Jerzy Korytko Jerzy Korytko
2149
BLOG

10 kwietnia w cieniu służb specjalnych.

Jerzy Korytko Jerzy Korytko Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 24

 Do napisania tego tekstu zainspirował mnie komentarz Kisiela a w nim takie zdanie:.. że 10 kwietnia 2010 r. na Okęciu miały miejsce gry operacyjne….

Im dalej od dnia 10 kwietnia tym bardziej matactwa i kłamstwa oficjalnej wersji zdarzeń stają się widoczne. Zgadzam się z Kisielem, że można ślady działań specsłużb wokół wydarzeń 10 kwietnia  dostrzec. Tyle tylko, że nieco inaczej postrzegam tą kwestię.

.::::::::.

W powszechnym odbiorze katastrofa smoleńska kojarzy się z polanką obok lotniska Siewiernyj koło Smoleńska. Z gęstą mgłą. Sprowadzeniem samolotu przez załogę na zbyt niską wysokość. To splot tych wszystkich czynników miał być powodem katastrofy. Nad tym byśmy uwierzyli w tą wersję pracowano usilnie od początku. Kwintesencją tych starań był ów słynny SMS: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił.”  Ta wersja jest równie mocno utrwalona w świadomości społecznej – co nieprawdziwa. Zastanówmy się, co stoi za takim stanem rzeczy.

.:::::::::.

Przygotowania, kwestie organizacyjne uroczystości katyńskich to cały łańcuch niedoróbek i błędów. Można tam znaleźć na przykład tajne rozmowy min. Arabskiego z zaufanymi Putina w jakiejś moskiewskiej restauracji (link). W taki oto sposób przygotowywano wylot głowy naszego państwa do kraju takiego jak Rosja.  Ale tutaj zajmę się tylko śladami świadczącymi o zaangażowaniu służb specjalnych w całą „operację Smoleńsk”. Pierwszym istotnym sygnałem był ów tajemniczy komunikat opublikowany późnym wieczorem 9 kwietnia : „Służba Wywiadu Wojskowego przekazała komunikat, że na jeden z samolotów UE przygotowywany jest zamach terrorystyczny”. W okresie późniejszym zafałszowywano treść owego komunikatu przekształcając go w „… planowane jest uprowadzenie samolotu z jednego z lotnisk UE”. Miało to w zamyśle oddalić treść komunikatu od wydarzeń 10 kwietnia. Ale komunikat swoją rolę już wypełnił. Właśnie  - jaka to była rola? Po pierwsze  - nigdy służby nie informują o tego typu zagrożeniach. Stało się to po raz pierwszy nie tylko w naszej historii. Takie komunikaty nigdy nie są podawane przed faktem. Było wiele interpretacji powodów pojawienia się tego komunikatu. Sam też miałem do tego różny stosunek. Ale ostatnie tygodnie nadały całej sprawie nowy wymiar. Żeby to zrozumieć niezbędne jest zapoznanie się z moją poprzednią notką.  Zawierającą konkluzję, że generałowie nie polecieli razem z Prezydentem Kaczyńskim. Otóż uświadomienie sobie tego pozwala zrozumieć jedno – skoro zamierzano dokonywać zmian konfiguracji wylotu w ostatniej chwili – zmieniać przydział poszczególnych członków delegacji do samolotów - to potrzebne było do tego jakieś usprawiedliwienie, wyjaśnienie. Takie, które mogło przekonać generałów, Prezydenta RP i jego najważniejszych współpracowników, że jest to zrozumiałe i naturalne w tych okolicznościach – w sytuacji zagrożenia terrorystycznego. Na karb tego zagrożenia można też kłaść całkowitą blokadę informacyjną dotyczącą wylotu delegacji. To można uznać za zrozumiałe. To mógł tłumaczyć interes całej operacji. Z meldunkiem wiąże się jeszcze taka sprawa: to, co mówiła na ten temat Ewa Błasik, żona generała - "mąż mówił mi o tym meldunku - i powiedział, że ma nadzieję, że nasze służby wiedzą co robią w tej sprawie". To znaczy jedno - nasze służby coś "w tej sprawie robiły". Ale w tym miejscu takie działania specsłużb się kończą – samolot(y) poleciał(y)– z wiadomym finałem. Co przeszkadza dziś by ujawnić wszystkie okoliczności przebiegu zdarzeń na Okęciu, rankiem 10 kwietnia? Otóż nie ma takich przeszkód – ale fakty ukrywa się nadal. I to jest bardzo symptomatyczne.

A zobaczmy z czym mamy teraz do czynienia. Tajne do dziś pozostaje wszystko. Dość powiedzieć, że nie znamy nawet listy pasażerów Jaka z dziennikarzami.  Dopiero niedawno, prokuratura wojskowa tłumacząc się z opóźnienia rozpatrywania pewnych kwestii związanych ze śledztwem w sprawie lotu JAKa przyznała, że powstały opóźnienia, bo materiał trzeba było tłumaczyć, ponieważ jeden z dziennikarzy był z Japonii. Nie ma żadnych materiałów filmowych, zdjęć, nagrań monitoringu, praktycznie relacji świadków. Te nieliczne – wydają się być nie do końca wiarygodne, inspirowane, sprzeczne ze sobą. Można odnieść wrażenie, że  tą blokadę informacyjną zastosowano  od razu planując jej utrzymywanie bez końca. Ktoś powie – ale przecież nasza prokuratura badała te sprawy – niczego podejrzanego nie znajdując. Otóż to – badała i nic nie znalazła. Tak właśnie jest. Z ujawnionych materiałów wątku cywilnego śledztwa dotyczącego organizacji wylotu delegacji nie da się niczego wywnioskować. Zapewne żeby utrudnić zorientowanie się w całości tego śledztwa rozpatrywano oba wyloty łącznie – ten z 7 kwietnia premiera Tuska i ten 10go. Prokuratura nie ustaliła nawet jakie samoloty zamówiono na 10 kwietnia. I kto je zamawiał. Nie ustaliła, kto podjął decyzję nakazującą lecieć wszystkim generałom razem jednym samolotem z Prezydentem. Wiemy tylko, że min. Arabski zniknął na placówce dyplomatycznej w Hiszpanii. Kto chce może się z tymi materiałami śledztwa zapoznać – tutaj. Czyli o tym, co tak naprawdę wydarzyło się rankiem na Okęciu nie wiemy praktycznie nic. Przypomnę konkluzje poprzedniej notki:

„…generałowie nie polecieli Tupolewem z Prezydentem. Przecież po katastrofie w Mierosławcu podjęto decyzje eliminujące możliwość latania kilku wyższych dowódców wojskowych jednym statkiem powietrznym. I brano to pod uwagę przez cały okres przygotowań poprzedzający wylot delegacji. Dopiero  w ostatnich godzinach przed rankiem 10go kwietnia  miała zapaść rzekomo decyzja, która to zmieniła. Nie wiadomo kto i z jakich powodów miałby ją podjąć. To jakaś aberracja. Przecież przepisy zabraniały tego, by generalicja w całości leciała jednym samolotem - a w wyniku tej rzekomej decyzji nie dość że  wszyscy generałowie razem - to mieli lecieć jeszcze   z Prezydentem i elitą naszego państwa? A prokuratura w swoim śledztwie nie była w stanie  ustalić kto za tą decyzją stał? A może tak wcale nie było - tylko ukrywa się zupełnie inną prawdę? Zupełnie inne okoliczności? Po analizie powyższych faktów - przypuszczam, że tak właśnie jest.  Należy  wątpić w podawaną oficjalnie wersję.

Ale na tym udział specsłużb w całej sprawie się nie zakończył. I to rodzi jeszcze większe podejrzenia. Jakie fakty mam na myśli? Otóż jeszcze tego samego dnia:

10 kwietnia, dwie godziny po tragicznej śmierci pasażerów prezydenckiego tupolewa ABW natychmiast zaczęło przeszukiwanie pokoi hotelu sejmowego i biur zmarłych – pisze „Rzeczpospolita”. Działania te nie były uzgodnione z rodzinami ofiar.

Pretekstem do całej sprawy miało być pobieranie próbek materiału genetycznego ofiar katastrofy. Dziś wiemy, że to nie była prawda. Po pierwsze – próbki od rodzin ofiar pobierano później w zupełnie innym trybie. Czemu miało służyć zatem przeszukiwanie pokoi hotelowych w Sejmie najbliższych współpracowników Lecha Kaczyńskiego? Tylko ich materiał genetyczny był potrzebny, od innych ofiar nie? Tam szukano wszystkiego – tylko nie materiału DNA…

Podkreślmy jedno – oszustw w sprawie przebiegu zdarzeń 10 kwietnia nie można byłoby bezkarnie forsować – gdyby nie usłużne media. Myślę, że służby specjalne miały w tym swój udział. Całą sprawę rozgrywano przy pomocy wrzutek. Np. taka informacja :

Polsat News przytoczył wymianę zdań, jaka odbyła się tuż po katastrofie między ówczesnym dowódcą COP gen. Zbigniewem Galcem a oficerem operacyjnym COP ppłk. Jarosławem Zalewskim:

Ppłk Zalewski: Dowódca jakiem wylądował?
Gen. Galec: Dowódca?
Ppłk Zalewski: Tak, jakiem wylądował?
Gen. Galec: Tak, wylądował, ale nie wiem, kto tam prowadził tego jaka.
Ppłk Zalewski: Rozumiem, ale prawdopodobnie dowódca był w jaku. Nie jestem tego pewien.
Gen. Galec: Ale dowódca nasz, dowódca Sił Powietrznych?
Ppłk Zalewski: Tak.
Gen. Galec: Aha.
Ppłk Zalewski: Dowódca Sił wybierał się w delegację.
Gen. Galec: A, to, to...
Ppłk Zalewski: Tylko nie wiem, jakie było rozłożenie na samoloty (niezr.).
Gen. Galec: A wcześniej było, że dowódcy mają lecieć jakiem.
Ppłk Zalewski: Dobrze, zaraz, zaraz sprawdzam, panie generale, zaraz sprawdzam to wszystko.

Bloger Kisiel w przywoływanym komentarzu tak to podsumował:”…gdyby ją poważnie potraktować - dawałaby asumpt do wyciągnięcia wniosku, że polskie służby nie istnieją. 

Wygląda więc na to, że była to ordynarna, celowa  wrzutka, której ukrytym celem było potęgowanie chaosu i niejasności co do przebiegu zdarzeń tamtego dnia. Bo jak niby Polsat News miałby wejść w posiadanie zapisu tej rozmowy? Oceniając dziś zachowanie głównych mediów w tamtych pierwszych chwilach po katastrofie widzę celowe dezinformacje i zaciemnianie obrazu sprawy. W tamtym czasie nasze główne media zostały wykorzystane do tego celu. A ślady prowadzą do specsłużb.. 

 Przekaz jaki na temat katastrofy serwowały nam główne tzw. „opiniotwórcze” media sprowadzał się do jednego – do analizowania ostatnich kilku minut lotu Tupolewa wg scenariusza wykreowanego na podstawie rosyjskiej wersji zapisów „czarnej skrzynki”. Twórczo go wzbogacając. Ile wrzutek medialnych można było przy tym zaobserwować? Popatrzmy wstecz – „jak nie wyląduję – to mnie zabiją” „patrzcie jak lądują debeściaki”, „trzech pasażerów przeżyło katastrofę”, kłótnia  gen. Błasika z Protasiukiem, naciski gen. Błasika na pilotów.Szczególnie wredna była informacja o rzekomej kłótni. Podała ją Gazeta Wyborcza. W artykule „Awantura przed Smoleńskiem?”  redaktorzyAgnieszka Kublik, Wojciech Czuchnowski i Paweł Wroński zaprezentowali szczyty nierzetelności dziennikarskiej: podawali jako wiarygodne informacje, o których ktoś komuś opowiedział. Była ich trójka (autorów tekstu, trójka pewnie dlatego by rozmyć odpowiedzialność....), same znane nazwiska….. a nikt z nich nie pofatygował się i nie porozmawiał bezpośrednio ze źródłem informacji? W artykule cytowali wypowiedź oficera BOR, który miał coś słyszeć od kogoś innego – od pewnego chorążego BOR…. Ale kogo konkretnie? Może  taki chorąży  w ogóle nie istniał? Może odmówił im rozmowy?  Czyli co – sprzedawali szczeble z drabiny, o której się śniło św. Jakubowi?

I tak jest do dziś. Media, jeżeli nawet piszą o tej sprawie, to tylko i wyłącznie o ostatniej fazie lotu Tupolewa. Tak jakby bały się dotknąć innych spraw. Szczególnie tych, które dotyczą wydarzeń na Okęciu i godzin poprzedzających wylot. A przecież na pokładzie Jaka było (podobno) dwunastu dziennikarzy. Jeden z Japonii. A ci pozostali? Nabrali wody w usta? Nie chce się wierzyć, by bez istotnej przyczyny (chyba, że ich do zachowania tajemnicy zobowiązano pod rygorem odpowiedzialności…) nie chcieli dać zarobić swoim redakcjom. Ich relacje musiały by się spotkać z ogromnym zainteresowaniem. Tak naprawdę liczy się jedna taka relacja. Przedstawił ją red. Paweł Świąder, zaraz po katastrofie:

Była sobota, blady świt, a właściwie jeszcze ciemno. Musiałem wstać o 3 rano, by przed 4 znaleźć się na lotnisku. Nasz samolot miał odlecieć o 5 rano. Rzadko mam okazję towarzyszyć Prezydentowi w czasie oficjalnych wizyt, tym razem, na wyjazd do Katynia zgłosiłem się na ochotnika. Dopiero na Okęciu okazało się, że dziennikarze mają lecieć Jakiem, a dopiero godzinę po nas wystartuje Tupolew. OK - pomyślałem, widocznie zabrakło dla nas miejsca w "Tutce".

Ta relacja jest sprzeczna z oficjalną wersją. Wg niej dziennikarze mieli lecieć razem z Prezydentem. I dopiero na lotnisku dowiedzieli się, że będzie inaczej. W oficjalnej wersji jest to inaczej zarysowane. Wg tej wersji dla dziennikarzy planowano Jaka – zepsuł się   - dlatego przesadzono ich do innego. Jeszcze inna relacja mówi o tym, że dziennikarzy przesadzono, ponieważ do Tupolewa zabrano wiele wieńców. I zabrakło miejsca. Totalny chaos i sprzeczność wersji. Nikt, nigdy tego oficjalnie nie wyjaśnił.

Cały przekaz informacyjny w sprawie tzw. katastrofy smoleńskiej rozgrywa się w przestrzeni medialnej przy pomocy wrzutek. A to przecież najbardziej znana metoda działania tajnych służb. Przecież same drukować niczego nie będą. Świadczy to jednak o słabości naszych głównych mediów, ich dyspozycyjności. Także prokuratura upubliczniała przesłuchania niektórych świadków, ale po to jedynie, żeby ich zdyskredytować w oczach opinii publicznej. Natomiast żadnych istotnych informacji nie podaje się. Oficjalne śledztwo w zasadzie nie istnieje. Nasza prokuratura nie ma dostępu do żadnego z oryginalnych, kluczowych dowodów. I nie ma jednocześnie pewności, że to co ma – jest wiarygodne. Sama to przyznaje. Udowodniono, że brzoza była złamana przed 5 kwietnia – wobec tego upadła bezpośrednia przyczyna rzekomej katastrofy. Udowodniono, że te kawałki metalu wbite w brzozę – wbijano wiele dni po katastrofie. A niektóre z nich nie mogły pochodzić z Tupolewa. Cała oficjalna wersja stała się w tych okolicznościach niewiarygodna. Ale nasze władze, instytucje powołane do wyjaśnienia okoliczności tej tragedii – nie są zainteresowane dociekaniem prawdy. Widać to gołym okiem. Pozostaje otwartym pytanie – dlaczego tak się dzieje. Służby specjalne komuś podlegają, ktoś nimi kieruje, wyznacza im zadania. Przynajmniej tak powinno być – chyba, że u nas „to ogon macha psem”.

Dzisiaj roztrząsanie rosyjskich fałszywek z oczywistych względów jest stratą czasu. Świadectwem albo złej woli albo całkowitej naiwności. By nie powiedzieć więcej. Zastanawia stanowisko Zespołu Sejmowego, Macierewicza osobiście. Przecież muszą mieć świadomość zawalenia się oficjalnej narracji. A co robią? Ciągle wałkują te same rosyjskie kwity? Czyżby za wszelką cenę chcieli udowodnić naszą wyłączną odpowiedzialność? Bo jak powiedział pewien urzędnik rosyjski w filmie Anity Gargas –„u was są tacy co to mówią, że samolot się rozpadł w powietrzu, że wybuchy jakieś były. A skąd tam był terrorysta? Przecież z Warszawy leciał? Hę?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka