Mięgusze, Mięgusze
Mięgusze, Mięgusze
MMJL MMJL
408
BLOG

Rysy zimą 13-15.02.2015

MMJL MMJL Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Korek na zakopiance. Kierowca autobusu próbuje urwać tyle drogi ile to tylko możliwe przepychając się bocznymi ulicami przez Biały Dunajec, ale na wysokości Poronina znowu jesteśmy zmuszeni włączyć się w ten niezwykle powolny i niekończący się sznur aut nieustannie pełznący - jak to zwykle w ferie bywa - ku "zimowej stolicy Polski". A mnie bierze na przemyślenia. Niecały miesiąc wcześniej też jechaliśmy z Marcinem w to samo miejsce i z tym samym zamiarem - zdobyć Rysy zimą. Cel dla poniektórych pewnie błahy, dla innych zapewne nierealny; dla nas - ambitny, ale na miarę naszych możliwości. Przynajmniej taką mamy nadzieję... Wtedy nieprzetarte szlaki, głęboki śnieg, opady deszczu i problemy sprzętowe pokrzyżowały nasze plany. Wracając tu, trudno uniknąć myśli o tym jak będzie tym razem.

W "rejonie dworców" jesteśmy wcześniej niż poprzednio; nie mamy problemów ze złapaniem busa na Palenicę, co jest miłą odmianą po tym gdy przesiadaliśmy się gdzieś w połowie drogi już grubo po zmroku do prywatnego samochodu kumpla kierowcy... Do wyjścia na tak znienawidzoną przez nas asfaltówkę docieramy jeszcze o przyzwoitej porze. Pogoda jest piękna - zero chmur, zero wiatru, a widoczność powala na kolana. To wszystko wprawia nas w dobry nastrój i schronisko nad MOkiem osiągamy szybko i bez narzekania. Meldunek, ciepła zupka w nowym schronie i przenosimy się do starego, w którym czujemy się w sumie jak w domu. Forsowany przeze mnie pomysł by tego dnia jeszcze zrobić sobie jakąś rundkę na rozgrzewkę musiał się niestety zderzyć z twardą ścianą lenistwa, które każdorazowo nachodzi nas obu, kiedy po godzinach spędzonych na mroźnym szlaku osiągamy wreszcie ciepły i przytulny drewniany domek zwany schroniskiem. Nocleg w pokoju wieloosobowym bez wątpienia wpisuje się w wyprawowy klimat i fajnie się go wspomina po czasie, ale nie ukrywajmy - dobremu wypoczynkowi on nie służy. Tak było i tym razem. Koniec końców udało się nam wyrwać niecałe 6 godzin snu.

Zjeść szybkie śniadanie w pozytywnym towarzystwie współspaczy, przepakować plecaki. Jest 8 rano, warunki perfekcyjne. W drogę! Miesiąc wcześniej wgramolenie się nad Czarny Staw pod Rysami zajęło nam trzy i pół godziny i na tym się wtedy zakończyło. Teraz wchodzimy tam w pół godziny, co tym łatwiej było zrobić z małymi lekkimi plecakami, ciężkie wyprawowe pozostawiwszy w schronisku. Do tamtej pory mieliśmy przeczucie graniczące z pewnością, że teraz wszystko będzie idealnie. Niestety idealnie nigdy być nie może. Pęknięty koszyk w jednym z raków Marcina oraz nagły i niezwykle silny wiatr wyrywający ze szreni fragmenty lodu nieco studzą nasz zapał. Marcin jednak decyduje, że da radę iść, a gdzieś w połowie tafli Czarnego Stawu wiatr cichnie. Na szlaku nie jesteśmy bynajmniej sami. Towarzyszy nam co najmniej kilka zespołów, które również chcą wykorzystać świetne warunki. Dzięki temu możemy liczyć na przetartą drogę. Co ciekawe, już kilka osób zawraca, co skłania nas do zadania sobie pytania co ich do tego zmusiło i jakie warunki będą wyżej, w rysie. Bulę mijamy szybko. Nie ma sensu się na nią pchać - krótki odpoczynek robimy sobie w małym kominku - osłonięci z dwóch stron skałą. Sama rysa jest wygodna, osłonięta od wiatru, z dobrym śniegiem - bez wyraźnych trudności wyprowadza nas na przełączkę. Tam ekspozycja daje już o sobie znać, i to nie tylko na stronę słowacką gdzie jest tak na oko prawie kilometr powietrza, ale nawet od strony drogi, którą się tu wspięliśmy.

Czas na jakąś asekurację. Idący tuż przed nami zespół dwóch Czechów ma do dyspozycji zdecydowanie wygodniejszy sposób jakim jest wpięcie się w łańcuchy (mamy szczęście, że nie są przysypane śniegiem) lonżami na via ferraty; nam pozostaje lina... Ten ostatni odcinek to pierwszy tak naprawdę techniczny fragment drogi - duuużo powietrza w dół, a i umiejętność chodzenia w rakach po skale zdecydowanie się przydaje. Odcinek jest krótki i nie mija chwila gdy osiągamy Rysy II czyli najwyższy szczyt Polski (2499m n.p.m), zaraz potem przechodzimy na właściwy szczyt Rysów, czyli wierzchołek znajdujący się już w całości po stronie słowackiej (2503m n.p.m). Widoki absolutnie niesamowite. Zarówno potężna ściana Mięguszowieckich Szczytów, niezwykle bliska tutaj Wysoka, Gerlach, dalszy krajobraz Słowacji. Jest pięknie. Nie spędzamy tam dużo czasu. Szykujemy się do długiej drogi w dół. Marcin rezygnuje z asekuracji, ja natomiast z repsznura i karabinków improwizuję lonżę. W rysie próbujemy dupozjazdu, ale śnieg nadawał się do tego dosyć umiarkowanie, więc zjeżdżam jednie dwa krótkie fragmenty. Marcinowi jakość śniegu najwyraźniej nie przeszkadza, bo przejeżdża właściwie cały kuluar. Poniżej Buli zaczynają się zawsze rajcujące nas mniejsze i większe lodospady. Wiedząc, że jesteśmy już stosunkowo blisko schroniska, a do zmroku pozostało nadal w miarę dużo czasu decydujemy się trochę się do nich poprzymierzać.

Pomimo wspaniałej pogody i wspinaczki zakończonej zwycięstwem, widok schroniska ze środka zamarzniętej tafli MOka szczerze nas ucieszył, ale wyczuwalny z naprawdę sporej odległości zapach jedzenia uznaliśmy za oczywisty przejaw nieludzkiego traktowania Marcinów... Zarówno to, jak i osiągnięcie zaplanowanego celu zachęciło mnie do zanabycia w schronie tryumfalnej szarlotki na ciepło. Po przeniesieniu naszych zmęczonych zadków do starego schronu i i zmianie wyprawowych ubrań na miłą, łatwą i przyjemną bawełnę czekał nas jeszcze wcale nie mniej tryumfalny trójniak :)

Trzeci dzień pierwotnie pomyślany na próbę podejścia na Przełęcz Mięguszowiecką pod Chłopkiem z powodu doskwierającego nam jednak zmęczenia trasą z dnia poprzedniego został przemianowany na dzień wejścia na Wrota Chałubińskiego. Trasę łatwą, stosunkowo krótką, ale zdecydowanie piękną. Pogoda trzyma jak murowana. Mi nastrój dopisuje, Marcinowi już mniej - sam nie wiem czemu... Ruszamy sobie spokojnie trawersikiem zbocza czując jak po wczorajszym bolą nas i nogi i ręce. W pewnym momencie stwierdzając, że przetarte ścieżki są dla frajerów wpierniczamy się na skuśkę przez wybitnie nieprzyjemną lodoszreń. Spotykamy też po raz kolejny poznanych w schronisku kursantów, którzy wracali już powoli z wieńczącego ich szkolenie noclegu w jamie śnieżnej ich autorstwa, której to również nie omieszkaliśmy zinspekcjonować.

W rejonie Stawków Staszica o tej porze roku spotkać można zwykle kursantów i instruktorów czy przewodników- tak było i tym razem. Posłuchaliśmy chwilę opowieści o trudach wejścia na Wielkiego Mięgusza, usłyszeliśmy też poradę, których dróg unikać i ruszyliśmy dalej. W tym też mniej więcej momencie zaczęła mi też świtać w głowie narastająca później z każdą chwilą i wzmacniana na dodatek dojmującym chłodem myśl, że zapomniałem chyba ze schroniska swojego ulubionego polara...

Dyżurny ratownik zmierzał sobie na skitourach wolnym krokiem - jak sam wyznał "do słoneczka", my natomiast nieprzetartym już w ogóle szlakiem na Wrota. Marcin w coraz gorszym nastroju nie chciał mi nawet oddać tak ukochanej przecież przez każdego z nas czynności jaką jest prowadzenie drogi w głębokim śniegu i mocno pod górę. Widok przelatujących nisko nad szczytami balonów był za to na tyle niezwykły, że choć na chwilę nas od niej oderwał. Z samej przełęczy piękny widok rozgrzewa serca, ale wiatr wyziębia ciało, dlatego długo tam nie zabawiamy. Niezbyt miły śnieg znowu nie pozwala nam się nacieszyć dupozjazdem. Przy rozstajach ruszamy drogą, jak się później okazuje nieco inną od tej, którą tu trafiliśmy. Wyrzuca nas ona w dziwnym miejscu wprost na taflę MOka. Po trzech dniach spędzonych w towarzystwie wspinaczy, kursantów, ludzi gór i łojantów wszelakich po raz pierwszy pojawiamy się w tamtej okolicy o godzinie nietypowej, bo około 13 - godzinie, o której ktoś albo już wyruszył do domu, albo właśnie jest w ścianie / na szlaku. Więc kogo można wtedy spotkać? Ludzi (bo nie turystów), którzy przyjechali konnymi sańmi napić się piwa. Dziwnie tak...

Mój polar na szczęście czekał na mnie wiernie, zniecierpliwiony i chętny by znaleźć z powrotem bezpieczne miejsce w moim plecaku. Dojadamy jeszcze resztki szturmżarcia, zostajemy nawet obdarowani bułką i wbijamy na asfalt. O dziwo nawet nie idziemy skrótami, pochłaniając dziarsko wszystkie zawijasy drogi. Czyżbyśmy zaczynali ją lubić?

MMJL

Zobacz galerię zdjęć:

Nowy schron i porysowany cel na dzień następny
Nowy schron i porysowany cel na dzień następny Piękny poranek Droga przez mę... Moko ;) Kocioł Czarnego Stawu Szlak nasz Podejście pod rysę... ...i w rysie. + nasi współłojanci ;) Czarny, Pośredni, Wielki, Miedziane - takie tam... Zdjątko szczytowe, tryumfalne Z dwójki jedynka, czyli z wierzchołka polskiego słowacki (główny). W tle Wysoka. Słowacja Rysa Lodospadzik Zachód słońca się zbliża W starym schronie przytulny pokoik Lodoszreń, lodoszreń ...i głęboki szlak przez nią - przez nas utworzony Swojska chata Dolina za Mnichem Obiekt pożądania dyżurnych ratowników TOPR Balon (tylko dla spostrzegawczych) Lodowa ludziostrada
MMJL
O mnie MMJL

http://zycietakiejaklubie.blogspot.com https://mmjl65.wixsite.com/mmjlfoto

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości