Zygmunt Białas Zygmunt Białas
3283
BLOG

Inż. K. Cierpisz o katastrofie, której nie było

Zygmunt Białas Zygmunt Białas Polityka Obserwuj notkę 58

16 kwietnia 2010 roku, czyli sześć dni po rzekomej katastrofie Tu-154M 101 w Smoleńsku, napisał inż. Krzysztof Cierpisz swój pierwszy tekst składający się na cykl zatytułowany "Zamach Warszawski", zamieszczony w portalu  zamach.eu. Inżynier był bezsprzecznie pierwszym w Polsce (i właściwie na świecie) oraz długo jedynym, który przyjął, iż na polance przy lotnisku Siewiernyj nie było żadnej katastrofy, tylko inscenizacja, wykonana zresztą byle jak.

Hipoteza ta, ciągle rozwijana, została 31 lipca 2010r. opisana przez Włodka Kulińskiego w portalu wirtualnapolonia.com  - link:  http://wirtualnapolonia.com/2010/07/31/katastrofa-ktorej-nie-bylo/

Jako że przedstawia ten opis stan wiedzy inż. K. Cierpisza w sto kilkanaście dni po tragedii narodowej, postanowiłem przedrukować artykuł z pewnymi skrótami, by jasne było, kto pierwszy przemyślał, opisał i odważył się publikować.

W owym czasie w pierwszych swych tekstach zakładał inż. K. Cierpisz rozbicie samolotu - bliźniaka. Później odszedł od tej wersji. To byłaby jedyna istotniejsza różnica w stosunku do obecnych poglądów Inżyniera, dotyczących tragedii.

Katastrofa, której nie było

10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku nie było żadnej katastrofy samolotu Tu-154M 101 z prezydentem Lechem Kaczyńskim i całą tzw. delegacją katyńską na pokładzie. Załoga samolotu, prezydent i osoby towarzyszące - w sumie (umownie) 96 osób - zostali zamordowani lub zaginęli w Polsce, a nie w Rosji. Był to krwawy zamach stanu z ofiarami osób całkowicie postronnych.

"Katastrofa smoleńska” była jedynie aranżacją medialną, mającą na celu wykluczenie śledztwa z terenu Polski i urządzenie jakiejś farsy w Rosji, by ukryć ten fakt - zamach stanu z użyciem siły i masowym skutkiem śmiertelnym postronnych osób.

"Katastrofa smoleńska” była jedynie manipulacją "okrągłego stołu” – nowym rozdaniem stołków. Jak za komuny lub później dopuszczano się skrytobójstw, mających na celu właściwe uformowanie zestawu osobowego strony opozycji, która w składzie odpowiednich person miała układać się z bandziorami, tak teraz należało dokonać gruntowniejszej korekty tego składu. I tak się stało.

Nowością są tylko dwa nowe elementy tej techniki okrągłostołowej: podłączenie do gry Rosji i masowość zabójstw. Rosja jest wyeksponowana w tym zamachu, a nie jest to świadectwo jej siły lub roli głównej, ale słabości i głupoty. ZSRR nie dał się wmieszać bandycie Jaruzelskiemu w krwawe jatki w Polsce, bo ZSRR był bardziej odpowiedzialny i ludzki niż dzisiejsza Rosja, która jest słaba i chodzi na smyczy "określonych sił na Zachodzie”.

Obrazy medialne oraz ogólny charakter informacji na temat rzekomego zdarzenia, którego nie było, zdołały swym olbrzymim nawałem informacji zagłuszyć racjonalne spojrzenie na wypadki związane katastrofą. Do zestawu gigantycznego zagłuszania włączono „tydzień żałoby”, kiedy przy akompaniamencie ustawicznie nadawanego neurotycznego fragmentu muzyki maglowano w koło fakty będące relacjami z relacji. W trakcie tego zacierano fakty niewygodne, a podrzucano sfabrykowane. Prezydenta przywieziono w zalutowanej trumnie. Pochowano go bez sekcji zwłok w Polsce i identyfikacji ze strony uprawnionych przedstawicieli władzy państwowej. Aby i to kolejne przestępstwo zamaskować, ustalono pochówek na Wawelu, który przez swe kontrowersje kolejny już raz odwrócił uwagę od istoty problemu.

Powiedzmy dobitnie raz jeszcze: tam w "katastrofie smoleńskiej” żadnych faktów "lotniczych" nie ma. Nie ma dowodów na to, że samolot leciał i rozbił się w lesie koło lotniska w Smoleńsku. Tam nie było katastrofy, nie było też i zabitych w tej katastrofie. Należy zauważyć bardzo proste i podstawowe fakty:

1.  Nie ma ani jednego dowodu na to, że wypadek miał miejsce w rzeczywistości:

---  Lotu samolotu Tu-154M 101 na terytorium Rosji nikt nie widział.

---  Próby podejścia do lądowania Tu-154M 101 w Smoleńsku i jego rozbicia się nikt nie widział (Wiśniewski nie mówił prawdy twierdząc, że widział samolot, który lądował i natychmiast potem rozbił się, i był to samolot z polską szachownicą. Takie spostrzeżenie w istniejących wówczas warunkach nie jest możliwe).

---  W miejscu położenia wraku krótko po wybuchu nikt nie widział kogokolwiek z załogi czy pasażerów żywego lub martwego.

---  Czarna skrzynka nie została zabezpieczona w jej oryginale na miejscu rzekomej katastrofy i jako taka nie stanowi dowodu w sprawie.

---  Odstępując tu od chronologii wydarzeń podajmy: startu samolotu Tu-154M 101 z lotniska w Warszawie nikt nie widział. Podkreślmy tu dwa dodatkowe zagadnienia:
-  nie jest znana godzina odlotu Tu-154M 101 z lotniska na Okęciu;
-  fakt startu samolotu z lotniska w Warszawie nie może być dowodem na to, że samolot ten opuścił terytorium Polski jako sprawny statek powietrzy (aerodyna). Rozróżniamy tu oczywiście sprawnie lecący samolot od wraku tego samolotu transportowanego w częściach.

---  Ślady zniszczeń środowiska – rzekomego miejsca katastrofy – sugerują wręcz eksplozję wielu ładunków wybuchowych, które w ten sposób utworzyły pas zniszczenia lasu – wzdłuż rzekomego tragicznego przebiegu lądowania – wlotu samolotu w las. Śladów tych nie mógł dokonać spadający samolot.

Zniszczenia podłoża ściółki w lesie, a pokazane na pierwszych ujęciach filmu Wiśniewskiego świadczą właśnie o tym. Odsłaniają one błąd w inscenizacji. Film Koli wykazuje zaś odwrotność - że tamta druga część lasu (wrak podwozia) jest nienaruszona, co dobitnie świadczy o podrzuceniu tam skrzydeł i podwozia głównego. Gdyby bowiem fragmenty te odpadły od rozbitego samolotu, to ślizgając się po podłożu, zniszczyłyby to podłoże – tak właśnie jak na na filmie Wiśniewskiego. Też widać tu błąd w inscenizacji.

Samolot miał rzekomo nadlecieć od strony kamery Wiśniewskiego, a spaść po stronie kamery Koli. Tak sfilmowane więc zniszczenia otoczenia powinny - licząc od kamery Wiśniewskiego do kamery Koli - narastać, a nie maleć.

Samolot bowiem, który leci na trawami bagien, nie może tych traw zniszczyć na pasie o szerokości 20 – 40 metrów i długości 100 metrów prawie – co widać u Wiśniewskiego. Fragmenty wraku, ślizgające się po gruncie, muszą zniszczyć wszystko na swojej drodze, zanim się zatrzymają, czego nie widać u Koli. Czyli film Wiśniewskiego powinien ukazać ograniczoność zniszczenia środowiska – tak ja u Koli. U Koli zaś powinno być widoczne pobojowisko takie jak na filmie Wiśniewskiego. Jest zaś odwrotnie.

---  Obrazy pokazywane na miejscu sugerowanego wypadku tupolewa nie bilansują części wraku jako całości samolotu, z którego fragmenty te mogłyby powstać. To dodatkowo bez przesądzania o tym, czy części tego wraku powstały skutkiem wypadku katastrofy lotniczej, czy też pochodziły od samolotu celowo rozbitego wcześniej za pomocą maszyn specjalistycznych. Bez przesądzania także o tym, czy fragmenty te pochodziły od jednego samolotu czy od wielu.

---  Fotografia składowiska wraku tupolewa-154, pokazywana przez oficjalna stronę MAK, jest prowokacyjna wręcz (nie wiadomo, czemu ma to służyć):
-  ukazuje jedynie ok 40% samolotu jako całości;
-  brak tam 80% kadłuba, w tym kabiny pilota w 100%;
-  brak foteli w 100%;
-  brak podłogi wewnętrznej w prawie 100%.

Zdjęcie ukazuje – tak jak w lasku – marginalne zniszczenia statecznika pionowego, co jaskrawo przeczy tezie o lądowaniu na plecach. Dodatkowo statecznik poziomy prawy stawia znaki zapytania co do swego pochodzenia. Cześć ogonowa – podobnie jak statecznik pionowy – nie wykazuje uszkodzeń potwierdzających wersję uderzenia o ziemię. Fragment ten jest tak oddzielony od części kadłuba, że wskazuje dobitnie na działanie sił odrywających (wzdłużnych do osi) – sprzecznych z tezą o oderwaniu tej części konstrukcji jako skutku uderzenia w ziemię. Siły wzdłużne do osi mogą być dowodem eksplozji. Tak samo o eksplozji świadczą oderwane materiały termoizolacyjne (na filmie Wiśniewskiego białe kłęby rozrzucone na długo przed szczątkami zalegającymi szczątkami kadłuba i ogona).

---  Lądowisko i rozbicie odbyło się w lesie, podczas kiedy części wraku leżą na polanie. Polanę łatwo rozpoznać na zdjęciach satelitarnych sprzed 10 kwietnia 2010 roku. Co za zbieg okoliczności!

---  Części wraku są ułożone szokująco poprawnie. Cześć ogonowa kadłuba leży do góry nogami, tyłem do kierunku lotu. Dodatkowo ogon ten leciał do tyłu, co widać po charakterze wbicia się w ziemię.

---  Części kadłuba wykazują wyraźnie, iż nastąpiła eksplozja, co widać na „wyplutych” zawartościach kabin (okładziny, kable etc.). Fragmenty wraku autentycznej katastrofy lotniczej są rozrzucone, a nie rozdmuchane, tak jak to widać na filmie Wiśniewskiego i kilku fotografiach.

---  Rozwleczone fragmenty samolotu i połamane drzewa miały świadczyć o fakcie katastrofy i jej przebiegu. Są jednak dowodem na fikcję katastrofy i jej prymitywną inscenizację. Samolot nie mógł na tak długiej trasie gubić swe elementy konstrukcyjne, tracić część skrzydła, opadać, lecieć pod górę zbocza, przeskoczyć drogę samochodową, przewrócić się na plecy i potem rozbić się – to równocześnie w trakcie jednej i tej samej katastrofy. Podobnie ułamane wierzchołki drzew, które wciąż wiszą na drzewie, a jest tego wiele przypadków. Jak to możliwe, że uderzenie samolotu z prędkością 250 – 300km/h pozwala na to, aby odcięta skrzydłem korona brzozy pozostała na swym miejscu? Normalnie powinna rozpaść się w proch nie do rozpoznania, a tu wisi i ma być dowodem katastrofy lotniczej.

---  Elementy podłużnic kadłuba, przechodzące z kadłuba na część ogonową – via wręga – są równo odcięte na prawie całym obwodzie przekroju kołowego ogona. Świadczy to o sile osiowej, która oderwała ogon od kadłuba, a więc wybuchu, co wyżej nadmieniano. Dodatkowo wygląd tych uszkodzeń może być podstawą do podejrzeń o to, że podłużnice te zostały przecięte piłą lub czymś podobnym.

2.  Nie ma ani jednego dowodu na to, że ktokolwiek z 96 ofiar rzekomej katastrofy opuścił terytorium Polski żywy:

---  Osób wchodzących na pokład tupolewa w Warszawie nikt nie widział. Boarding card (karta pokładowa) nie była podawana osobom mającym wchodzić na pokład tupolewa, a jej oderwany odcinek, jako dowód wejścia na pokład samolotu Tu-154M 101, nie istnieje.

---  Odprawa celno – paszportowa członków delegacji w Warszawie w dniu 10 kwietnia nie miała miejsca. Minister Arabski, który organizował odlot do Moskwy rodzin ofiar, po 12 godzinach od czasu ogłoszenia katastrofy nie posiadał „aktualnej listy ofiar”.

---   W Smoleńsku nie potrafiono podać nawet godziny uderzenia Tu-154M 101 w ziemię. Nie ma zatem też mowy o jakimkolwiek świadectwie zgonu jakiejkolwiek osoby (ofiary katastrofy) jako dokumentu spełniającego jakieś normy formalne.

---  Nie było jakiejkolwiek pracy ratowniczej ani wyszukiwania ofiar.

---  Nie było pożaru. Tymczasem władze Smoleńska podały, że samolot ze 132 osobami na pokładzie rozbił się i że wszystkie osoby zginęły. Duża cześć ofiar zginęła w ogniu i zwłoki są nie do rozpoznania - informowano tuż po alarmie.

---  Nigdy nie podano, gdzie i jak odnajdowano ciała poszczególnych ofiar, za to prawie natychmiast zaczęto zwozić trumny.

---  Można nawet przypuszczać, że ciała wielu zamordowanych pozostały w Polsce, a do Moskwy wysłano materiał DNA pobrany od rodzin ofiar, który to kod następnie podrzucono do obcych ciał. Kodów DNA ofiar nie wysłano bowiem do Polski celem weryfikacji, ale odwrotnie zażądano pobrania takich od rodzin.

Jakież są to zatem części wraku, skąd pochodzą? Nie wiemy, ale to jest mniej istotne. Chociaż przypuszczalnie jest tu jakiś związek fizyczny lub pojęciowy z polskim tupolewem 101. Biorąc pod uwagę ograniczenia czasowe (konieczność nakładu pracy około 2 – 3 godzin na to, aby normalny samolot typu Tu-154M doprowadzić do takiego stanu, jak to pokazano w TV) jest całkowicie uzasadnione stwierdzenie mówiące, że samolot, z którego sporządzono te szczątki nie mógł znajdować się na lotnisku w Warszawie o godz 7.00 krytycznego dnia (70 minut lotu).

Powtarzając to, co podano na wstępie można przyjąć, że:

- szczątki pokazywane w telewizji pochodziły z samolotu bliźniaka, który został przemalowany na samolot 101;

- alternatywnie: są to szczątki prawdziwego samolotu 101, podczas gdy bliźniak samolotu 101 znajdował się w Warszawie krytycznego dnia około godziny 7.00 i odleciał z Okęcia do Smoleńska, podczas kiedy prawdziwy samolot 101 był już na miejscu w Smoleńsku, gdzie przerabiano go na wrak upozorowanej katastrofy lotniczej.

Tu możliwe jest nawet i to, z Okęcia nie wyleciał jakikolwiek samolot typu tupolew.  Wystarczy, że coś wyleciało i to zafałszowano na start Tu-154M 101. Posuwając się dalej, można podejrzewać, że samolot taki z Warszawy Okęcie w ogóle nie wystartował, bo go tam – FIZYCZNIE – nie było. Jest jednak wpisany w rejestrach startu i lotu. Lub też był i wystartował, ale kilka godzin wcześniej, więc zafałszowano jedynie godzinę odlotu. Taka mistyfikacja jest możliwa w czasach techniki digitalnej. Pewne informacje na temat sygnałów lub ich braków można zafałszować drogą działań hackerskich. Tego nie da się wykluczyć. Należy zauważyć i podkreślić:

Wszyscy obserwatorzy medialni zgodni są co do tego, że odlot ten z Okęcia - jako zupełny wyjątek - odbył się bez jakichkolwiek świadków, którzy do tamtego dnia zawsze towarzyszyli odlotowi samolotu z prezydentem na pokładzie. Do dnia dzisiejszego godzina odlotu nie jest nigdzie oficjalnie opublikowana. Zachodzi tu pytanie, co zatem stało się załogą i pasażerami. Otóż są przesłanki wskazujące na to, że osoby te zaginęły lub zostały zamordowane przed dotarciem do lotniska czy samolotu.

Tym tłumaczyć można brak ciał w pierwszych godzinach po "katastrofie" w Smoleńsku (mówili o tym: Wiśniewski, Bahr i inni), tym tłumaczyć można także wielkie mistyfikacje związane z obdukcją i identyfikacją zwłok – koniecznością pobrania kodu DNA od członków rodzin. I nie po to, aby na podstawie tych kodów pozytywnie zweryfikować ciała ofiar, ale po to, aby ten prawdziwy kod DNA podrzucić obcym zwłokom (zmasakrowanym do niepoznania). Niezrozumiałe były dla rodzin ofiar warunki obdukcji i przesłuchań, a także okoliczności zwrotu osobistych przedmiotów ofiar, które to przedmioty swym stanem zewnętrznym w żaden sposób nie pasowały do totalnie zniszczonych części wraku tupolewa.

Podawanie naiwnych wręcz informacji o rozmowach telefonicznych ofiar z pokładu tupolewa, gdzie ofiary te, dodzwoniwszy się do kogoś, wypowiadały jakąś formułkę powitalną, po czym nie odpowiadały na pytanie, bo rozmowa została przerwana. I tak Jarosław Kaczyński zeznał, że Lech Kaczyński, dzwoniąc do niego o godzinie 6.00 rano, poradził mu, aby ten się przespał. Radę taką daje się wieczorem, a nie na początku dnia. Może to wskazywać, że właśnie wtedy słowa te były nagrane, a prezydent już był w rekach zamachowców i - poddany działaniom narkotyków - nagrywał frazy, które były mu dyktowane przez zamachowców. Długotrwały był też brak informacji dotyczących identyfikacji bardzo dużej liczby ofiar wypadku.

Reasumując:

10 kwietnia 2010 roku nikt z członków delegacji katyńskiej nie wsiadał do tupolewa żywy lub przytomny. Zwłoki ofiar dowieziono do Rosji później i to nie wszystkie. Okoliczności startu samolotu są całkowicie niejasne.

Nie było katastrofy Tu-154M 101 w Smoleńsku. Widzieliśmy tylko jakieś szczątki samolotu i to niekompletne. Szczątki te pochodzą z demontażu i podrzucenia do lasku, w którym wysadzono to wszystko w powietrze. Zrobiono to bardzo nieudolnie.

Zamach był przeprowadzony po polskiej stronie, a inscenizacja rzekomego wypadku przypadła stronie rosyjskiej. Zaplanowano, że wydarzy się spektakularny wypadek lotniczy na terenie Rosji. To w celu „oddania śledztwa w ręce Rosjan”. W ten sposób cały ciężar dowodowy pochodzi z Rosji, która jest niczym innym jak „pralnią faktów i dowodów” na takiej samej zasadzie jak pralnia pieniędzy wśród przestępców.  Wielka dumna Rosja staje się praczką brudów polskojęzycznej szumowiny.

Cóż zatem czynić?

To proste - należy składać do polskiego aparatu ścigania żądania o wszczęcie śledztwa w sprawie zaginięcia osób ofiar członków delegacji do Katynia w dniu 10 kwietnia 2010 lub dzień wcześniej.

Polski aparat ścigania musi wszcząć postępowanie wyjaśniające w sprawie zaginięcia tych 96 osób. Fakt bowiem, że ciała tych ofiar widziano w Rosji, nie uzasadnia domniemania, że osoby te zostały pozbawione życia w Rosji. Jest absolutnie zasadne wymagać, aby polska prokuratura udowodniła, że osoby te żywe i z własnej woli opuściły terytorium Polski.

Należy zbadać całą drogę osoby zaginionej od momentu rozstania się z bliskimi do momentu opuszczenia terytorium RP. Tu jest ta wielka tajemnica. Poruszenie tego kamienia ujawni prawdę. A to mogą zrobić nawet bliscy ofiar, ważne jedynie, aby nie robić tego samotnie, a wszelkie dane wykładać natychmiast w Sieci.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka