Kiedy słyszę o warchołach, „nawilżających” Schulzowi and Company w działaniach przeciwko Polsce, mam wrażenie, że pałęta się gdzieś blisko awanturniczy cień Wichmana…
Przyszło mi to do głowy w związku z rocznicą Chrztu Polski – i idiotycznymi napadami na jego sprawcę. Coś w tym chyba jest, bo dzieją się rzeczy dziwne: niektórzy, mający za uszami, dziwnie boją się uroczystego przypomnienia tamtych czasów…
Atawizm? Kronika Akaszy?
Tak sobie myślę ( a dużo myśleć nie trzeba!) – co by się stało pomysłami o „rządzie na uchodźstwie”, czyli zmowach z udziałem ewidentnych nieprzyjaciół Polski? Co by się stało z autorami takich pomysłów za czasów Mieszka? Czyli – „daliby” tylko oczy, czy także gardło?
I niezbyt chodzi mi o matolstwo senatorów, twierdzących, że wymieniony Mieszko „mordował, gwałcił i był złym chrześcijaninem”. Oczywiście mordował, pewnie również gwałcił i był złym chrześcijaninem, jako że krzyż przyjął ze względów politycznych. Tylko czemuż mają służyć takie argumenty w przypadku Mieszka I, twórcy pierwszej państwowości? Czy te szacowne matołki muszą być z urzędu przeciwko wszystkiemu, co pachnie Polską?
Kontynuowanie tego wątku byłoby jeszcze głupsze, niż śledzenie meandrów myślowych niektórych senackich „mędrców”.
Mimo upływu czasu sytuacja nie uległa większym zmianom: Polska nie była i nie jest bezpieczna, a każde działanie przeciwko Jej bezpieczeństwu jest zdradą stanu.
Kiedyś spory w sprawach międzynarodowych kończyły się w Rzymie. To Paweł Włodkowic, urodzony na mojej ziemi, dał popalić Zakonowi Krzyżackiemu, mimo wysokiej protekcji „całej Europy”. Czyli to wszystko, czego nie rozstrzygnęła wielka bitwa narodów pod Grunwaldem. Jedno jest pewne: Chrystus, z imieniem którego szli „na misje” zarówno Krzyżacy, jak inni nawiedzeni międzynarodowi awanturnicy, chyba nie był tym nawracaniem zachwycony: 8 tys „misjonarzy” legło w krwawym polu, podczas gdy Jagiełło stracił całych 12 rycerzy…
Dziś usiłuje się te spory załatwiać w Brukseli, czy innym Strassburgu, czyli wymarzona – między innymi w Polsce - „Europa Ojczyzn”, na którą głosowaliśmy w referendum – zamienia się w sędziego, którego nikt nie wybierał i nikt nad nim nie sprawuje kontroli.
Cóż, Mieszko też - z chęcią, czy bez niej – zmuszony był wchodzić a alianse z Ottonami, a nawet – z pomniejszymi awanturnikami Rzeszy. Z jedną różnicą – czynił to dla dobra Polski. Czego nie można powiedzieć o dzisiejszych „misjonarzach” od nawracania na wiarę PO, czy innych międzynarodowych banksterów, rowerzystów i wegetarian.
Jednak wciąż dręczy mnie już zapodane pytanie o spostponowanego Mieszka: oczka, czy gardziołko? Nie licząc mienia!
Z niejaką tęsknotą myślę, że w tamtych czasach była jeszcze jedna sankcja, bodaj najważniejsza: nad każdym, bez wyjątku, warchołem mogła zawisnąć ciężka a łacno karząca ręka ówczesnego Ciemnogrodu. Tak, dla przypomnienia – jak to działało:
Ci, którzy ekskomunikowanemu w jakikolwiek sposób pomagają lub sprzyjają w przestępstwie, z powodu którego został ekskomunikowany, popadają tym samym w ekskomunikę zastrzeżoną Stolicy Apostolskiej w zwykły sposób";
"Pomaga ekskomunikowanemu, kto mu dostarcza środków materialnych, np. przyjmuje go lub ukrywa, daje mu pieniądze lub utrzymanie itd.; sprzyja, kto mu udziela poparcia moralnego, np. wstawia się za nim, broni go, pochwala popełnione przestępstwo itd.";
Fajne były czasy, Szkoda, że nie mamy już Ciemnogrodu z les cohones.
……………………..
Nie mialam zamiaru tego pisać, ale… piszę rzadko, nie naprzykrzam się, więc może jeszcze cusik:
Dziś zasłyszane, co dziwniejsze – znowu w „Saloniku 24”. Oto panowie niezmiernie się martwią, co też przyniesie nowe dochodzenie Macierewicza w sprawie smoleńskiej tragedii.
No, bo wraku nie ma, a jak tak - bez wraku? A może lepiej nie, a może poważni naukowcy nie zaryzykują swojego autorytetu… „Wrak, nawet bardzo uszkodzony, składa się w takiej wielkiej hali i widać, czego brakuje, ble, ble, ble…”
Malezyjski samolot poskładano w Holandii, zgadza się. Wrak był. Po złożeniu dowiedziano się konkretnie – gdzie dostał rakietą, bo wszystko inne było znane, tak dobrze z materiałów satelitarnych, jak obliczeń. Wciąż nie wiadomo, jak miał na imię właściciel palca, który nacisnął guzik, ale to tylko kwestia czasu.
Był taki jeden uczony, Kopernik się nazywał, który obrazoburczo, a bezczelnie twierdził, że Układ Słoneczy jest helio, nie – geocentryczny. Mojej osobie nie jest znany fakt, iżby w celu tegoż stwierdzenia przeleciał się w Kosmos i obejrzał to sobie z bliska.
A i bez tej przelotki – wyszło na jego: facet po prostu skorzystał z „cyrkla i oka”.
Co polecam uwadze szanownych dyskutantów. Bo mnie jakoś wychodzi, że panowie życzyliby sobie, aby zostawić sprawę tak, jak jest, czyli odłożyć ją ad acta.
Co uważam, za co najmniej dziwne.
Komentarze