ProvoCatio ProvoCatio
624
BLOG

Fragment większej całości - 9/11

ProvoCatio ProvoCatio Rozmaitości Obserwuj notkę 22

 Ktoś powiedział kiedyś, że zeby Amerykę poznać, zrozumiec, zaakceptować, nauczyc się w niej życ, rozpłynąc się w niej bez reszty i pokochać - potrzeba mniej wiecej dziesięciu lat pobytu w kraju Wuja Sama. Nie wiem czy to prawda, tak samo jak nie wiem co odczuwa osoba kiedy spływa na nią łaska powołania, ale pamietam co czułem kiedy pewnego wieczoru, pod koniec sierpnia lub na początku września 2001 wracałem z pracy do domu. Dochodził końca dziewiąty rok mojego pobytu w USA. Na autostradzie nie było dużego ruchu i z daleka świecił stłumionymi kolorami, lekko rozmazany od gorąca i wilgoci - wieczorowy Nowy Jork. Wjechałem na NJ Turnpike przez bramki w Secaucus i zamierzałem wziąść zjazd 15W na Kearny. Kilka minut jazdy i powinienem być w domu. Wybierając płatną autostradę, oprócz zaoszczędzonego czasu, po drodze czeka na podróznych małeńki bonus, w postaci widoku na Miasto. Jest kilka miejsc w NYC i NJ skąd widok na Manhattan jest szczególny i sprawia że serce zaczyna mocniej bić i zapomina sie o innych sprawch, pasąc oczy widokiem niezwykłym. Och, co to jest za miasto! Nigdy nie wygląda dwa razy tak samo. Zawsze inaczej. Zawsze piękne. Majestat gór wzniesionych ludzkimi rękami i oświetlonych od wewnątrz. Łańcuchy budynków i wąwązy ulic. Doliny parków i skwerów. Tunele i mosty. Festony żarówek porozwieszane na nośnych linach mostów, świecą jasnym swiatłem, tak jakby informowały przebywających w mieście, że co wieczór jest tutaj święto. Lśnią miedzią i kapią złotem kopuły na szczytach budynków, płoną kolorowo oświetlone, przekażnikowe maszty i pulsują neony. Przegląda się w szklanych scianach wierzowców nowojorskie niebo. Aluminium, miedz, cement, stal i szkło. Swoista ekspozycja dokonań techniki i nauki. Wystawa sztuki użytkowej w szerokim tego słowa zrozumieniu. Triumf ludzkiego uporu i pracy wielu pokoleń emigrantów na oczach obserwatora materializujący się w tych budynkach, mostach i drogach. Ameeeeryka.

Jadąc na południe stanu NJ i przekręcając leciutko głowe na lewo, ma sie z autostrady widok na daleki Downtown. Królują w nim wieżowce WTC.Pamietam że patrzyłem tamtego wieczora na te olbrzymy i rozmyślałem o swoim życiu i jak szczęśliwy jestem ze los mnie tutaj przygnał. Zycie traktuje mnie dobrze i ma to dla mnie swój dyskretny urok i sens. Wydaje mi się że jestem szczęściarzem. Moja rodzina jest ze mną. Mam dobrze płatną  pracę, dom i perspektywy na przyszłość a Ameryka jest jedynym krajem na świecie, który jeżeli juz sie w nim znalazłeś, otwiera szeroko swoje ramiona i mówi ci: welcome. Nie ma pytań o przeszłość, ani skąd i jak się tutaj znalazłeś. Jesteś - więc bądz i rób swoje. Pracuj lub ucz sie. Albo rób co chcesz. Tylko nie daj sie złapać na czymś nierozsądnym i trzymaj się z dala od kłopotów. Jedz przy tym i pij do woli. Wszystkiego jest w nadmiarze. Kochaj, baw się, używaj zycia, rób i oszczędzaj pieniądze jezeli tylko chcesz i umiesz. Nie umiesz oszczędzać to wydawaj bez żalu. Zaraz się zrobi nowe. Wszystko jest w zasięgu marzeń. Nie musisz wiedzieć co sie dzieje na Świecie, ani nawet kto jest teraz Prezydentem. To wiedza niepotrzebna do niczego. Żyj i śnij swój amerykański sen a jeśli będziesz się starał i jest ci to zapisane w gwiazdach, to sen ten wyśnić ci się może snem złotym. Tutaj nie ma limitów. Moze tylko "Sky is the limit". Wystarczy przecież być. 

Silnik mojego Jeepa pracuje cicho i równo. V8 Engine. Limited Edition. Czuje się jego moc. Pod lekkim nacisnieciem buta na pedał gazu, przyspieszenie wciska mnie w skórzany fotel auta. Ucieka po bokach droga. 70, 80 mil na godzine. Jest 95. Strzałka szybkościomierza pnie się w góre. Gra muzyka! Przez głowe przelatuje mi film z przeszłości. Klatka po klatce. Kraków, komuna, Rzym, Europa. Te czasy wydaja mi sie takie odległe i nierealne. Nie wiem czy mógłbym się kiedykolwiek, tam na nowo odnaleść. Raczej juz chyba nie. To juz jest przeszłość, daleko, daleko za mna i nawet nie chciałbym już do tego wracać. Zamkniety rozdział! Czuje jak niewidzialna pępowina łączaca mnie ze Starym Kontynentem i ze Starym Krajem, pod wpływem chwili, zostaje definitywnie odcięta. Odpada. Rodze sie na nowo. Jestem cześcią tego miasta i jego spraw. Czuje się wolny i jakoś  nagle przestaje mi się gdziekolwiek spieszyć.

                                                                                         *

 - Ty, słyszałeś news? Jakiś samolot wleciał w World Trade Center! – brzmi podekscytowany głos Stanly’ea w słuchawce mojego telefonu.

Jest wtorek 11 Wrzesnia. Brakuje kilku minut do dziewiątej.. Kilka dni wcześniej rozpoczął się rok szkolny i dzieci powróciły z wakacji. Skończył się szalony okres pracy w zamkniętych na czas letniej przerwy, szkołach. Koniec sezonu na spanie po dwie, trzy godziny na dobe i szalonej gonitwy. Już po wszystkim. Co było do zrobienia na ten rok, zostało już zrobione a czego nie zdążono jeszcze zrobić to będzie się do tego wracać i kończyć w ciągu roku szkolnego, pracując w weekendy, albo poczeka się na realizacje do następnych wakacji. Zabezpieczenie pracy jak mówią Amerykanie puszczając przy tym oko. Taka karma. Jesień i zima są zwykle spokojne. Zostaja inni klienci i prywatne roboty ale w porównaniu z latem to niewiele sie dzieje i można wreszcie odpocząć. Nie ma się czym martwic, bo i tak płacą.

 - Jaki znowu samolot? Co ty chrzanisz? -  nie dochodzi za bardzo do mnie to co usłyszałem przed chwilą.

 - No nie wiem jaki. Mały, chyba avionetka jakaś, albo coś w tym stylu – mówi Stan.

Jade właśnie do pracy na Manhattan. Jestem ciut spózniony i akurat znajduje się w takim miejscu że nic nie widze.  Widok  WTC zamyka każdą ulice w Kearny na północ od Bergen Ave, biegnące z zachodu na wschód, poniżej Kearny Ave. Jestem teraz na skrzyżowaniu Schuyler i Middland. Wcześniej, kiedy jeszcze mogłem coś zobaczyć nie zwracałem uwagi na NYC, bo jest ze mną kuzynka, która niedawno przyjechała z Polski i zajęci byliśmy rozmową. Dopiero za chwilę, po przejechaniu kilkudziesięciu metrów odsłania się widok na miasto i widze że z jednej wieży bije w niebo ciemny słup dymu.

- O cholera! Jest! Ktoś ładnie przywalił – mówie szybko do telefonu. Kompania dla której pracuję ma podpisany od roku kontrakt serwisowy z Port Authoryty of NJ & NY. WTC jest na liście naszych klientów i mamy tam swoje biuro na trzydziestym czwartym piętrze i magazyny na drugim poziomie piwnic – chyba sie szykuje większa robota. Gówno ze spokojnej jesieni.

Kończę wkurzony i przełączam telefon bo pika mi w głośniku i mam kogoś na drugiej lini:

- Vin, jestes juz na Manhattanie? – słyszę mówiącego do słuchawki George’a, mojego bezposredniego przełożonego – Jak jesteś to jedz zaraz na WTC i zobacz co możemy dla nich zrobic.

George jest Libańczykiem od lat zamieszkałym w USA. Tutaj kończył studia i tutaj się ożenił. Nie posłuchał rad bliskich i wziął sobie za żone Amerykanke. Ma trójkę dzieci i kompletnie nie może pojąć dlaczego żona nie jest z nim szczęśliwa. Obwinia siebie i prace za to że nigdy nie ma czasu dla rodziny.  Zostają im tylko weekendy a raczej tylko niedziele, bo soboty do południa, George spędza w biurze. Porządkuje wtedy papiery i wiekszosć czasu siedzi milcząc, patrząc niewidzącymi oczami za okno lub na wiszace na scianie biura rysunki jego córek. Zwykle wtedy jest sam. Czasami wpadam do biura w sobote i wtedy siedzimy razem. Dyskutujemy, popijając piwo. George opowiada mi o sobie i kresli jakieś plany na przyszłość. Skończył politologie na NYU, ale zycie sprawiło że zajmuje sie czymś innym. Więcej niz średniego wzrostu. Szczupły, o szybkich nerwowych ruchach. Choleryk, z dużym poczuciem humoru. Kiedy sie wścieka to kracze jak stara wrona i rzuca szarmutami na prawo i lewo. Wymyśla, nie wiedzieć co i komu po arabsku i zamyka się u siebie w pokoju lub oddala sie spiesznie. Po chwili wraca. Jak się masz habibi? – mówi z usmiechem i wyciaga  ręke.  

- Jeszcze nie jestem. Dopiero jadę. Będę dopiero za jakieś pietnaście minut – nie spuszczam oczu z płonącego i dymiącego w oddali wieżowca. Jestem już na Belleville Turnpike. Do Holland Tunnel mam jakieś pięć minut jazdy. Parę minut w tunelu i zaraz po drugiej stronie jest Manhattan – Zależy od trafiku ale postaram się być na czas, nie martw się- dodaje uspokająco, ale raczej bez przekonania

Mówiąc że będę na czas, mam na myśli spotkanie z managmentem, jakie ma się odbyć o 09:30 na 86 piętrze, północnej wieży, w biurach WTC. Wieże i reszta Centrum, dwa tygodnie wcześniej przekazane zostały w prywatne ręce i nasz kontrakt serwisowy na tym obiekcie ma zostać wcześniej domknięty. Dzisiejsze zebranie moze byc ostatnim, nim opuscimy WTC. Harry Silverstein ma swoich kontraktorów i nasza pomoc nie bedzie mu tutaj raczej potrzebna. Port Authority sie wyprowadza, a my wyprowadzimy się razem z nimi. Dojezdzam do Old Fish House Road. W radio jeszcze nic nie mowia o samolocie na WTC. Z samochodowych glosnikow plynie jazz. Smooth jazz. 101.9 FM. Za mostem przed wjazdem do Jersey City jest wypadek. Zderzyly sie dwa samochody. Kierowcy stoja na zewnatrz i ogladaja zniszczenia. Wygląda to na małą stłuczke ale kierowcy dyskutują zawzięcie. Za nimi juz zaczyna sie ustawiać sznur pojazdow. Policji jeszcze nie ma, ale jak tylko sie pojawi to zrobią taki korek, że i przez dwie godziny sie tego nie odetka. Jest jeszcze czas i odbijam w prawo. Pojade przez miasto. W radio zaczeli mowic o wypadku lotniczym na WTC. Potwierdza sie wiadomosc o prywatnej Cessna. Dzwoni moj brat. Sciszam radio. Pyta sie czy jestem na WTC. Mowie ze nie, ale ze zaraz tam będę. Jestem juz na Kennedy Boulveard w Jersey City, Skrecam w lewo. Podjezdzam do budynku Social Security i staje na swiatlach.

- Zaraz bedziesz mogła zrobic zdjęcie – mówie do Moniki – jak tylko rusze to patrz na prawo i zrób sobie kilka. Nie martw się, zwolnie - uspokajam kuzynkę

Zielone. Ruszam w lewo i automatycznie zwracam głowe na prawo. Za budynkiem Social Security otwiera sie dobry widok na WTC. Przystaje, żeby mogła zrobic zdjęcie i serce podchodzi mi do gardła:

- Popatrz! Nastepny płonie! –  chyba niepotrzebnie krzycze, bo Monika patrzy na to samo co ja. Widok płonacych wież jest tak wyrazny i tak bliski że wydawaje mi się że słysze jak ogień wydostajacy sie przez rozbite okna buzuje na osmolonych ścianach budynków i słyszę szelest fruwających w powietrzu kartek papieru – co tu sie k...a dzieje? Dwa samoloty w jeden dzięń? Bullshit! To nie mozliwe zeby to był wypadek. To wygląda jak jakiś atak! Oh, nie!

Pogłaśniam radio, Juz nie dają muzyki. Speaker jest nie mniej zdziwiony niż my. Zdziwiony to niewłasciwe słowo. Zaskoczony. Przerażony. Kompletnie zdezorientowany. Zresztą jak wszyscy. Mówi o drugim samolocie lądującym we wnętrzu WTC. Za mną już rozpetuje się piekło klaksonów, Jadę dalej. Kilka chwil i podjezdżam pod tunel. Jest już zamknięty dla normalnego ruchu. Moga tylko przejechac samochody strazy pożarnej, policji i słuzb ratunkowych. Mam swoje kwity i moge jechać dalej, ale Monika jest bez papierów. Próbuje sie dodzwonić się do Georga. Nie ma połączenia. Na walkie-talkie to samo. Linie sa przeciążone i nic nie działa. Zawracam samochód aby odwieść Monike do domu. To jest wojna! Świat przypomniał o sobie...Czas się budzić...Na razie nic nie mogę dla nikogo zrobić. Nad głowami latają mysliwce.  

ProvoCatio
O mnie ProvoCatio

Do rany przyłóż https://www.youtube.com/watch?v=FQ4zObtAOuI

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości