Przekładaniec z Achmatową
___________________________________________________
Od roku – z niezłym daszkiem , na zaproszenie Adama Kadmona prezentuję swoje wiersze w Witrynie Poetów.
W dzisiejszej 19 odsłonie poprosił mnie o krótki wstęp.
Prezentujemy dwa wiersze tajemniczego STROFA z Salonu 24 ; nic o nim nie wiem, ale i
wiem z jego wierszy – zaskakuje wyobraźnią, odległymi skojarzeniami i malarskością
detalu: „Chłodny barok cień rzuca. Wzór jak kamień ostygł: mówić wiersze z pamięci, a
pisać z miłości.” Może poeta ujawni się z imienia i nazwiska?
Adam Kadmon przedstawia kolejne cztery wiersze, chyba nie zdradzę tajemnicy, że z…
przygotowywanego do druku , drugiego tomiku!
Gdy czytałam wiersze Anny Achmatowej, pomyślałam o innej rosyjskiej poetce, Marynie
Cwietajewej, której poezja dla jej współczesnych była takim samym wstrząsem, jak
twórczość Mandelsztama, Błoka czy Biełego, odrywała się od tradycyjnych form,
prowokowała metaforyką i wyobraźnią. Josif Brodski miał powiedzieć, że nadała ona
swoim frazom poetyckim rytm przypominający „tik-tak” metronomu, który był obsesją jej dzieciństwa.
Z kolei przeglądając wiersze Anny Achmatowej skonstatowałam, że każdy poeta inaczej mówi o śmierci , ale widać każdy mówi to samo , oczywiście z toutes proportions gardees,
to znaczy w odpowiedniej proporcji.
Ponieważ piszę nie tylko tak zwane poważne wiersze, dziś kolejnych kilka tu prezentuję,
ale i mniej poważne (zapraszam przy okazji na mój blog literacko-malarski: Blog Ludmiły Janusewicz ) pozwoliłam sobie na zabawę literacką z Achmatową .
Ludmiła Janusewicz , Koszalin
__________________________________________________________________________
Achmatowa: …i nawet nikt nie wyszedł
z latarnią mi naprzeciw
i weszłam w domu ciszę,
gdy blady księżyc świecił
Ja: Nawet nikt nie wyszedł
stwierdziła Achmatowa,
ja nawet nie czekałam
do spotkań niegotowa.
Dlaczego nie czekałeś?
spytała znowu ona.
Bo zamiast „Kwiatów zła”
wolałem wiersz Villona
Achmatowa: Na szyi drobnych sznur korali
w szerokiej mufce chowam ręce,
wzrok z roztargnieniem błądzi w dali,
a oczy nie zapłaczą więcej.
Ja: Wolę piękne drobiazgi,
jak perełki z dna fali,
lubię szyję otulać
sznurem drobnych korali
I to by było na tyle – Ludmiła Janusewicz
__________________________________________________________________________
(Adam – dodaję wiersze Cwietajewej i swoje):
Marina Cwietajewa
Słońce jest jedno
Słońce jest jedno, a chodzi od domu do domu.
Ono jest moje. Nie dam już słońca nikomu.
Ani na jedną chwilę, na błysk, na spojrzenie.
Nikomu. Nigdy. — A idźcie, miasta, w mrok na stracenie!
W ręce je złapię! Nie będzie kręcić się stale!
Niech sobie ręce i wargi, i serce spalę.
Jak w noc wieczną zapadnie — w ślad za nim pognam.
Słońce ty moje! Nikomu ciebie nie oddam!
Przełożył z rosyjskiego
Robert Stiller
Jeśli by dusza rodziła się skrzydlata
Jeśli by dusza rodziła się skrzydlata —
Co jej po dworach — i co jej po chatach!
Co tam Czyngis-chan i co tam jej — Orda!
Nie mam na świecie większego wroga
Niż dwóch bliźniaków w jedności litych:
Głód ludzi głodnych — i sytość sytych!
Starucha
Słowo dziwne to — starucha!
Treść niejasna, mroczny dźwięk
I dla różowego ucha
Głuchy, jakby z muszli, szmer.
A w nim sens jest niepojęty,
Tym, co tylko chwil ekranem,
Że w tym słowie — czas zaklęty
W uszach szumi oceanem.
____________________________________________________
Tym razem chyba nie potrzeba już dodawać moich wierszy,
ale daję na wszelki wypadek:
Ludmiła Janusewicz
Między słowem a słowem
__________________
Między słowem a słowem
jest dość miejsca
na czas
Jest dość miejsca na miłość
co powinna być
w nas
A jakby tego nie było
to nie dla nas ten czas
i nie dla nas
ta miłość
Milknienie
_____________
Dzień rozgadany milknie
o zachodzie słońca
przetrawiając swą ruchliwość
jak trawiąca gorączka.
Chaber
_________
Na świeżej zieloności traw
cynobrem maczek się czerwienił
błękitem chabry z białością malw
splątane złotem od złocieni
I patrząc poprzez zieleń tę
tak sobie wtedy pomyślałam
że mogłabym przez życie przejść
przejść z tobą choć kawałek
Teraz nadzieja bez nadziei
choć żagiew żalu niewstrzymana
płonie
Świat nadal trwa
nie zatrzymał się ani na chwilę
ani na moment
W kolejną wiosnę wchodzę
bez ciebie naszym chabrem
nie przebiśniegiem
nie pierwiosnkiem
__________________________________________________________________________
STROF
___________
STROF z Salonu 24 . Kim jest STROF ? Bardzo mało wiemy. Poetą, mieszkańcem Krakowa. Gdzieś coś wydał, w Salonie 24 ma oddane grono czytelników – niewielkie, a
jednak. Salon nie sprzyja poetom, zwykle ignorując. Nam miło poznać.
Budzę się tuż przed zmierzchem…
___________________________________
Budzę się tuż przed zmierzchem i wracam w kierunku
wskazanym przez swą brodę: od piątku do punktu
skupu minut; te znowu wciśnięte w cyferblat
sen musztrują od środka na blaszanych werblach.
Mrok formuje śmieciarka, mieląc znów na kodę
pomarańcze. W wieczorze te same melodie.
Ścianę trzyma reflektor; nic się nie wydarza.
Płoną światła tramwajów w czarnych drzew lichtarzach.
Ołówek za kratkami kartki rwie się chyżo,
nieświadomy niczego więzień – tępy przyrząd.
Jego miękką staranność w dotyku krągłości
samogłosek przejrzałem, nie mogąc uprościć.
Jeszcze jest nawis śniegu. Nawis albo nawias.
Dotąd był niewidzialny. Zima się przeprawia
na drugą stronę bieli arktycznej papieru.
Ołówek drąży tunel w celi lub bez celu.
Wśród tego ja; pochyły jak e z Wileńszczyzny,
eksponuję swe byłe i niebyłe blizny.
Chłodny barok cień rzuca. Wzór jak kamień ostygł:
mówić wiersz z pamięci , a pisać z miłości
Rower w podwórzu. Akwarela
__________________________
Z tej racji, że obowiązków brakuje mi chwilowo,
choć nie jest to, doprawdy, aż tak dojmujące, by nie
spać z tego powodu i męczyć kark, ruszając głową,
usiadłem na podwórzu, gdzie wody szum w rynnie
osuwa się wraz z nieprzystojnym odsłanianiem cegieł
spod warstwy tynku; schód, szansa dla niskich, by zaistnieć mocniej,
zastygł tu dobrych dziewięć dekad temu, gdy jeszcze przebieg
kilku życiorysów tkwił na półce z napisem „Niewidoczne”.
Inaczej dziś; kamień wypolerowany na zimno stopami
o różnych rozmiarach i naciskach odmiennych masy,
ciemnym słońcem owija się i karmi, a nadal przed nami
jest krąg przemian. Tną ciszę skrzypiące zawiasy,
anonsując czyjeś wychodne. I czymże
jest więc to nasze niepewne przechodzenie wobec
tak mocnego akcentu teraźniejszości w piżmie,
którego bluszcz zakryty płoży się czas jakiś na betonowej drodze
między zamazaną kredową kratą do prowadzenia gry
ćwiczącej mięśnie łydek a kałużą z obłoków fragmentem,
dowodem, że całości dawno się tutaj wszystkim już przejadły
lub przeciwnie: złaknionym nigdy nie będą dostępne.
W myśl tego przez wyrwy w rzeczywistości poszarpany trapez
dostrzec można ulicę jasną i sklep, gdzie wczesny handel
zasadza się na piwie i wzrasta w miarę dnia. Pies drapie
się, skomląc – ze szczęścia? bólu? – lub ich złączenia w osobliwy tandem.
I jeszcze kapliczka, o którą pozostaje wsparty
rower czarny z łuszczącym się złotem szyldu „Ukraina”,
jakby ktoś chciał tym zapomnieniem nieudolnie zakryć
ozdobny krój czcionki wyschłych liści na klepsydrach.
_________________________________________________________________________
Adam Kadmon
KIEDY
___________
Kiedy zamkną mnie na stadionie
pełnym przenicowanych nagości ,
nie wiem , co zrobię.
Nie będę miał gozdzików czerwonych,
świeżych i niewinnych,
gotowych na przyjęcie w lufy.
Nienawiść nie jest winna
braku niewinności.
Czas zbroić kochani
w moc ducha i z benzyną butelki.
Przed sobą bez twarzy ,
nie skryjesz się nigdzie.
Na tym stadionie co dziesiąty
umrze
lecz ty , pamięci
nie zapomnij przeżyć.
COŚ
_______
Coś we mnie pękło.
Gdzie , kiedy , dlaczego ?
Nie powiem , bo
nie wiem.
Wiedza niewinna.
Niepewność porywa
słów strzępy
na proch , pył
i słuszne milczenie.
Po burzy nie znajdę
spokoju , zapewne.
In vino memoria.
Memoria in vino.
UCIECZKA
___________
ucieka
ucieczkę ma we krwi
nie pozwala wytrwać
zmyka
zamykając kolejne etapy
to nie przymus wewnętrzny
pewnie dziś uległa
presji o imieniu zazdrość
takie poświęcenie
wymusi następne
zaparcie się siebie
to rzecz jest przyszłości
tej kipieli zapewne nie sprosta
być może
między być a może
rozciągnięty przestwór
stop nie powie sobie
pokąd pewna racji
a pewne złudzenia
bywają najczęściej
NOWE MOSTY
_____________
Nim zbudujesz most nowy tylko po to,
aby spalić stary dlatego,że stary.
Zważ : most ma łączyć ludzi,
nigdy dzielić na lepszych i gorszych.
Takich nie twórz potrzeb.
Są iluzje zgubne , wiodące
donikąd .
ANNA ACHMATOWA – na deser. Co tu gadać ; Jej wiersze przepiękne
_____________________________________________________
Niech znowu zagrzmią organowe
Anna Achmatowa
______________________________
Niech znowu zagrzmią organowe tony,
Niczym wiosenne pierwsze burze.
Spojrzę zza pleców twojej narzeczonej
I oczy lekko przymrużę.
Żegnaj mi, żegnaj, bądź bardzo szczęśliwy,
Twe ślubowanie zwrócę ci bez żalu,
Lecz strzeż się, nie mów przyjaciółce tkliwej
O mej malignie już niepowtarzalnej.
Bowiem przeszyje was piekącym jadem,
Miłości waszej zada cios bolesny,
A ja panować będę znów nad sadem,
Gdzie słychać krzyki muz i traw szelesty.
Przełożył
Włodzimierz Słobodnik
Pieśń ostatniego spotkania
Anna Achmatowa
_____________________________
Jak bezradnie serce się kurczyło,
A chód jeszcze był lekki i miękki,
Lecz na prawą dłoń nałożyłam
Rękawiczkę z mej lewej ręki.
Wydawało się: stopni tak wiele,
Lecz wiedziałam, że trzy, na pewno!
Pośród klonów jesienny szelest…
On poprosił: „O, umrzyj ze mną!
Oszukały, zabrały mi siły
Losy zmienne i nierozumne”.
I odrzekłam: „O, miły, miły,
Mnie tak samo! I z tobą umrę…”
To jest pieśń ostatniego spotkania.
Popatrzyłam na dom w mrocznym cieniu.
Oświetlona tylko sypialnia
Obojętnej świecy płomieniem.
Przełożyła
Gina Gieysztor
Tyle próśb zawsze ma ukochana
Anna Achmatowa
_________________________________
Tyle próśb zawsze ma ukochana,
Porzucona próśb żadnych nie miewa…
Jak to dobrze, że dzisiaj od rana
Lekkim lodem mróz rzekę odziewa.
Oto wstąpię — dopomóż mi, Chryste! —
Na pokrowiec ten kruchy ogromnie,
A ty moje przechować chciej listy,
By nas mogli rozsądzić potomni,
By jaśniejszy i bardziej wspaniały
Blask otoczył w ich oczach twą postać.
Czyliż mogą w biografii twej chwały
Jakiekolwiek bądź braki pozostać?
Nazbyt słodkie doczesne napoje,
Nazbyt gęste miłosne są sieci…
Niechże kiedyś z imieniem tem mojem
W podręcznikach spotkają się dzieci.
I tak smutną opowieść czytając,
Niech uśmiechną się chytrze i łzawo.
Mnie miłości i szczęścia nie dając,
Nagródź w zamian choć gorzką tą sławą.
Przełożył
Leonard Podhorski-Okołów