Martynka Martynka
4676
BLOG

SMOLEŃSKA IKONA, CZYLI 111 METRÓW KŁAMSTWA

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 112

  

W wyniku tragedii 10 kwietnia 2010 roku Polska została pozbawiona w jednej chwili nie tylko głowy państwa, szefów wszystkich rodzajów sił zbrojnych, ale także wielu ludzi stanowiących szeroko rozumianą elitę państwową.  Z tego właśnie powodu, o czym wielu zdaje się zapominać  w swoim ideologicznym zacietrzewieniu, wyjaśnienie wydarzeń  tamtego kwietniowego poranka leży w najlepiej pojętym interesie Rzeczypospolitej. Dlaczego to jest tak ważne i nie wolno Polakom  tego zaniedbać?

Zdolność stawienia czoła prawdzie, siła woli w dochodzeniu do niej, stanowi probierz naszej niepodległości, pokazuje, w którym miejscu  na mapie dziejów się znajdujemy i dokąd zmierzamy.

Kto tego nie rozumie, ten nie zrozumie już nic. Podpisał cyrograf, świadomie zgodził się na kłamstwo, za którym podąża, niczym enkawudzista za oddziałem krasnoarmiejców, zło. Każdy, kto przyłożył rękę do tego kłamstwa, przyzwolił na ukrywanie prawdy,  niech pamięta, że psychika ludzka bywa zdradliwa, płata figle i może za jakiś czas nie dać spać, spokojnie żyć, czy cieszyć się z narodzin dzieci i wnuków.

Na szczęście są w Polsce i na świecie ludzie, którzy się nie poddają  i wykorzystując swoja wiedzę, umiejętności chcą Polakom pokazać, jak zginął ich Prezydent.  To dzięki nim przyszłe pokolenia nie będą skazane na kłamstwo smoleńskie, na jedynie słuszną, propagandową wiedzę o wydarzeniach 10 kwietnia 2010 roku.

W miniony piątek przed Zespołem Parlamentarnym profesorowie Binienda i Nowaczyk zaprezentowali kolejną porcję badań, symulacji i fachowych obliczeń, z których wyłania się coraz pełniejszy obraz tamtych tragicznych wydarzeń. Profesorowie podkreślili, że  badania były konsultowane z szerokim gronem ekspertów, między innymi inżynierami z MIT, a każda prezentowana przez nich informacja została potwierdzona przez co najmniej dwa, fachowe źródła.

Pierwszy wniosek jest następujący: samolot Tu 154 M nie miał kontaktu z brzozą, gdyż według obliczeń przeleciał nad nią przynajmniej 14 metrów powyżej. Co za tym idzie skrzydło nie mogło zostać oderwane w wyniku kontaktu z drzewem i to na wysokości 6,5 metra, jak podaje MAK (raport Millera podaje inną wysokość – 5,1 m).

Symulacje wykonane przez profesora Biniendę wskazują, iż destrukcja samolotu rozpoczęła się przynajmniej 69 metrów za brzozą, w okolicach przebiegającej tamtędy drogi, na wysokości co najmniej 26 metrów.

Co jeszcze dowodzi słuszności głoszonej przez profesorów tezy?

Miejsce znalezienia końcówki skrzydła. Zgodnie bowiem z obliczeniami i symulacjami, w których uwzględniono własności materiałowe, konstrukcyjne skrzydła oraz drzewa, oderwane w wyniku kontaktu z brzozą skrzydło upadłoby od brzozy w odległości zaledwie 11 – 12 metrów.

Tymczasem zgodnie z raportem MAK skrzydło znaleziono w odległości aż 111 metrów od rzekomego miejsca oderwania skrzydła. Teraz  bardziej zrozumiałe staje się to dziwne, nieznane dotąd światu, samoistne przemieszczanie się poszczególnych elementów samolotu w nocy z 10 na 11 kwietnia, co jest widoczne na zdjęciach satelitarnych. Najwyraźniej pracowano wówczas nad ostateczną wersją wypadku, gdzie obok brzozy brano jeszcze pod uwagę maszt radiolatarni, który miał przyczynić się do oderwania skrzydła.  Jednak brzoza ostatecznie zwyciężyła, a to prawdopodobnie za sprawą pana Amielina i jego albumu ze zdjęciami.  Podobny jest problem z zerwaną linią energetyczną o 8.39, a więc 2 minuty przed przelotem Tupolewa. Polski raport, a konkretnie załącznik 4 do tegoż raportu w sposób dość komiczny rozprawia się z zerwaną linią, pozwolę sobie zacytować, str. 8:

„…samolot przeleciał nad linią energetyczną średniego napięcia, powodując jej

uszkodzenie. Niewykluczone, że linia energetyczna została zerwana nie bezpośrednio

przez samolot, ale przez konary drzew odłamanych kilkanaście metrów wcześniej

i przemieszczonych zgodnie z kierunkiem lotu samolotu”.J

Drugim ciekawym wnioskiem, płynącym z badań, jest stwierdzenie, iż nie doszło do beczki autorotacyjnej. Profesor Nowaczyk dowodził, zastrzegając, iż nadal są prowadzone badania w tej materii, że nie jest możliwe, aby w ciągu sekundy od zderzenia z brzozą, na wysokości zaledwie 6,5 metra samolot mógł wykonać taką akrobację. Również zapisy MAK zawarte w raporcie nie opisują takiego zjawiska, jak beczka autorotacyjna.

I tu powstaje pytanie: co spowodowało oderwanie skrzydła oraz całkowitą destrukcję kadłuba i śmierć wszystkich pasażerów? Profesorowie nie chcą, jak na rasowych naukowców przystało, jednoznacznie się wypowiadać, bez należytych dowodów. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że wystąpiła jakaś bliżej nieokreślona, dodatkowa siła, która spowodowała takie, a nie inne zachowanie samolotu.

Mnie nurtuje jeszcze jedno pytanie.  Jak doszło do tego, iż samolot mając odlecieć ze 100 metrów, zaczął  po prostu spadać, zwiększając gwałtownie swoją prędkość? Wygląda to bowiem tak, jakby piloci zostali ubezwłasnowolnieni, pozbawieni władzy nad maszyną, która nie reagowała na próby odejścia i zachowała się tak, jak pikujący myśliwiec.

Każdy, kto pamięta nagrania CVR z kokpitu, a zwłaszcza te ostatnie dramatyczne sekundy, przypomina sobie ten krzyk przerażenia nawigatora w chwili wypowiadania ostatniej wartości z wysokościomierza – 20 metrów. Na tej wysokości coś się musiało zdarzyć, co spowodowało, że piloci zdali sobie sprawę dramatu sytuacji. Te nagrania stanowią w jakimś sensie potwierdzenie wniosków profesorów.

A brzoza,  smoleńska ikona? Jak powiedział Antoni Macierewicz na zakończenie konferencji:

„Brzoza, jeśli miałbym odwoływać się do pewnej tradycji, w której były prowadzone prace, jest ikoną maskirówki”.

http://vod.gazetapolska.pl/758-tu-154m-nie-zderzyl-sie-z-brzoza-w-smolensku

Zobacz galerię zdjęć:

Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka