Jan Herman Jan Herman
519
BLOG

Propedeutyka wiedzy o referendum

Jan Herman Jan Herman Polityka Obserwuj notkę 9

 


/zamaszystość śmiechu warta/

Czasem warto wziąć udział w hucpie, a do tego nie jakoś tak z dala, tylko blisko oka cyklonu, a przynajmniej pośrodku między tym okiem a wirującym zewnętrzem. Choćby po to warto, by naocznie sprawdzić, do czego gotów jest się posunąć establishment i jego adwersarz.

Kilka tygodni temu kolega aktywny w jednej z egzotycznych partii wystąpił z publicznym apelem do swoich znajomych o udział w referendum w roli członków komisji obwodowych. Ja jestem uczynny, podpisałem cyrograf i zaniosłem gdzie trzeba.

Po jakimś czasie wezwano mnie na spotkanie inauguracyjne w dzielnicy Ursynów, choć ja jestem na listach Bemowa, może Ochoty (zawiłości meldunkowe). Zebrało się tam około 60% „zakwalifikowanych”. I tak było nas pełna sala konferencyjna. Zostałem aklamowany na przewodniczącego mojej komisji (629), chyba dlatego, że byłem pierwszy z obecnych. Druga z obecnych została wiceprzewodniczącą.

W mojej komisji – jak się potem okazało – znalazło się dwóch małoletnich miglanców ursynowskiego chowu, dwie emerytki z Ursusa, nauczycielka ze szkoły będącej siedzibą komisji, emerytowany były „duży menager PRL-owski”, oraz sympatyczna osoba nieokreślonej prowieniencji, rozpostarta między urzędem a pozarządowością. No, i ja, taki jak widać na blogach.

Ja i zastępczyni obowiązkowo zostaliśmy przeszkoleni, co oznaczało wręczenie płyty DVD z materiałem i 2-godzinną nasiadówkę w 600-700 osób. Dostaliśmy zadanie przeszkolić pozostałych, oraz pouczono nas, że z chwilą powołania jesteśmy funkcjonariuszami publicznymi wykonującymi zadania państwowe. Jak strażak, komornik, notariusz.

Skoro taki się zrobiłem ważny, to – zgodnie ze standardami sąsiadującej z Polską Europy – zawiesiłem wszelkie swoje komentarze polityczne, co w praktyce oznaczało blogową „mordę w kubeł”, bo ja o niczym innym, tylko durch o polityce. Nie przejmujcie się, Czytelnicy, pisałem do sztambucha, fajne rzeczy, niedługo puszczę w obieg.

Zwołałem zatem moją grupkę celem przeszkolenia. 75% obecności, dwaj miglance się nie poczuli. Poza szkolonkiem (rozdałem kopie płytki z materiałem, pogadaliśmy – ustaliliśmy wstępnie podział obowiązków i terminów. Kiedy rozesłałem to-to do ludzi pocztą elektroniczną, jeden z miglanców (który nawet na inauguracji nie był, nie widziałem go dotąd na oczy) odpisał: „Panie Janie, jestem szczerze zażenowany Pana zachowaniem, jakim prawem ktoś miał czelność podejmować decyzje w moim imieniu, gdy byłem niedysponowany z powodu problemów osobistych (szło o dzień „naszego” małego szkolonka - JH). 13 października będę dyspozycyjny tylko w godzinach 8-16”. Jeśli Czytelnik nie do końca zrozumiał, to podaję, że głosowanie 13 października było od 7 do 21, mamy obowiązek być co najmniej godzinę wcześniej, a po 21-wszej zaczyna się liczenie głosów, protokół muszą podpisać wszyscy.

Zamiast wymienić miglanca na innego (są formalne podstawy, poza powyższym sms-em), odpisałem grzecznie: „Pogadamy w sobotę, 12 października” (to obowiązkowe spotkanie podczas którego sami mamy zaadoptować szkolny korytarz do funkcji siedziby komisji). Pojawił się ten miglanc, a ten drugi nie. Obaj więc już mieli formalne przesłanki do wymiany, ale ja jestem taki wyrozumiały…

Dodajmy, że na skutek kompletnej indolencji logistycznej a i/lub zastępczyni ganialiśmy na Imielin i do szkoły-siedziby komisji po kilka razy. W takich tam różnych sprawach. Telefony się urywały.

Przygotowanie naszego stanowiska pracy trwało kilka godzin, a potem dodatkowo prawie 2 godziny, bo przysłani fachowcy źle zmontowali urnę. Oni wzięli forsę, a my rozbieraliśmy ich robotę na części i składaliśmy z powrotem wedle wymagań. A i tak specjalna komisja „zatwierdzająca” lokale przeczołgała nas to tu, to tam…

Mimo jasnych przepisów ustawy – Warszawa nie widziała tym razem obwieszczeń. Dostaliśmy je w sobotę i nakleiliśmy (wedle zaleceń) tylko na terenie szkoły. Złamano ustawę? Sądzę, że gdyby nie telewizyjne spory o to, czy iść albo nie iść, kto zostanie Naczelnym Warszawiakiem „potem”, itd., itp. – połowa mieszkańców nie wiedziałaby w ogóle, że jest okazja błysnąć jako obywatel.

W dniu 13 października zgłosiłem się o 5.45 do szkoły (ulica Taneczna, mikrodzielnica Grabów po drodze z Metra Wilanowska na Piaseczno, niedaleko od Toru Służewieckiego). Ciemno, głucho, nijak zadzwonić. Aż wyszedł pan zamiatać liście i to on – okazało się – może mnie wpuścić. Potem schodzili się pozostali. Równo o 7-mej zatelefonowano z Urzędu i zadano oficjalne pytanie: czy Komisja 629 rozpoczęła głosowanie? – Tak, tak, tak, jakże by inaczej!

Spędziłem – licząc od 6-tej – cały czas w lokalu komisji, zmieniając koszule i skarpetki (jakoś tak mi duszno było). Pozostali wychodzili na posiłeczki, zagłosować w swoich miejscach, odpocząć. Nie marudzę, mój wybór.

Mężów zaufania u nas nie stwierdzono. Żon też. Znaczy – chyba nam zaufano.

Kilka razy próbowano „wyłudzić” podstępem od nas raporciki częściowe, ale wykazałem właściwą czujność i odsyłałem do przełożonych. Mimo to podobno od 17-tej różne Kraśki wszystko wiedziały. Np. o godzinie 14.35 dostałem sms-a: „Witam, proszę o przesłąnie informacji na temat frekwencji na godz. 16 pod nr 660276116. Proszę podać nr komisji, ilość uprawnionych oraz ilość wydanych kart. Podobne informacje proszę przesłać ok. godz. 18. Krzysztof Bendkowski WWS”. Moja odpowiedź: „Bardzo Pana przepraszam. Na liście podanych nam kontaktów nie ma Pańskiego nazwiska. Dane o frekwencji o 16 będą i tak nieprecyzyjne. Jan Herman, komisja 629”.

Najbardziej żenujące były pierwsze dwie godziny: po 90 minutach przyszedł pan głosujący, potem policjant deklarujący opiekę nad nami, potem zmieniająca go na służbie policjantka, potem drugi obywatel. Obywatele rozkręcali się, ostatecznie w chwili zamknięcia głosowania (21-wsza) mieliśmy 421 głosów oddanych (na 2052 uprawnionych), z tego 3 głosy nieważne i 9 głosów przeciwnych odwołaniu pani Hanny z funkcji „bufetowej”.

Widząc pęczniejącą chęć mojej załogi do jak najszybszego czmychnięcia przypomniałem, że jesteśmy funkcjonariuszami (odpowiedzialność), że protokół końcowy muszą podpisać wszyscy (inaczej diety przepadną), że w takich finiszowych chwilach wskazane jest nie memłać, nie szemrać, nie dwoić i nie czworzyć włosa, najlepiej uznać moją wszechwładzę. Cały dzień byłem pogodny i wprowadzałem obywateli i komisjantów w dobry humor, więc i teraz chyba prawidłowo zrozumiano, co mówię.

Uwinęliśmy się w godzinę z uzgodnieniem bilansu na linii „liczba głosów oddanych – liczba podpisów na listach”. Potem liczne formalia. No, podpisy, luuuudzieeee, spokojnie, bo jak coś, to nas w nocy zawezwą na poprawianieeeee!

Podpisali, pooooooszli!

Od 22.30 próbowałem się porozumieć z tymi, którzy mieli odebrać nasze ważne dokumenty wraz z moją osobą i zawieźć do urzędu na Imielinie, gdzie była komisja zbiorcza dla Ursynowa. Jak przedtem telefony urywały się – tak teraz głucho. A nie mogę przecież po nocy szlajać się z oddanymi głosami i protokołami komisji. Takie normy zadano.  

O godzinie 23.10 zadzwoniłem do opiekującego się nami policjanta (prosił by informować w razie kłopotów) i powiedziałem, że centrala ma w nosie moją komisję. Wspomniałem coś o sabotażu i o przestępstwie na szkodę wyborów (art. 231 par. 1 KK i podobne). Po jakimś czasie był już kontakt z głównym macherem wyborczym na obszar Ursynowa, który oznajmił mi „zaraz ich pogonię”. Po odczekaniu kolejnych 50 minut położyłem się spać na podłodze w szkole (nie pierwszyzna, nie szkoduje sobie), ale to już było – licząc od pobudki o 5-tej – 19 godzin „na nogach”).

Nawet wtedy, głuchą nocą, jakaś starsza pani tonem nie znoszącym oporu zażądała różnych wrażliwych danych o głosowaniu, nie omieszkała pouczyć o obowiązkach.

Za kolejne pół godziny oddzwonił policjant i pocieszył, że coś się chyba da zrobić, bo interweniował „w ich sztabie”, a po dłuższej chwili pojawił się pojazd z gminy i zabrał mnie do „gniazda”, gdzie sprawnie zdałem ważne papiery i przedmioty, pobrałem pokwitowanie, poklepałem się po plecach z różnymi takimi.

Przestałem być funkcjonariuszem, choć jeszcze można mnie wezwać interwencyjnie w razie jakichś wątpliwości czy poprawek.

Skończyłem, kiedy metro już nie krąży. Warszawskie miejsca gościnne (koleżeństwo) odpuściłem. Nie ta pora przecież! Ostatecznie o  5-tej pojawiłem się w miejscu tymczasowego zakwaterowania w podwarszawskiej miejscowości (24 godziny „na nogach”) – i natychmiast piszę niniejszą notkę dla potomności.

Kilka kwiatków podsumowujących:

1.      Zniechęcanie do brania udziału w referendum (prezydent, premier, wysocy urzędnicy adresują przesłanie do swoich beneficjentów) – a przecież demokracja nie polega na zręcznej grze tym co dozwolone (w sporcie znana jest – w pełni zalegalizowana – instytucja faulu taktycznego, która zaprzecza jakiemukolwiek pojęciu o sporcie);

2.      Jawne szyderstwo ze zbiorowej woli referendalnej obywateli poprzez ogłaszanie, że jeśli HGW przegra referendum, to zostanie komisarzycą albo zwycięskim kandydatem przyśpieszonych wyborów;

3.      Prowokowanie do nieprawidłowości poprzez przerzucanie urzędniczych obowiązków na Komisje, by można było np. unieważnić całe przedsięwzięcie: szkolenie tylko dla przewodniczących komisji i zastępców, sale trzeba samemu dostosować (pożytek taki, że „normalizuje” się spontaniczne, samorobne urządzanie lokalu), itd., itp.;

4.      Zniechęcanie członków komisji (huk roboty, chude dietki, równe połowie „tego co zawsze”);

5.      Brak obwieszczeń, czyli naruszenie prawa referendalno-wyborczego;

6.      Porzucanie komisji po wykonaniu zadania (zadowolono się elektronicznymi raportami, nie troszcząc się o materialne dowody na prawdziwość danych elektronicznych, co budzi podejrzenia różnorakie);

No, co, tyle na razie!


 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka