wszedł w sprytny układ z babcią klozetową, polegający na tym, że upatrzywszy sobie obiekt pożądania wskazywał go babci, a ona, za dychę, czekała cierpliwie, aż wskazana panienka w końcu do niej zajrzy. Wtedy przebiegła staruszka opowiadała pannie w zaufaniu, że dzisiaj w „Jaszczurach” baluje dwóch dzianych facetów, co to właśnie niedawno wrócili ze Stanów, co w dziewięciu przypadkach na dziesięć dawało efekt murowany.
 
Trzecim, najbardziej ambitnym „terenem podrywu” były dostępne tylko dla wybranych lochy Piwnicy pod Baranami. Tam, w każdy sobotni wieczór, jak Piotr Skrzynecki już skończył oficjalną odsłonę programu granego pod publiczkę dla krakowskich mieszczan i warszawskich snobów, już grubo po północy, kiedy przy barze ostawali się sami wybitni birbanci, Zbyszek Paleta wyciągał swoje czarodziejskie skrzypce, a do fortepianu zasiadał mistrz Zygmunt Konieczny i rozpoczynały się dopiero wówczas prawdziwe, trwające zwyczajowo do białego rana cudowne piwniczne spektakle. Tam, przy genialnej muzyce, jaką tylko pan Zygmunt umiał wyczarować śpiewały takie gwiazdy tego kabaretu jak Ewa Demarczyk, Mieczysław Święcicki, Halina Wyrodek, Marek Grechuta, Mirosław Obłoński, Jan Kanty Pawluśkiewicz… Moc wychylonych trunków, czar narkotycznej muzyki i siła wielkich nazwisk były tak ogromne, iż wielbicielkom owych czarownych spektakli odlatywał rozum. Do grona balujących dołączały fanki piwnicznej bohemy. A była to rewia osobliwości, jakie można było spotkać jedynie w Krakowie, zwariowanych artystek, ekscentrycznych feministek, wyzwolonych emancypantek, niewiast uduchowionych i co tu dużo ukrywać, w większości przypadków z lekka nawiedzonych. Zaś Krzysztof z Adasiem cierpliwie czekali na kulminacyjny moment tej świętej balangi, kiedy podochocona Halina Wyrodek, zaczynała śpiewać swym ochrypłym głosem seksowne piosenki do słów Poświatowskiej, a demoniczny Mieczysław Święcicki rozpoczynał recital romansów Wertyńskiego. Wtedy zaczynali „odłów”, którego maestria polegała na tym, by odurzoną oparem wielkiej sztuki dziewoję wyciągnąć jak najszybciej na świeże powietrze i póki nie ochłonie zajmując kwiecistą mową zaprowadzić do ich pakamery. To było domeną złotoustego Krzysztofa, który traktował tę grę jako rodzaj koncepcyjnej rozrywki.
 
Balowali tak z wielkim powodzeniem stając się przedmiotem podziwu kolegów, a także krytyki drobnomieszczańskich krakowskich dewotek i zawistnych bigotów. Adaś był wniebowzięty, lecz Krzysztof, choć bardzo chciał się zatracić wciąż nie mógł zapomnieć o Ewie.
 
Punkt widzenia 
Pewnego niedzielnego poranku siedzieli w kuchni przy „harcerskim” śniadaniu. Wstawał przepiękny, słoneczny dzień. Dziewczyny już sobie poszły, więc mogli się wreszcie jak u siebie w domu. W telewizji właśnie skończyły się „Rolnicze Rozmowy”, a utapirowana spikerka zapowiadała „Teleranek”.
– Trzeba by trochę sprzątnąć! – jęknął Krzysztof ogarnąwszy wzrokiem walające się po kątach butelki, pozostawione w nieładzie kieliszki, popielniczkę pełną niedopałków poplamionych szminką, półmisek umazany zaschniętą musztardą i puszkę po skumbriach w tomacie.
– Sprzątanie nie ucieknie! – odparł z pełną gębą Adaś, który znalazł gdzieś pajdę chleba.
– Może i masz rację – odparł bez przekonania Krzysztof.
Adaś przeciągnął się lubieżnie, obciągnął na torsie podkoszulek we własnoręcznie farbowane ciapki, założył nogę na nogę eksponując swoje nowe dzwony, zdjął wprawnie aluminiowy kapsel i pociągnąwszy z wyszczerbionej flaszki łyk zimnego mleka, orzekł:
– Przyznasz kurwa, że życie jest piękne!
Krzysztof nic nie odpowiadał i z tępym wyrazem twarzy bawił się rozsypanymi na stole bierkami.
– Mówiłem, że świat jest piękny! – powtórzył głośniej Adaś.
– Dla mnie nie – burknął posępnie Krzysztof.
– Ale dlaczego?
– Bo coraz mniej siebie lubię.
Adaś zerwał się na równe nogi:
– Kurwa! Dosyć tego! Znowu ci coś nie pasuje! Opamiętaj się, chłopie! Nic cię, do cholery, nie cieszy?!
– A co mnie ma kurwa cieszyć?
Jak to, co? Była super impreza. Wyrwaliśmy z „Jaszczurów” dwie najlepsze dupy! Wszystkim szczeny opadły! Pojechały z nami! Czego ci jeszcze trzeba?!!!Krzysztof nic nie odpowiadał.
Adaś nabrał powietrza i wrzasnął piskliwie, aż mu żyły nabrzmiały na skroniach:
– Dlaczego jesteś, kurwa, wiecznie taki smutny?!!! Ja tego po prostu nie mogę zrozumieć!!!
– Tak właśnie myślałem – odparł cierpko Krzysztof i zaciągnął się wygrzebanym spod łóżka zmiętym papierosem.
 
Okaleczenie 
Krzysztof zaczynał rozumieć, że nie tędy droga. Terapia rozpusty globalnej, nie dość, że nie pomogła, to zaczęła go wpędzać w coraz głębszą chandrę. Męczyła go myśl, że mimowolnie krzywdzi te wszystkie dziewczyny. Uzmysłowił sobie, że w każdej z tych Bogu ducha winnych dziewcząt, podświadomie szuka Ewy. Nie miał odwagi im powiedzieć, że choć mu z nimi było nawet miło, to z żadną nie przeżył choćby namiastki magicznej namiętności, jaką wyzwalała w nim Ewa. Nie potrafił być tak bezlitosny, by im wprost powiedzieć, że się z Ewą rozumieli bez słów, każdym, choćby ulotnym spojrzeniem, ledwie słyszalnym oddechem, westchnieniem, niewidzialnym drgnieniem ust, powiek... Nie próbował im tego nawet tłumaczyć, bo wiedział, że nie będą wiedziały, o czym do nich mówi.  A one, choć instynktownie czuły, że nigdy go nie zdobędą, tym bardziej uparcie, jak ćmy lgnęły do niego opalając sobie skrzydła. Nie potrafiły pogodzić się z tym, że na drodze do jego serca stoi mur, którego nie sposób przekroczyć, co je doprowadzało, albo do depresji, albo wywoływało napady niekontrolowanej desperacji. Ich wieczne żale, dąsy i wymówki były trudne do zniesienia. Zrozumiał, że prawdziwa miłość jest tylko wtedy, jeśli dwoje ludzi rodzi się dla siebie, co zdarza się raz na milion, a może i rzadziej. Rozstanie z Ewą okrutnie go okaleczyło. O tym niestety te bezradne kobiety bądź nie wiedziały, bądź nie chciały wiedzieć i nie chcąc poznać prawdy miały go za cynicznego drania.
 
Dlatego postanowił uporządkować swoje życie.
 
Eksperyment 
Zaczął od zabagnionych spraw w kolegium. Nadal na nim wisiało kilkadziesiąt wyroków, a za każdym razem pisemny odpis orzeczenia wysyłano na uczelnię. Aż w końcu nadszedł dzień, kiedy pan profesor poprosił go na rozmowę. Poinformował go, że od jakiegoś czasu nosił się z zamiarem wyjaśnienia raz na zawsze delikatnego problemu związanego z jego, jak to określił: „nie godną dydaktyka gorszącą działalnością pozauczelnianą”. Przeglądając papiery profesor zaczął z groźną miną:
– Kolego magistrze! Znam pańską kindersztubę i nienaganne maniery, więc tym bardziej tu czegoś nie rozumiem. Czy może mi pan wyjaśnić, co pan narozrabiał?
– Panie profesorze – uśmiechnął się Krzysztof. – Dobrze, że pan w końcu poruszył ten temat, bo już od dawna się z tym do pana profesora wybierałem.
– A więc słucham! – profesor podniósł wzrok znad teczki pełnej odpisów orzeczeń, zeznań milicjantów i anonimowych donosów.
– Wiem, że w to trudno uwierzyć, panie profesorze, ale to szykany sąsiadów z bezpieki!
– Faktycznie, trudno w to uwierzyć, kolego magistrze!
– Wiem, panie profesorze i właśnie, dlatego chciałbym zaproponować eksperyment polegający na tym, że pan profesor wpadłby do mnie na kawę, a sam się przekona, że kwadrans po dwudziestej drugiej przyjedzie milicja. A potem będzie kolegium, gdzie zapadnie wyrok w najwyższym wymiarze.
Profesor namyślał się przez dłuższą chwile, poczym zdecydował:
– To nawet dobry pomysł, kolego magistrze. Dobrze! Złożę panu wizytę!  
 
Znany z przezorności belfer zabrał ze sobą na zapowiedzianą wizytę dwie współpracowniczki. Były to kobiety niezamężne, obydwie z tytułem docenta, które latami od rana do nocy patrzyły w mikroskop. Obydwie o nienagannych manierach, z tak zwanych krakowskich profesorskich domów. Kiedy sobie gwarzyli miło przy kawie i ciastku, kwadrans po dziesiątej zerwał ich na nogi przeraźliwy łomot. Ktoś walił w drzwi wejściowe. Chwilę później na klatce schodowej rozległ się przeraźliwy jazgot żony porucznika Gurdziela, sąsiada zza ściany pracującego w milicji:
– Ludzie!!! Ludzie!!! Ten inteligent znów sprowadził dziwki na libację!!!
Zapadła cisza pełna konsternacji.
– Zaczęło się! – oznajmił Krzysztof ruszając w kierunku drzwi.
– Nie, panie kolego! – powstrzymał go wzburzony profesor, po czym się zwrócił do jednej z koleżanek:
– Kseniu! Bądź proszę tak miła i otwórz!
Pani docent Ksenia posłusznie wykonała polecenie szefa, podeszła do drzwi wejściowych i otwarła je nieopatrznie na oścież. Przed drzwiami stała rozindyczona sąsiadka w towarzystwie ubeka z parteru trzymającego na smyczy gotowego do skoku wilczura z wyszczerzonymi kłami. 
Zdrętwiała ze strachu pani docent roztrzęsionym głosem spytała uprzejmie:
– Ja bardzo państwa przepraszam, ale nie rozumiem, o co państwu chodzi! Siedzimy sobie spokojnie u pana Krzysztofa z panem profesorem...
Na to pani Gurdzielowa ryknęła na całe gardło:
– Ty dziwko! Ty szmato! Ty się jeszcze śmiesz pytać?!
Wstrząśnięta uczona wykrztusiła przez ściśnięte gardło:
– Bardzo panią przepraszam, ale jak pani może się do mnie w taki sposób zwracać?! Przecież pani mnie nie zna!
Zaś pani porucznikowa wziąwszy się pod boki zasyczała jak żmija:
– Coooo!!! Ja cię nie znam??? Ja nie wiem, kim jesteś??? Kurwą jesteś! Bo jakbyś była porządna, to byś po dwudziestej drugiej nie przesiadywała u tego dziwkarza.
Chcąc oszczędzić docent Kseni dalszych upokorzeń Krzysztof zatrzasnął drzwi przed nosem spienionej sąsiadki. Zapadło złowrogie milczenie:
– Za dwa tygodnie będę miał kolejne kolegium, panie profesorze! – powiedział Krzysztof z satysfakcją w głosie.
Profesor, który się przekonał, że jego pracownik mówił szczerą prawdę, więcej, zobaczył na własne oczy, jak niewiele znaczy dla stróżów reżimu status naukowy zaperzył się do żywego:
– To wręcz niebywały skandal! Gdybym tego nie widział, za Boga bym nie uwierzył!
– Niestety, nie pan jeden, panie profesorze, - skonstatował Krzysztof.
Profesor, który zrozumiał, że jego asystent może bezpodstawnie wylecieć z uczelni uderzył w wielkie dzwony:
– Kolego magistrze! Postaram się zrobić wszystko, by panu jakoś pomóc, choćbym miał poruszyć niebo i ziemię. Po czym z lekka speszony dodał:
– Wstyd się przyznać, ale znam dość dobrze pewnego kompozytora z Warszawy, który tworzy także dla wojska i ma tak zwane dojścia w Komitecie Centralnym, a niektórzy twierdzą, że jest pupilem Jaruzelskiego. Nic nie obiecuję, ale postaram się mu wspomnieć o pańskich problemach. Muszę panu pomóc, gdyż sobie uświadomiłem, że może pan wylecieć z pracy, gorzej, że z tyloma wyrokami oni zrobią z pana recydywistę i będzie pan na zawsze skończony.
– Dziękuję! – odparł apatycznie Krzysztof, bo już dawno stracił wiarę w sprawiedliwość reżimowej władzy.
 
Profesor się jednak zawziął i słowa dotrzymał.
Pewnego dnia znajomy profesora zadzwonił do Krzysztofa, że będzie w Krakowie, więc mogliby się spotkać we wiadomej sprawie. Umówili się w hotelu „Cracovia”.
Krzysztof czekał w holu na skórzanych pufach, gdzie prócz kilku dewizowych gości, królowały hotelowe panienki. Z racji na rangę miejsca, były to dziewczynki z nieco wyższej półki, całkiem atrakcyjne i świetnie ubrane.
Spóźnia się już ponad kwadrans, - niepokoił się Krzysztof spoglądając co chwila na zegarek. Wreszcie, przez wahadłowe drzwi wpadł do holu jak bomba warszawski profesor. Postawny mężczyzna ubrany w płaszcz z wielbłądziej wełny i świetnie dobrany tweedowy kapelusz wymachiwał skórzaną dyplomatką.
– Nooo! Co za niespodzianka! Dzień dobry profesorku! – rozdarła się na cały hol jedna z prostytutek, a czerwony jak burak prominent udał, że nie słyszy i czmychnął do szatni.
Wyjdę mu naprzeciw, by mu oszczędzić wstydu, - ulitował się Krzysztof.
– Domyślam się, że to pan Krzysztof – skłonił się kompozytor wyciągając rękę w powitalnym geście.
– Tak, bardzo mi miło.
– Może przejdźmy do kawiarni, bo strasznie się śpieszę – zaproponował spłoszony profesor zerkając bojaźliwie w stronę roześmianych hostess.
– Witamy naszego najlepszego klienta!!! – skłonił się nisko kelner. – Już szykuję stoliczek dla szanownego pana!
Usiedli i warszawiak od razu przystąpił do rzeczy:
– Nie mam wiele czasu, więc proszę mi przypomnieć, o co chodzi – zagaił sztampowo.
– Rozumiem – odparł Krzysztof i zrelacjonował pokrótce swoje przejścia z kolegium.
– To wszystko? – spytał rozczarowany prominent.
– Tak.
– No, to nie ma najmniejszego problemu! Standardowa sprawa! – ucieszył się kompozytor i wstając od stolika powiedział:
– Ja skoczę do toalety, a pan w tym czasie napisze pańskie dane osobowe, siedzibę tego kolegium, no wie pan...
Krzysztof poprosił kelnera o długopis i kartkę.
Po powrocie z toalety profesor schował kartkę i wyciągnął rękę w pożegnalnym geście:
– Załatwione! Bardzo pana przepraszam, ale muszę lecieć! Aha! Wszystko zapłacone!
– Do widzenia! – zdążył bąknąć Krzysztof.
 
Za dwa tygodnie przyszedł list z kolegium. O dziwo, tym razem, nie było to wezwanie, ale orzeczenie o uniewinnieniu Krzysztofa we wszystkich kiedykolwiek wszczętych przeciw niemu sprawach.
– No to mam jeden problem z głowy! – odsapnął z ulgą Krzysztof.
Po czym wzniósłszy oczy ku niebu, powiedział wstydliwie:
– Mam nadzieję, tato, że tym razem, też mi wybaczyłeś?!
 
Krzysztof pobiegł na uczelnię. Profesor akurat był w gabinecie.
– Mogę na chwileczkę, panie profesorze? Chciałem panu ...
Stary belfer nie dał mu dokończyć i wykrzyknął z radosnym uśmiechem:
– Miło mi pana widzieć, kolego magistrze! Tak, bardzo się cieszę, że uwolnił się pan od zarzutów! Już dzwonił do mnie mój warszawski przyjaciel z wiadomością, że wszystko załatwił jednym telefonem pod stosowny adres. Proszę łaskawie spocząć!
Krzysztof nieśmiało przysiadł na brzegu fotela, a profesor oznajmił z uroczystą miną:
– Zapomnijmy o tej mrocznej sprawie. Oto temat pana doktoratu. Będę pańskim promotorem. Mam nadzieję, że za dwa, trzy lata obroni pan pracę.
– Dziękuję! Miło mi to słyszeć! – wydukał Krzysztof.
 
W drodze do domu myślał z niedowierzaniem: Czyżby odwracała się karta? Mam już, bowiem drugi problem z głowy!
 
Krzysztof Pasierbiewicz
 
CDNw następny czwartek
Poprzednie odcinki:
Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/652762,magia-namietnosci-odcinek-1
Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/653924,magia-namietnosci-odcinek-2
Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24.pl/655123,magia-namietnosci-odcinek-3
Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24.pl/656229,magia-namietnosci-odcinek-4
Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24.pl/657287,magia-namietnosci-odcinek-5
Odcinek 6 - http://salonowcy.salon24.pl/658332,magia-namietnosci-odcinek-6
Odcinek 7 - http://salonowcy.salon24.pl/659352,magia-namietnosci-odcinek-7
Odcinek 8 - http://salonowcy.salon24.pl/663294,magia-namietnosci-odcinek-8
Odcinek 9 - http://salonowcy.salon24.pl/664343,magia-namietnosci-odcinek-9
Odcinek 10 - http://salonowcy.salon24.pl/665542,magia-namietnosci-odcinek-10
Odcinek 11 - http://salonowcy.salon24.pl/666809,magia-namietnosci-odcinek-11
Odcinek 12 - http://salonowcy.salon24.pl/668102,magia-namietnosci-odcinek-12
Odcinek 13 - http://salonowcy.salon24.pl/669424,magia-namietnosci-odcinek-13
Odcinek 14 - http://salonowcy.salon24.pl/670679,magia-namietnosci-odcinek-14

 

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura