Witold Gadowski Witold Gadowski
4611
BLOG

Kukułcze jaja komuny czyli znów o polskim dziennikarstwie

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 41

 

 
 
Czas aby sobie wyraźnie powiedzieć, że polskie dziennikarstwo znalazło się w głębokim kryzysie. Nie zamierzam ani uderzać w patetyczne tony, ani też groteskowo przerysowywać – ot po prostu polski światek dziennikarski przypomina dawno nie wietrzony strych, na którym nie posprzątano jeszcze truchła z poprzedniej epoki.
Ci, którzy propagandowo lansowani są na kreatorów opinii i standardów, to w dużej części niestety ledwie przyuczeni do zawodu pieczeniarze lub cwane gapy, które świadome miernych talentów, niezmierny talent przejawiają w wyczuwaniu brązowymi noskami powiewów zefirka epoki.
Do tego kilka fabryk co roku wypuszcza na rynek praktyczne półprodukty: poręczne, ładne i idealnie puste – można więc nalać w nich dowolnie wymyśloną treść.
Jeśli dziś idolami studentów dziennikarstwa są postaci typu: Kuźniar, Wojewódzki, Lis czy Olejnik, to rychłe efekty takiej papugomanii mogą przejść naszą wyobraźnię.
Dlaczego jest źle z grubsza wiemy – ideologizacja, pauperyzacja, łamanie charakterów, premiowanie płazińców nacisk kapitału, który ma do ukrycia swoje źródła.
 Wielu autorów opisywało to o wiele bardziej zajmująco i syntetycznie niż ja.
 Ameryki nie odkrywam.
Zwracam jednak uwagę na jeden podstawowy fakt – dziennikarstwo karmi się jednak informacją, odkrywaną, zdobywaną, przemyślaną.
Kto z dzisiejszych asów zajmuje się zdobywaniem informacji?
Kto potrafi docierać do źródeł, analizować, odkrywać?
Skutecznie zatamowano działalność dziennikarzy, którzy potrafią informacje znajdować, rozumieć i bezstronnie przekazywać.
W tzw „głównym nurcie” stwierdzono dziś malejącą zawartości rasowych dziennikarzy!
Na czym więc mają się pożywiać publicyści, komentatorzy, analitycy...?
Mamy politruków, propagandzistów, showpublicystów etc...jednak całe to towarzystwo żeruje jedynie na informacjach dostarczanych w coraz uboższych serwisach informacyjnych, a nasze serwisy (prowincjonalne aż zęby bolą) kreowane są dziś przez partyjnych spin doctorów i samych polityków.
„Fabryki złego pieniądza”, takie jak Najlepsza Telewizja, działają pełną parą. Teraz pewnie wszyscy walterowcy (zamiast czerwonych krajek noszą modne krawaty) westchną oburzeni czytając takie słowa, pogadamy jednak za parę lat, gdy system was wykorzysta i wypluje...zostaniecie bez podstawowych umiejętności przydatnych w tej profesji.
We wspomnianej fabryczce arbitrem zawodowych wartości i mieszkanką „Olimpu” jest dziennikarka, która pisać składnie nie potrafiła nigdy i pewnie nie zaistniałaby w ogóle, gdyby nie światła pomoc pana Maleszki...albo politruk, który zajmuje się badaniem ideologicznych odchyleń, tak jakby nie zauważył, że czasy się nieco odmieniły.
 Zwodu naucza agent służb obupłciowych etc etc... 
Kiedy jednak spokojnie się nad tym zastanowimy, to ujrzymy ku czemu to wszystko zmierza – ku anihilacji dziennikarskiego zawodu w ogóle!
Może nie ma problemu, może w Polsce nie są już potrzebni dziennikarze?
Dziennikarz z natury jest rogaty, mało nastrojony do kompromisów, rażąco dociekliwy i co najważniejsze swoje wie – poprzez pryzmat twardego karku i coraz większej wiedzy, potrafi odcedzać propagandę od faktów.
Po co komu dziś takie monstra?
Jeśli społeczeństwo, opinia publiczna, gwałtownie nie upomni się o odrodzenie dziennikarskiego zawodu, to czeka nas zastąpienie czekolady wyrobami czekoladopodobnymi przedstawionymi jako kwintesencja czekoladowości. Kuźniarowatość w najbardziej czworakowatej krasie!
Tylko od opinii publicznej zależy dziś ocalenie dziennikarstwa prawdziwego, które dogorywa gdzieś w kącie jako endemit polskiej cywilizacji. Dziś kukułcze jaja rozparły się w orlim gnieździe.
Jak się nazywa owa kukułka….kuku kuku …wiecie przecież. (a jak nie wiecie to sobie poczytajcie bajkę o FOZZ i śpiących rycerzach)
Uwielbiana fanka „Kory” - pani Olejnik - może być co najwyżej wyszczekaną showmanką na usługach tych którzy jej płacą, podobnie rzecz ma się z panem Lisem...o Kużniarze i reszcie nie wspomnę, bo oni nigdy nawet do poziomu świadomego kukania nie dopłyną – słabsza formacja, gorszy materiał – jak mawiają oficerowie wywiadu. (Prawda panie generale Malejczyk?)
Ich działania mają tyle wspólnego z rasowym dziennikarstwem co styl gry w piłkę pana premiera Tuska z dyscypliną sportu uprawianą przez pana Messiego.
Ostatnią instytucją, która może zadbać o wytłumaczenie różnicy pomiędzy showmanami politgramoty a niezależnymi dziennikarzami jest Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich z siedzibą główną na ulicy Foksal w Warszawie.
SDP może zadbać o zastopowanie łamania prawa pracy w prywatnych mediach (dziesiątki przykładów, także w formie dokumentów, mogę dostarczyć), może też zacząć w sposób rzeczowy i przyjazny egzekwować najprostsze standardy pracy dziennikarskiej.
Tu wcale nie chodzi nawet o słynne nagrody „Hieny”, a raczej o zorganizowanie kursów dokształcających, dla młodych – drapieżnych, którzy jednak wierzą w naszą profesję.
Wielkim zadaniem jest zatem walka o niezależność SDP, o zablokowanie przejęcia SDP na wzór tego co stało się z takimi instytucjami jak choćby „Tygodnik Powszechny”.
Pasożytowanie na zasłużonych firmach to wypróbowana forma egzystencji niektórych medialnych magnatów III RP.
Niezależne SDP będzie zapewne solą w oku tak władzy jak i prominentnej opozycji, ale już taka konstatacja pokazuje jak bardzo jest potrzebny naszemu środowisku silny dziennikarski syndykat.
Polsce, polskiej opinii publicznej, niezbędny jest niezależny syndykat epigonów ginącego zawodu, który przecież ciągle ma coś do zrobienia.
Marudzę, bo żyje już dostatecznie długo, aby nikogo nie traktować z nienależną atencją, niewielu mnie już może przestraszyć czy kupić, ale ciągle mam swoich studentów, ciągle błogosławię nowe roczniki wyruszające w dziennikarski świat, ciągle nabijam im do głowy Wańkowiczów, Kisielewskich, Bobkowskich, Kąkolewskich i Tomaszewskich.
Nie chciałbym, aby kiedyś myśleli, że te pieknoduchowskie studia na trwałe ich skrzywiły i w rezultacie wyrzuciły na mielizny dziennikarskiego światka w Polsce.
Czas już aby odpowiednio poklasyfikować dzisiejsze „wyroby” i nie nazywać dziennikarstwem, tego co jest zaprzeczeniem idei tego zawodu.
Już raz w Republice Szczęśliwych Robotników i jej przyległościach, usiłowano z dziennikarzy zrobić „awangardę postępu” i „pierwszą linię frontu walki o pokój” i na naszym podwórku wypełzły z tego postaci opisywane w „Alfabecie Kisiela” (pouczające wznowienie dzieła ukazało się właśnie na naszym rynku), nie wiem tylko czy autor wstępu wzbudziłby entuzjazm autora. To jednak kolejny dowód na fakt, że dziś, w dobie traktowania dziennikarzy jak pociągowych wałachów, nawet zmarli nie mają taryfy ulgowej.
W kraju, w którym ciągle walczą Jurki Jachowicze, Krzysztofy Skowrońskie, Janiny Jankowskie, gdzie ciągle jeszcze mogą przemówić Wierzbiccy, Targalscy, gdzie broni na kołek nie powiesili Joanna Siedlecka i Jerzy Morawski, gdzie piszą tacy reporterzy jak Jacek Hugo Bader, Mariusz Szczygieł i im podobni, warto pospieszyć z odsieczą oblężonym niedobitkom, przerwać tępe, polityczne oblężenie i odnowić zawód – nadzieja w dwudziestoparoletnich zagończykach, ale przede wszystkim w rzeszach widzów, słuchaczy i czytelników.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka