adam kadmon adam kadmon
522
BLOG

Witryna Poetów nr 19

adam kadmon adam kadmon Kultura Obserwuj notkę 4

 

Przekładaniec z Achmatową
___________________________________________________

 

Od roku – z niezłym daszkiem , na zaproszenie Adama Kadmona prezentuję swoje wiersze w Witrynie Poetów.

W dzisiejszej 19 odsłonie poprosił mnie o krótki wstęp.

Prezentujemy dwa wiersze tajemniczego STROFA z Salonu 24 ; nic o nim nie wiem, ale i

wiem z jego wierszy – zaskakuje wyobraźnią, odległymi skojarzeniami i malarskością

detalu: „Chłodny barok cień rzuca. Wzór jak kamień ostygł: mówić wiersze z pamięci, a

pisać z miłości.”  Może poeta ujawni się z imienia i nazwiska?

Adam Kadmon przedstawia kolejne cztery wiersze, chyba nie zdradzę tajemnicy, że z…

przygotowywanego do druku , drugiego tomiku!

Gdy czytałam wiersze Anny Achmatowej, pomyślałam o innej rosyjskiej poetce, Marynie

Cwietajewej, której poezja dla jej współczesnych była takim samym wstrząsem, jak

twórczość Mandelsztama, Błoka czy Biełego, odrywała się od tradycyjnych form,

prowokowała metaforyką i wyobraźnią. Josif Brodski miał powiedzieć, że nadała ona

swoim frazom poetyckim rytm przypominający „tik-tak” metronomu, który był obsesją jej dzieciństwa.

 

Z kolei przeglądając wiersze Anny Achmatowej skonstatowałam, że każdy poeta inaczej mówi o śmierci , ale widać  każdy mówi to samo , oczywiście z toutes proportions gardees,

to znaczy w odpowiedniej proporcji.

Ponieważ piszę nie tylko tak zwane poważne wiersze, dziś kolejnych kilka tu prezentuję,

ale i mniej poważne (zapraszam przy okazji na mój blog literacko-malarski: Blog Ludmiły Janusewicz ) pozwoliłam sobie na zabawę literacką z Achmatową .

 

Ludmiła Janusewicz , Koszalin

__________________________________________________________________________

Achmatowa: …i nawet nikt nie wyszedł
z latarnią mi naprzeciw
i weszłam w domu ciszę,
gdy blady księżyc świecił

Ja: Nawet nikt nie wyszedł
stwierdziła Achmatowa,
ja nawet nie czekałam
do spotkań niegotowa.
Dlaczego nie czekałeś?
spytała znowu ona.
Bo zamiast „Kwiatów zła”
wolałem wiersz Villona

Achmatowa: Na szyi drobnych sznur korali
w szerokiej mufce chowam ręce,
wzrok z roztargnieniem błądzi w dali,
a oczy nie zapłaczą więcej.

Ja: Wolę piękne drobiazgi,
jak perełki z dna fali,
lubię szyję otulać
sznurem drobnych korali

 

I to by było na tyle  –  Ludmiła Janusewicz

__________________________________________________________________________

(Adam – dodaję wiersze Cwietajewej i swoje):

Marina Cwietajewa

 

Słońce jest jedno

 

Słońce jest jedno, a chodzi od domu do domu.

Ono jest moje. Nie dam już słońca nikomu.

Ani na jedną chwilę, na błysk, na spojrzenie.

Nikomu. Nigdy. — A idźcie, miasta, w mrok na stracenie!

W ręce je złapię! Nie będzie kręcić się stale!

Niech sobie ręce i wargi, i serce spalę.

Jak w noc wieczną zapadnie — w ślad za nim pognam.

Słońce ty moje! Nikomu ciebie nie oddam!

 

Przełożył z rosyjskiego
Robert Stiller

 

Jeśli by dusza rodziła się skrzydlata

 

Jeśli by dusza rodziła się skrzydlata —
Co jej po dworach — i co jej po chatach!
Co tam Czyngis-chan i co tam jej — Orda!
Nie mam na świecie większego wroga
Niż dwóch bliźniaków w jedności litych:
Głód ludzi głodnych — i sytość sytych!

 

Starucha

 

Słowo dziwne to — starucha!
Treść niejasna, mroczny dźwięk
I dla różowego ucha
Głuchy, jakby z muszli, szmer.

A w nim sens jest niepojęty,
Tym, co tylko chwil ekranem,
Że w tym słowie — czas zaklęty
W uszach szumi oceanem.

____________________________________________________

Tym razem chyba nie potrzeba już dodawać moich wierszy,

ale daję na wszelki wypadek:

 

Ludmiła Janusewicz

 

Między słowem a słowem

__________________

Między słowem a słowem
jest dość miejsca
na czas

Jest dość miejsca na miłość
co powinna być
w nas

A jakby tego nie było
to nie dla nas ten czas
i nie dla nas
ta miłość

 

Milknienie

_____________

Dzień rozgadany milknie
o zachodzie słońca
przetrawiając swą ruchliwość
jak trawiąca gorączka.

Chaber

_________

Na świeżej zieloności traw
cynobrem maczek się czerwienił
błękitem chabry z białością malw
splątane złotem od złocieni

I patrząc poprzez zieleń tę
tak sobie wtedy pomyślałam
że mogłabym przez życie przejść
przejść z tobą choć kawałek

Teraz nadzieja bez nadziei
choć żagiew żalu niewstrzymana
płonie

Świat nadal trwa
nie zatrzymał się ani na chwilę
ani na moment

W kolejną wiosnę wchodzę
bez ciebie naszym chabrem
nie przebiśniegiem
nie pierwiosnkiem

__________________________________________________________________________

 

STROF
___________

STROF z Salonu 24 . Kim jest STROF ? Bardzo mało wiemy. Poetą, mieszkańcem Krakowa. Gdzieś coś wydał, w Salonie 24 ma oddane grono czytelników – niewielkie, a

jednak. Salon nie sprzyja poetom, zwykle ignorując. Nam miło poznać.

 

 

Budzę się tuż przed zmierzchem…
___________________________________

Budzę się tuż przed zmierzchem i wracam w kierunku
wskazanym przez swą brodę: od piątku do punktu
skupu minut; te znowu wciśnięte w cyferblat
sen musztrują od środka na blaszanych werblach.

Mrok formuje śmieciarka, mieląc znów na kodę
pomarańcze. W wieczorze te same melodie.
Ścianę trzyma reflektor; nic się nie wydarza.
Płoną światła tramwajów w czarnych drzew lichtarzach.

Ołówek za kratkami kartki rwie się chyżo,
nieświadomy niczego więzień – tępy przyrząd.
Jego miękką staranność w dotyku krągłości
samogłosek przejrzałem, nie mogąc uprościć.

Jeszcze jest nawis śniegu. Nawis albo nawias.
Dotąd był niewidzialny. Zima się przeprawia
na drugą stronę bieli arktycznej papieru.
Ołówek drąży tunel w celi lub bez celu.

Wśród tego ja; pochyły jak e z Wileńszczyzny,
eksponuję swe byłe i niebyłe blizny.
Chłodny barok cień rzuca. Wzór jak kamień ostygł:

mówić wiersz z pamięci , a pisać z miłości

 

Rower w podwórzu. Akwarela
__________________________

Z tej racji, że obowiązków brakuje mi chwilowo,
choć nie jest to, doprawdy, aż tak dojmujące, by nie
spać z tego powodu i męczyć kark, ruszając głową,
usiadłem na podwórzu, gdzie wody szum w rynnie

osuwa się wraz z nieprzystojnym odsłanianiem cegieł
spod warstwy tynku; schód, szansa dla niskich, by zaistnieć mocniej,
zastygł tu dobrych dziewięć dekad temu, gdy jeszcze przebieg
kilku życiorysów tkwił na półce z napisem „Niewidoczne”.

Inaczej dziś; kamień wypolerowany na zimno stopami
o różnych rozmiarach i naciskach odmiennych masy,
ciemnym słońcem owija się i karmi, a nadal przed nami
jest krąg przemian. Tną ciszę skrzypiące zawiasy,

anonsując czyjeś wychodne. I czymże
jest więc to nasze niepewne przechodzenie wobec
tak mocnego akcentu teraźniejszości w piżmie,
którego bluszcz zakryty płoży się czas jakiś na betonowej drodze

między zamazaną kredową kratą do prowadzenia gry
ćwiczącej mięśnie łydek a kałużą z obłoków fragmentem,
dowodem, że całości dawno się tutaj wszystkim już przejadły
lub przeciwnie: złaknionym nigdy nie będą dostępne.

W myśl tego przez wyrwy w rzeczywistości poszarpany trapez
dostrzec można ulicę jasną i sklep, gdzie wczesny handel
zasadza się na piwie i wzrasta w miarę dnia. Pies drapie
się, skomląc – ze szczęścia? bólu? – lub ich złączenia w osobliwy tandem.

I jeszcze kapliczka, o którą pozostaje wsparty
rower czarny z łuszczącym się złotem szyldu „Ukraina”,
jakby ktoś chciał tym zapomnieniem nieudolnie zakryć
ozdobny krój czcionki wyschłych liści na klepsydrach.

_________________________________________________________________________

 

Adam Kadmon

KIEDY
___________

 

Kiedy zamkną mnie na stadionie

pełnym przenicowanych nagości ,

nie wiem , co zrobię.

Nie będę miał gozdzików czerwonych,

świeżych i niewinnych,

gotowych na przyjęcie w lufy.

Nienawiść nie jest winna

braku niewinności.

Czas zbroić kochani

w moc ducha i z benzyną butelki.

Przed sobą bez twarzy ,

nie skryjesz się nigdzie.

Na tym stadionie co dziesiąty

umrze

lecz ty , pamięci

nie zapomnij przeżyć.

 

COŚ
_______

 

Coś we mnie pękło.

Gdzie , kiedy , dlaczego ?

Nie powiem , bo

nie wiem.

Wiedza niewinna.

Niepewność porywa

słów strzępy

na proch , pył

i słuszne milczenie.

Po burzy nie znajdę

spokoju , zapewne.

In vino memoria.

Memoria in vino.

 

UCIECZKA
___________

 

ucieka

ucieczkę ma we krwi

nie pozwala wytrwać

zmyka

zamykając kolejne etapy

to nie przymus wewnętrzny

pewnie dziś uległa

presji o imieniu zazdrość

takie poświęcenie

wymusi następne

zaparcie się siebie

to rzecz jest przyszłości

tej kipieli zapewne nie sprosta

być może

między być a może

rozciągnięty przestwór

stop nie powie sobie

pokąd pewna racji

a pewne złudzenia

bywają najczęściej

 

NOWE MOSTY
_____________

 

Nim zbudujesz most nowy tylko po to,

aby spalić stary dlatego,że stary.

Zważ : most ma łączyć ludzi,

nigdy dzielić na lepszych i gorszych.

Takich nie twórz potrzeb.

Są iluzje zgubne , wiodące

donikąd .
 

 

ANNA ACHMATOWA – na deser. Co tu gadać ; Jej wiersze przepiękne

_____________________________________________________

 

 

Niech znowu zagrzmią organowe
Anna Achmatowa
______________________________

 

Niech znowu zagrzmią organowe tony,
Niczym wiosenne pierwsze burze.
Spojrzę zza pleców twojej narzeczonej
I oczy lekko przymrużę.

Żegnaj mi, żegnaj, bądź bardzo szczęśliwy,
Twe ślubowanie zwrócę ci bez żalu,
Lecz strzeż się, nie mów przyjaciółce tkliwej
O mej malignie już niepowtarzalnej.

Bowiem przeszyje was piekącym jadem,
Miłości waszej zada cios bolesny,
A ja panować będę znów nad sadem,
Gdzie słychać krzyki muz i traw szelesty.

 

Przełożył
Włodzimierz Słobodnik

 

Pieśń ostatniego spotkania
Anna Achmatowa
_____________________________

 

Jak bezradnie serce się kurczyło,
A chód jeszcze był lekki i miękki,
Lecz na prawą dłoń nałożyłam
Rękawiczkę z mej lewej ręki.

Wydawało się: stopni tak wiele,
Lecz wiedziałam, że trzy, na pewno!
Pośród klonów jesienny szelest…
On poprosił: „O, umrzyj ze mną!

Oszukały, zabrały mi siły
Losy zmienne i nierozumne”.
I odrzekłam: „O, miły, miły,
Mnie tak samo! I z tobą umrę…”

To jest pieśń ostatniego spotkania.
Popatrzyłam na dom w mrocznym cieniu.
Oświetlona tylko sypialnia
Obojętnej świecy płomieniem.

 

Przełożyła
Gina Gieysztor

 

Tyle próśb zawsze ma ukochana
Anna Achmatowa
_________________________________

 

Tyle próśb zawsze ma ukochana,
Porzucona próśb żadnych nie miewa…
Jak to dobrze, że dzisiaj od rana
Lekkim lodem mróz rzekę odziewa.

Oto wstąpię — dopomóż mi, Chryste! —
Na pokrowiec ten kruchy ogromnie,
A ty moje przechować chciej listy,
By nas mogli rozsądzić potomni,

By jaśniejszy i bardziej wspaniały
Blask otoczył w ich oczach twą postać.
Czyliż mogą w biografii twej chwały
Jakiekolwiek bądź braki pozostać?

Nazbyt słodkie doczesne napoje,
Nazbyt gęste miłosne są sieci…
Niechże kiedyś z imieniem tem mojem
W podręcznikach spotkają się dzieci.

I tak smutną opowieść czytając,
Niech uśmiechną się chytrze i łzawo.
Mnie miłości i szczęścia nie dając,
Nagródź w zamian choć gorzką tą sławą.

 

Przełożył
Leonard Podhorski-Okołów

adam kadmon
O mnie adam kadmon

Jestem istotą czującą , która swoje przeżyła.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura