echo24 echo24
1526
BLOG

Lemingowa subkultura bazarowo podwórkowa

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 39

Półwysep Helski zwany także polską Riwierą Północy to zaczarowane miejsce na ziemi, gdzie opalenizna ma barwę miodowo złocistego jantaru. Ta od wieków wygrywająca z morzem kosa ulepiona z uśpionych wydm porosłych rozczochranymi od wiatru garbatymi sosnami, prócz baśniowego piękna krajobrazu dostała od Boga w prezencie ozdrowieńczy mikroklimat z wszechobecnym w tamtejszym powietrzu przywracającym młodość, wigor i energię jodowym aerozolem, który ulecza kaca nim jeszcze ośmieli się zrodzić.

Ów cud natury odkryto w latach trzydziestych ubiegłego wieku, a Półwysep Helski stał się miejscem letniego relaksu elit Drugiej Rzeczpospolitej, kiedy na ziemi helskich Kaszubów rodziła się przedwojenna szkoła wytwornej rozrywki elit ekskluzywnego kurortu podług rytuału: poranny spacer w szykownej pidżamie, plażowa rewia mód, potem kawiarniane pogawędki w aurze cienkiego dowcipu i frywolnej plotki, wieczorem zaś panie i panowie w smokingach i cocktailowych sukniach tańczyli na osławionych dancingach, gdzie przygrywały z fasonem big-bandy Golda i Petersbuskiego.  

I tak, helskie rybackie wioski przeistoczyły się z czasem w ekskluzywne kurorty, gdzie królowały nienaganne maniery, szyk, elegancja i szacunek dla piękna bałtyckich plaż. To tam spędzały swe letnie wakacje takie ikony, jak Mościcki, Beck, Bodo, Halama, Smosarska... 

Tę sielankę przerwał jednak pewien obłąkany malarz z chaplinowskim wąsikiem.

Po wojnie, kiedy nas Roosevelt z Churchillem odsprzedali Moskwie kurorty helskie nawiedziła pandemia Funduszu Wczasów Pracowniczych. Jednak nawet w tych mrocznych i ponurych czasach, kiedy marzeniem Polaków był romans z kaowcem domu wczasowego na Półwysep powrócili ludzie, którzy chcieli i umieli się szarmancko bawić.

I tak, przez kilka dekad drugiej połowy ubiegłego wieku, przy ciepłej wódeczce i śledziu w śmietanie bawił na Helu kwiat inteligenckich elit pomrocznego czasu komuny, swoisty konglomerat gwiazd teatru i filmu, świata nauki, sztuki, niebieskich ptaków, prywaciarzy i ubeków, którzy byli wszędzie. 

Wtedy to na Helu nastąpił samorodny podział władzy, bowiem w Chałupach królowali artyści, w Jastarni grasowali birbanci, w Kuźnicy medytowali wrażliwcy, a w Juracie panoszył się biznes i jego popłuczyny. Jednakże wszyscy żyli w zadziwiającej „symbiozie” ludzi z nazwiskami, fantazją, pieniędzmi złączonych chęcią wysmakowanej zabawy i upodobaniem wolności. 

I tak, mimo szpetoty komuny ta „epopeja helskiej balangi” była piękna, bo łączyła ludzi. A choć w głębi lądu bywało wtedy ponuro, a częstokroć chłodno i głodno, na Półwyspie Helskim nigdy nie zabrakło sytej strawy za małe pieniądze. 

Bowiem, gdy upał już nieco zelżał, przed rybackimi chatami wystawiano na wykoślawionych zydlach tace mieniących się srebrem rolmopsów z gorczycą i pachnące jałowcem patery przesypanych kryształami soli świeżo wędzonych fląder połyskujących w blasku gasnącego słońca miodową barwą bursztynu. Pod wieczór zaś zaczynał się snuć po Półwyspie aromat „świętego dymu” starych kaszubskich wędzarni wabiący najwybredniejszych smakoszy do owych magicznych miejsc, gdzie jak w cynamonowych sklepach na ręcznie kutym ruszcie zwisały ciężko szkarłatno brunatne płaty bałtyckich łososi i grona węgorzy wędzonych z maestrią na czereśniowym drewnie - iście boskie cymesy o smaku, który podlany kieliszeczkiem „czystej” przywracał wątpiącym wiarę, iż życie potrafi być piękne. 

Aż nadszedł czas, „upadku” komuny, kiedy nas Pan Bóg „pokarał wolnością” i wszystko, co było na Helu piękne szlag trafił, gdyż wraz z nastaniem Trzeciej Rzeczpospolitej rozpleniły się w Polsce nowobogackie lemingi, które Półwysep Helski upodobały sobie za miejsce wakacji. 

Ich sztab zagnieździł się wówczas w Juracie, a ten czas helscy Kaszubi nazwali dobą Niemczyckiego, czarodzieja interesu, który obskurne komusze sanatorium zmienił w snobistyczny hotel „Bryza”, dokąd jak muzułmanie do Mekki pielgrzymują baronowie polskiego biznesu i wlokąca się za nimi chmara aspirantów. 

Na plaży owego „elitarnego” hotelu zagnieździło się wówczas jedzące Michnikowi z ręki post-komusze bractwo lemingów naczelnych, które zwykło leżakować w tak zwanym „grajdole intelektualistów”, czyli żmijowisku ustawionych przez komunę przemądrzałych snobów. To wiecznie rozgadane towarzystwo wzajemnego zachwytu nad samymi sobą nie zostawiwszy suchej nitki na rezydujących opodal „nadzianych sprawcach wszelkiego zła” modliło się jednak skrycie by owi „złoczyńcy” nie zapomnieli ich zaprosić na swojego grilla rozpalanego w miejscu, w którym warto bywać. 

I w taki oto sposób zrodziła się wtenczas na Helu złotodajna symbioza docentów marcowych z ober majstrami od kręcenia lodów. To między innymi stamtąd nadawano wówczas w Polskę przekaz, że lewactwo to cnota, a patriotyzm to obciach, co lemingi uznały za życiowe credo, a jakość wypoczywającego na Helu „towarzystwa” zatrważająco sczezła. Bowiem ta oszołomiona przez media mainstreamowe szarańcza wystrojona w handlowych centrach wielkometrażowych, gdzie Europa wyzbywa się bubli, w których już nikt nie chce chodzić, dała na Helu początek pladze tandetnej szpetoty, gdyż leming polski czuje się tym lepiej im wokół niego obskurniej i brzydziej. 

I choć zrobiono na Helu wiele, że wspomnę oczyszczalnie ścieków, odnowione porty, wybrukowane chodniki, nowe mola, kwieciste klomby, szkoły windsurfingu, i chyba najpiękniejsze w świecie ścieżki rowerowe, to niestety, w centrum Jastarni, niegdysiejszy aromat świętego dymu starych kaszubskich wędzarni musiał ustąpić miejsca fetorowi podpałki do grilla i przepalonego oleju. A niegdyś ciche i przytulne korso spacerowe zmieniło się w upstrzone pod gust owych homo novus targowisko, sklecone na sezon z ohydnych bud i straganów, w których leming modelowy, z Gazetą Wyborczą pod pachą nabywa tandetne szkaradztwa z debilnie zadowoloną miną, że nareszcie silna i bogata Polska należy do niego. 

O chorych cenach za kawałek bałtyckiej ryby nawet nie wspominam, bo szlag mnie trafia na myśl, że za te same pieniądze w borykającej się z kryzysem Grecji można zjeść przepyszny obiad z wyszukanym deserem i markowym winem.

W tym chłamie, depcząc sobie po piętach przewalają się wrzaskliwe hurmy żelaznego elektoratu Platformy, a dokładniej woli tabuny zadowolonych z siebie bezszyich, łysoczaszkich, wytatuowanych ogrów opychających się bezmyślnie z nudów hot dogami, goframi, chipsami, popcornem i watą cukrową. I ta karuzela kaleczącego wrażliwość bezguścia wiruje od rana do nocy w kakofonicznym zgiełku rzężących nieznośnie mechanicznych żyraf i słoników, na których kiwają się tępo znudzone bachory, a ryk biesiadnych hitów disco polo gryzie się z jękliwym zawodzeniem peruwiańskich fujar. 

I coraz mniej w tym tłumie kulturalnych twarzy, gdyż niedobitki czujących coś jeszcze wrażliwców wieją przed tym rejwachem gdzie pieprz rośnie przemierzając kilometry brzegiem morza by znaleźć, choć skrawek pustej plaży i pogadać z mewami, jak pięknie było niegdyś na Półwyspie. 

Jurata zaś zmieniła się ostatnimi laty z willowego leśnego kurortu w pipidówkę, gdzie straszą budowane na wynajem, ogacone szpanerskimi butikami „apartamentowce” sterczące ponad koronami bałtyckich sosen, jak kolce w oku helskiego pejzażu. 

A po deptaku wiodącym do molo, gdzie niegdyś przechadzało się rzeczywiście eleganckie towarzystwo, włóczą się trzody biznesowych aspirantów spozierających zazdrośnie w stronę rozpartych na kawiarnianych krzesłach rezydujących w „Bryzie” beneficjentów okrągłego stołu, do których nota bene (sic!) wpadają często cichcem na śniadanie ziomkowie z miejscowych pól namiotowych, by się obeżreć na sępa frykasami ze szwedzkiego stołu. 

Zaś na hotelowej plaży leczą swe kompleksy genealogiczne przepraszam za wyrażenie „ciećwierze”, no, bo jak inaczej nazwać dorobkiewiczów, co miast na mięciuchnym jak puch z gęsiej szyi piasku, wylegują się dla szpanu na szpecących plażę łożach z baldachimem. Ale nie dziwota, bo bacząc na fizis owych szczęśliwców dam głowę, że gros tych mających się za elitę kabotynów  nie odróżnia smaku szlachetnego bałtyckiego łososia od karmionej chińskim łajnem pangi, gdyż dla takiego prawdziwka jedno i drugie to ryba. 

A jedynym, o czym taki leming marzy jest pragnienie by pewien łasujący na sępa na Półwyspie Helskim bajkopisarz, od niedawna zwerbowany jawny współpracownik Szkła Kontaktowego, wspomniał o nim choćby słówkiem na przed ostatniej stronie tygodnika WIVA!, co ponoć nobilituje do krajowych „elit”. 

Oto dzisiejszy obraz "creme de la creme" III RP. 

Strasznie nam napaskudziły te lemingi na Helu, a zakorzeniona w przedwojennej tradycji kultura wysoka została brutalnie wyparta z Półwyspu przez para-europejską subkulturę bazarowo podwórkową.

Lecz nic to! Nie takie plagi przetaczały się po tej ziemi, a ludzie na szczęście zaczynają się już wybudzać z letargu, w jaki ich podstępnie wprowadził złotousty Donad. Jest, więc nadzieja, że jesienią Polacy pokażą przy urnach wyborczych, że pandemia post-komuszej subkultury podwórkowo bazarowej to już mniniony epizod, a Półwysep Helski znów odzyska niegdysiejszy sznyt i wysmakowaną tożsamość.

Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki)

Post Scriptum

Zainspirowany komentarzem pana @ROBIN(g. 1:00), celem doprecyzowania przekazu notki pragnę dodać, że wcale nie mało lemingów chodzi do kościoła, a wystarczy pojechać na Jasną Górę, bądź odwiedzić jakikolwiek jarmark parafialny żeby się przekonać, jak upiornie antyestetyczne koszmarki mogą sobie dzieciaki pooglądać na przykościelnych straganach. A więc równie dobrze tytuł dzisiejszej notki mógłby brzmieć: „Lemingowa subkultura bazarowo odpustowa”.

Nasuwa się tedy jeszcze jeden wniosek, że leming polski to niekoniecznie zwolennik wyłącznie jednej opcji ideologicznej.

 

Zobacz galerię zdjęć:

Jastarnia 1933. Poranny spacer przed śniadaniem. Jastarnia 1933. Plażowa rewia mód. Jastarnia 1933. Dancing w porcie w Jastarni. Przełom wieku. Córka autora na plaży w Jastarni Plaża w Jastarni. Autor notki objaśnia studentom genezę Półwyspu Helskiego Ot, w czym gustuje polski leming Jurata dzisiaj. Hotel BRYZA. Tapczany z falbankami, na których wypoczywa modelowy polski leming Już są gotowe plany, jak ma wyglądać krajobraz naszego ukochanego Półwyspu. Fot. Internet
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka