Ignatius Ignatius
360
BLOG

The Sixpounder: Going to Hell? Permission Granted - Recenzja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 4

Jeff Vader, Mike Noodle, Jar O’Big Bottom, Paul Shrill, Frantic Phil czyli „pięciogwiazdkowy pieprzony metalowy zespół”, tak pyszni się zespół na swej oficjalnej stronie. Jak na razie wydali debiutancki album, pojeździli z tuzami metalowego grania w Polsce a nawet załapali się na Wacken Open Air 2010. Nieźle jak na debiutantów. Wspomnieć można, że Frantic Phil czyli Filip Sałapa wystąpił w jednym z odcinków The Voice of Poland.

  Jak się prezentuje wspomniany debiut Going to Hell? Permission Granted! zawierający „powiązanie ducha rock’n’rolla z upiorem metalu” ?
Jest to lokomotywa jadąca do piekła wśród piekielnych fajerwerków, znanych z koncertów. Niestety lokomotywa jak to lokomotywa(zwłaszcza ta do piekła) czasem napotyka przeszkody, które niemal doprowadzają do wykolejenia…
„Plastic Bag”, melodyjna Deathcorowa lokomotywa z intro rozpędza się,  mknie i mknie z lekką nutą nostalgii gdzieś w tle. Otwierający utwór jest przebojowy z zróżnicowanym wokalem, pod koniec Frantic  trochę się „marze” jak szczeniak z okładki ale wybaczamy mimo, że jest dużym chłopcem. Do utworu powstał klip promujący płytę. Jak na morderstwo przystało w  „An Ode to Murder by Johe Doe” mamy do czynienia z bardziej bezkompromisowym grzaniem.  W tym momencie słychać, że płyta jest niezdecydowana z jednej strony są zadatki na szybkie granie,  z drugiej strony Sixpounderowcy stawiają na ciężar a z trzeciej strony na melodyjność wręcz przebojowość. Gdzieś w środku pojawia się czystszy buntowniczy wokal by znów przejść w growl. Podwójna stopa co jakiś czas miło szatkuje nasze uszy. „Crimsion Skies spokojny wstęp nastrojowo wprowadza,  a po nim intryguje, interesujący riff i szeleszczące talerze Jeffa Vadera. W tle słychać klawisze, które są bardzo dobrze wkomponowane nie zasłaniając tego co najważniejsze…  czyli jeszcze raz siarczyste riffy i soczystą solówkę. Standardem są znów zróżnicowane i w miarę czytelne wokalizy. Finał znów bardziej uderza w smutne bardziej zawodzące tony, przeplatane z gniewnym rykiem Frantica Phila.  
Tytuł następnego utworu od razu budzi skojarzenia z nieodżałowanymi Texańczykami „Last True Cowboy Manifesto” zapowiada się jak pastisz country rodem z chlewika gdzieś w południowym stanie, gdy nagle sielankę przerywa wystrzał a po nim cała bujająca seria z wrocławskiego sześciostrzałowa. Widać i słychać, że zespół czuje dystans do swej twórczości, wystarczy popatrzeć na okładkę,  zdjęcia promocyjne ukazujące prześmiewcze i groteskowe podejście do rock’n’rolla. Dzięki temu wizerunek sceniczny i muzyka są spójne. Wróćmy do naszego „ostatniego prawdziwego kowbojskiego manifestu”, w środku mamy melodeklamację  przechodzącą w growlowanie a całość utworu ma ewidentne odniesienia do klasycznego metalu a nawet rocka. „Creation: 1” szybko i melodyjnie,  podwójna stopa mknie. Utwór który każdego porwie na gigu do zabawy. Warto tutaj dodać, że na koncertach zespół sprawdza się doskonale łącznie z pirotechniką nie tylko sekcji rytmicznej ale i bardzo dosłownej,  takiej co rzeczywiście wypala dziury w swetrach. Zdecydowanie jednym z dłuższych i ciekawszych utworów na płycie jest „Mimic” z ostrym, brutalnym wejściem,  potem lekko zespół zwalnia, pojawia się soczysta zagrywka na basie i już do końca sieka naprzemiennie z zwolnieniami. Syrena alarmowa (uwielbiam syreny alarmowe) najbardziej klasyczny jej przykład każdy słyszał  tak tak w „War Pigs” wiadmo kogo. Na płycie Going to Hell? Permission Granted! syrena otwiera “For Those Who Betrayed”.Utwór niewyróżniający się od reszty ale za to z naprawdę niezłą solówką pod koniec.  
Akustyczna gitara czysty zawodzący wokal „A Heart Beat” jest balladą najbardziej kontrastująca z resztą płyty do tego stopnia, że chyba jednak za bardzo odstaje i nie do końca pasuje do przejażdżki piekielną lokomotywą. To tak jakby maszynista musiał wyhamować pociąg i zrobić postój na oddanie moczu. Maszynista na szczęście szybko wrócił i dorzucił do pieca w „The Moment of Triumph”, który jest bardziej żywiołowy, niestety do czasu gdy pojawiają się nachalne czyste wstawki, które dalej będą się przewijają przez resztę utworu.. Jak na jedną taką płytę trochę ich za dużo co może trochę drażnić, rekompensuje to końcówka z lekko rapowanym wokalem. „The Moment of Triumph” obok „Mimic” jest zdecydowanie najbardziej zróżnicowanym utworem, który śmiało może być wizytówką stylu tego zespołu. Jak zespół będzie dalej rósł w siłę to tak jak w „Stephanie” odbierzemy dzwoniący telefon a tu… tak już nawet strach odebrać telefon bo można zostać postrzelonym z sześciostrzałowaca. Ostatni utwór stopniowo wyhamowuje lokomotywę zbliżając się powoli do kresu podróży do tytułowego piekła. Jak ktoś zagapi się to przejedzie się na bonusowym coverze Slayera „Bloodline”. Aha uważajcie na tego słodkiego szczeniaka cerbera z okładki, jest słodki tylko z pozoru.
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura