Tymi słowami próbuje przekonać nas pan przewodniczący Lasek, aby sprawę wyjaśniania katastrofy smoleńskiej wreszcie uznać za zamkniętą. Komentuje on specjalnie dla "GW" XV Konferencję w Kazimierzu Dolnym ( tę samą, na której po prof Biniendzie "jeżdżono walcem") i wyjaśnia wszystko w prostych słowach : "Zagadka powstaje wtedy, gdy odrzucamy fakty: ślady na ziemi, obiektywne zapisy z rejestratorów lotu, rozmów w kabinie...." Ciekawe, jak wiele komisji badających katastrofy lotnicze na świecie zgodziłoby się z takim podejściem? Moja propozycja dla pana Laska jest taka, aby jak najczęściej powtarzać do spółki z zaprzyjaznionymi mediami słowo "obiektywne" - to naprawdę dobrze na lemingi działa.
Prof Krzysztof Sibilski z Politechniki Warszawskiej wystąpił jako jasnowidz, który wiedział od początku, że przyczyną katastrofy był kontrolowany lot w ziemię, a raporty Millera i MAK utwierdziły go tylko w tym przekonaniu.
Pan Paweł Artymowicz ( zaprzyjazniony z komisją Millera) wystąpił w roli ... astrofizyka, czyli osoby absolutnie niezbędnej przy wyjaśnianiu katastrof lotniczych, jego obecność była równie nieoceniona, by zapewnić pierwiastek "nauki światowej" podczas konferencji "Mechanika w lotnictwie" w skromnym Kazimierzu Dolnym. Autorytetem kanadyjskiej uczelni miał też potwierdzić wiarygodność dla prezentowanej przez siebie symulacji ostatnich 5sek tupolewa. Mała dygresja : ciekawe, jakich użył danych wejściowych, bo mainstream narazie milczy o tym doniosłym wydarzeniu. Czy był on tym uprzywilejowanym naukowcem, któremu Komisja Millera udostępniła dane, a przed Biniendą postanowiła je ukryć?
Wreszcie bohater pierwszoplanowy - tropiący "ślady na ziemi" dr Lasek, który po wymazaniu gumką-myszką z raportu gen Błasika, przypomniał wszystkim "obiektywne" fakty i dał do zrozumienia, że żadne "grupy inicjatywne" polskich naukowców nie dostaną wszystkich danych z rejestratorów, bo.....nie ma takiej potrzeby! Jeśli nie ma zagadki, to prawo nie zezwala. Premier mógłby zmienić prawo, tylko po co? Wszystko jest przecież arcyboleśnie proste. Naukowcy, którzy chcieliby wyjaśnić "trudny do wytłumaczenia fakt rozpadnięcia się Tu-154 na tysiące drobnych kawałków" muszą obejść się smakiem i ewentualnie snuć domysły. Nie powinno być problemu, dla polskiej nauki to norma.
Badania prof. Biniendy, Nowaczyka i Szuladzinskiego nie są oparte na ścisłych danych, ani na właściwej metodologii, i nie są warte dyskusji. Badanie procesu uderzenia brzozy w skrzydło byłoby wyrzucaniem pieniędzy podatników.
I kto tu miał rację?! Słusznie prawił nasz "ulubieniec" - insektolog z Łodzi o "amerykańskich nieukach"! Miliony dolarów pakują w funta kłaków warte metodologie, a potem sobie jeszcze dla naukowców z całego świata organizują konferencje, by dyskutować o czymś, co dyskusji w ogóle nie jest warte! Powodzi się w tej Ameryce!
Krótkie podsumowanie? Nie tylko rację ma insektolog, rację mają wszyscy, którzy mówią, że pisiaki tylko marudzą i wszystko im nie pasuje. No, bo gdzie nasza wdzięczność za uratowanie pięniędzy podatników?! Premier wraz z podwładnymi tak skupiony, by naszych pieniędzy nie trwonić, a my tylko jęczymy, by jakieś bzdurne badania prowadzić, komisję międzynarodową powoływać, wrak sprowadzać. W głowach się tym pisiakom przewraca - kryzys jest, oszczędzać trzeba.
Komentarze
Pokaż komentarze (21)