karlin karlin
652
BLOG

Z Powstaniem Warszawskim jest trochę, jak z "Solidarnością".

karlin karlin Polityka Obserwuj notkę 17

Tamte miesiące 80/81 r., mimo że w końcu przegrane, bo zakończone stanem wojennym, dały nam, wielu z nas, tyle nadziei i siły, że niektórym starcza po dziś dzień.

Tak jak - przy zachowaniu wszelkich proporcji - naszym Ojcom i Dziadkom tamte dni w 1944 r. Wiem, bo z nimi - pokolenie moich Rodziców - wielokrotnie na ten temat rozmawiałem. I nie spotkałem nikogo z uczestników, który by stwierdził, że gdyby jeszcze raz otrzymał taki rozkaz, odmówił by jego wykonania i z Polski, Warszawy, "spierdolił". Że tego Powstania nie powinno być.

Wspomnienie Powstania to była dla nich nieustannie odrabiana lekcja cierpienia, grozy i chwały, a więc zestaw dla dojrzałych ludzi bezwarunkowy, bo warunkujący ich przydatność już nie tylko dla Polski czy państwa, ale dla jakiegokolwiek organizmu społecznego, nawet na poziomie urzędniczej mafii.

I właśnie to poczucie chwały, przekonanie, że zrobili to, co do nich należało i że - przede wszystkim - wcale nie musiało się nie udać, bo nawet niewielu może czasem znaczyć więcej, niż większość - dawało im siłę i ten szczególny, niezwykły i coraz już rzadziej spotykany błysk w oku starych ludzi.  

Moje pokolenie takiej próby nie doświadczyło. Ale to nie oznacza, że tylko w takiej próbie, ognia i krwi, można sprawdzać charaktery. I tylko w takiej szukać źródła energii i nadziei. Dla mnie i dla wielu z moich rówieśników takim źródłem były i - mimo wszystko - są nadal pierwsze miesiące "Solidarności". Tamta euforia, poczucie wspólnoty, siły, ten wielki, narodowy test niemożliwego, który w warunkach absolutnie go wykluczających zdawaliśmy, jak długo się dało.

A przecież nikt przytomny nie powie, że patrząc wstecz, na te wszystkie lata nic, absolutnie nic się nie udało.

Mimo tego wszystkiego, co z tymi, już nie ideałami, nie jesteśmy przecież dziećmi, ale z tamtejszą, bo ja wiem, choćby kindersztubą ludzi wolnych, potem wyprawiali i wyprawiają nasi ówcześni idole. Mimo tego, co nas dzisiaj otacza.

Zauważyliście, jak niewielu, także po "naszej" stronie chce i potrafi do tamtych, pozytywnych emocji sięgać, przywoływać je i wspominać? Euforia pierwszych miesięcy "Solidarności" to teraz coś dziecinnego, niemalże wstydliwego.

Rozumiem, że wiele wysiłku wkładali i wkładają w bezczeszczenie i tłamszenie wspominania i przekazywania innym tamtych, dobrych emocji "oni".

Przecież właśnie temu, przede wszystkim, służy to systematyczne opluwanie i wyszydzanie PW przez rozmaitych Rybickich, którzy chcą, żeby ich nazwisko pisano Rybitzky. Ich nie obchodzi aż tak odległa historia sprzed 70 lat, dla nich się liczą tylko aktualne i przyszłe apanaże.

Nienawidzą tej pamięci, bo ona przeczy kalkulacjom, tresurze, socjotechnikom i rozdysponowaniu środków. Wprowadza element niepewności, dzięki któremu niewolnik, choćby tylko zniewolony ciepłą wodą i przekazem telewizyjnym czasami, nie wiadomo do końca kiedy i dlaczego, zaczyna się zachowywać z jednej strony nieracjonalnie, ale z drugiej przewidywalnie aż do bólu głowy zdrajców, kanalii, tchórzy i bandytów. 

I to ich zachowanie jest zrozumiałe. Ale my sami chyba zbyt łatwo dajemy się przekonać, że da się coś zrobić bez odrobiny euforii, straceńczej desperacji, a nawet szaleństwa. Że nie istnieją pożyteczne odruchy spontaniczne, a wszystko i tak było i  jest zapisane w scenariuszach ukrytych reżyserów i sponsorów.

Że wreszcie demokracja to wyłącznie cierpliwie wypracowywane porozumienie każdego z każdym, a nie, stanowiący instynkt samozachowawczy tego ustroju, przymus prawdy wobec fałszu i bezprawia.

karlin
O mnie karlin

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka