coryllus coryllus
5197
BLOG

Agent Tomek i swoboda blogosfery

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 72

Było dziś u nas spotkanie z agentem Tomkiem i Anitą Gargas. Poszedłem. Zaproszenie dostałem mailem od Marianny, która takie spotkania tutaj u nas organizuje i czasem także komentuje na moim blogu. Ludzi było sporo, co wziąwszy pod uwagę pogodę, oraz porę dnia – sobota po południu - mogło tylko cieszyć. Pierwszy raz widziałem agenta Tomka na żywo i zdziwiłem się, bo w niczym nie przypomina ów człowiek tych wszystkich fotografii, na których pokazywano go przy stoliku zastawionym kuflami, jak wymachuje papierosem i uśmiecha się głupkowato. Trochę się denerwował na tym naszym spotkaniu, ale to chyba przez to, że w mediach z własnym przekazem, występuje dopiero od półtora tygodnia. Wcześniej był tylko obrazkiem, pod którym jacyś copywriterzy dopisywali swoje narracje, komentarze lub bluzgi. Zdziwiło mnie to zdenerwowanie, bo przecież taki agent to facet po rozmaitych szkoleniach i testach, powinien być więc opanowany i spokojny. Widać było, że się stara, ale zawsze to inaczej z normalnymi ludźmi się rozmawia niż z jakimiś Nikosiami, czy taką na przykład Marczuk-Pazurą. Może po tylu latach w branży po prostu wyszedł z wprawy, nie wiem. No i co innego występ publiczny, a co innego prywatna pogawędka w klubie. Niestety nie zabrałem aparatu i nie mogę wam tego wszystkiego pokazać. Był na tym spotkaniu jednak jeszcze Radek K i może on coś wrzuci. 

Obok Tomka siedziała pani Anita Gargas z GP i prowadziła to spotkanie. Nie zamierzam tutaj pisać tak zwanej rzetelnej dziennikarskiej relacji z tego wieczoru, bo to nudy. Ludzie pytali w gruncie rzeczy o jedno – czy jest szansa, że CBA będzie działać tak, jak za czasów Kamińskiego? Oczywiste jest, że to może się stać jedynie wtedy kiedy PiS wygra wybory parlamentarne. Powiedział nam w czasie spotkania agent Tomek rzecz niezwykle frapującą, oto agenci CBA zajmują się dzisiaj roznoszeniem ulotek do urzędników państwowych, na których to ulotkach znajduje się instrukcja jak zachować się w przypadku próby wręczenia łapówki. Niestety nie miał takiej ulotki przy sobie, a szkoda, bo chętnie bym ją tutaj zamieścił. Byłoby w tym wiele z Haszka, a Haszek jak wiadomo to dobry pisarz, choć też agent tyle, że czerwony.
 
Dowiedzieliśmy się także, że sprawa ujawnienia agenta Tomka miała bardzo potężny katalizator, wręcz sprężynę nie katalizator, która doprowadziła do uruchomienia afery pod tytułem „Agent Tomek”, a w konsekwencji do jego ujawnienia. Bez tej sprężyny nie byłoby tej całej hecy. Pan Tomek nie powiedział tego wprost, ale dla słuchaczy jasne było, że do dekonspiracji przyczyniła się nasza kochana Beza, która właśnie napisała nam kolejną książkę o tym, byśmy nie dłubali w nosach, byśmy prali skarpety w zlewie zawsze po tym jak nasze żony zrobią sobie już wieczorną toaletę, a nigdy przed tą toaletą i o tysiącu innych ważnych i cholernie pożytecznych spraw. Jakże musiała Bezę zaboleć sprawa tego domu w Kazimierzu! Żeby zejść z wyżyn i przez wynajętego człowieka ujawnić służącego krajowi funkcjonariusza, jednego z najlepszych w dodatku. Ale tak to już jest z bezami, człowiek zje za dużo i musi potem miskę przy łóżku na noc stawiać.
 
Pogadaliśmy sobie, jak tam nas było ze czterdzieści osób z panem Tomkiem o polityce. Zapytaliśmy – jedna pani, nie ja – czy myśli o karierze politycznej. Był zaskoczony. Chyba szczerze, bo nie krygował się jakoś specjalnie. Powiedział, że przemyśli. Emerytowany agent w sejmie, za którym łażą lobbyści – to mogłoby być interesujące. Pogadaliśmy o celebrytach, którzy są oczywiście podstawowym i najważniejszym runkiem zbytu prochów w Polsce. Pogadaliśmy o mediach, które oczerniają agenta Tomka co drugi dzień, a niedługo zaczną codziennie, bo pan Tomek ma zamiar pokazywać się w mediach i na spotkaniach w klubach GP celem – jak sam powiedział – opowiedzenia ludziom jak było naprawdę. Wielu rzeczy agent Tomek nie może nam powiedzieć, bo obowiązuje go tajemnica, ale wiele może i to też jest ciekawe. W pewnym momencie, uwierzywszy w to o czym wczoraj pisali tutaj panowie Wszołek i Rybitzki, czyli w swobodę blogosfery i jej niezależność od nikogo i niczego postanowiłem zapytać czy agent Tomek nie udzieliłby wywiadu takiemu blogerowi jak ja. Oczywiście mogłem powiedzieć, że umieszczę ten wywiad w jakiejś gazecie i to byłoby pewnie lepsze, ale ja chciałem, żeby odpowiedział nie dziennikarzowi, tylko blogerowi właśnie. Trochę nie zrozumiał z początku, ale zgodził się. Anita Gargas spojrzała na mnie wtedy – tu posłużę się genialnym Zoszczenką – jak na martwego ptaszka. Nic sobie z tego nie robiłem. Miałem bowiem obietnicę, że Tomasz Kaczmarek pogada ze mną dla mnie samego czyli tylko i wyłącznie dla tego o czym samy mówił – żeby powiedzieć ludziom jak było naprawdę. Bo innego celu w tym nie będzie. Ja poprosiłem go o wywiad, mając w pamięci jedynie wszystkich moich czytelników. Taki wywiad nic dla niego nie znaczy, nie przysporzy mu popularności, nie podniesie samooceny i koledzy nie będą go pytali jak było w telewizji, a tak by robili, gdybym ja był z telewizji. Nic z tych rzeczy się nie stanie, ot 1500 osób czytających tego bloga będzie miało okazję dowiedzieć się o co pytam Tomasza Kaczmarka i on opowie nam jak było naprawdę. Na tym chyba polega wolność blogosfery – na dotarciu do informacji bezpośrednio – bez angażowania mediów i dziennikarzy, nie ważne – wiarygodnych czy nie.
 
Tak się jednak złożyło, że ja nie noszę przy sobie żadnych wizytówek bo nie mam, a agent Tomek nie nosi ich ze zrozumiałych względów. Nie dał mi on także swojego numeru telefonu. Zapisałem mu więc swój na jakiejś płachcie, zgiąłem ją na osiem i włożyłem do ręki. Podziękował i schował za pazuchę. No zobaczymy. Anita Gargas zerknęła na mnie jeszcze raz czy dwa i nic się w jej spojrzeniu nie zmieniło. Nadal byłem martwym ptaszkiem.
 
Agent Tomek powiedział, że zadzwoni do mnie na pewno. Czekajmy więc. Mamy szansę, bo on tu jeszcze na pewno przyjedzie, a ja raczej nie opuszczę tego spotkania.
 
Oczywiście, może się zdarzyć tak, że on ten mój telefon wyrzuci do śmieci, ale w takim razie tym bardziej będę potrzebny na tym drugim spotkaniu. W imię swobody blogosfery właśnie i jej podmiotowości. Pomyślałem sobie bowiem wczoraj czytając te egzaltacje gw1990, Rybitzkiego i Leskiego, że coś z tą blogosferą musi być nie tak. Postanowiłem więc zmierzyć się z własną ciemnotą i zbadać nieznane mi jeszcze jej obszary. Mówiąc krótko zajrzałem na blog kominka.
 
Nazwanie tego nędzą to jest Kochani policzek dla żebraków. To jest bezczelna nędza. Twierdzenie zaś, że owa bieda sama z siebie, bez żadnego wspomagania, zaangażowania nowoczesnych środków promocji i innych tajemniczych chwytów wygenerowała w ciągu trzech lata 18 milionów unikalnych odsłon jest czymś wprost kuriozalnym. Nawet zakładając że na emocje, które sprzedaje kominek jest taki popyt, że hej. 18 milionów to jest cały Szanghaj. Wyobrażacie sobie to? Ja jakoś nie potrafię. Kominek to produkt, jego rolą zaś jest promowanie innych produktów lub ich zwalczanie. Tak to widzę ja, choć zapewne pełni ten jego blog jeszcze cały szereg funkcji i przynosi mu – jak twierdzą media – wielkie pieniądze. To jest wszystko ściema, nie znam innych blogerów z tego tak zwanego „głównego nurtu”, ale myślę że są posegmentowani tak jak rynek i mają na tym runku coś do załatwienia. Ich sława zaś nie wypływa z jakości treści tylko z promocji robionej przez sponsora – tak przypuszczam.
 
Inaczej jest z nami. My jesteśmy blogerskimi pariasami, i dzieje się tak nie dlatego bynajmniej, że piszemy o tematach słabo interesujących publiczność. Bo niby dlaczego FYM nie miałby mieć lepszego wyniku jak kominek? Jesteśmy pariasami z innych powodów, ale tych nie mogę na razie zdradzić, choć wydaje mi się czasem, że wszyscy zdają sobie z nich doskonale sprawę. Wszyscy?

Moja książka "Pitaval prowincjonalny" znajduje się na stronie www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka