Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
704
BLOG

Protokoły mędrców komisji wyborczych

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 27

         Co mają wspólnego protokoły komisji wyborczych z ,,Protokołami mędrców Syjonu“?... Przepraszam, ale w czym problem? Aha, że niby balansuję na granicy politycznej poprawności, dobrego smaku a nawet publicystycznego samobójstwa? Zaraz, spokojnie, chwila moment - nic antysemickiego nie wyślizgnie mi się spod klawiatury, ba, nie ma prawa. Wręcz przeciwnie, chciałem właśnie przypomnieć, że te drugie protokoły były sfałszowanym dokumentem stworzonym na zamówienie carskiej Ochrany, pracującej w pocie czoła, by odwracając uwagę od spraw istotnych, uknuć coś wbrew Żydom. No właśnie, wbrew a nie na rękę, tym bardziej jeśli ręka rękę myje, co jest charakterystyczne, by nie powiedzieć że wręcz nagminne - jak to w gminach bywa - zwłaszcza w społecznościach o przesadnie dla innych rozwiniętej solidarności grupowej.

         W każdym razie to nieszczęsne w skutkach dzieło tajnej policji politycznej rosyjskiego imperium, którym faszerowali się czytacze wiedzy historycznie nieskomplikowanej, za to wystarczającej w kreowaniu negatywnych emocji, wygenerowało już kilka pokoleń ludzi Żydom niesprzyjających. Albo unikając trochę chybionego eufemizmu, powiedzmy, że niesprzyjających do bólu zrodzonego z wrogości, szmalcownictwa i pogromów. Demony, które po części obudzono, a po części wykreowano, potrzebowały tylko odpowiedniego czasu, sprzyjającego przejściu od nienawiści do planów, i od planów do działań. A tym czasem były okresy, gdy władza - swoja lub obca - działania te wspierała lub była na tyle słaba, że  nie mogła się im przeciwstawić. Dziś problem przycichł, za to protokoły pisuje się na odwyrtkę, przemawiając do tłuszczy wyssaną z palca historią polskich obozów zagłady i – poki co – na razie tylko polską współodpowiedzialnością za holokaust. No cóż, rzec można, że każdy czas ma swoje protokoły i ich dyspozycyjnych autorów. Natomiast zagadką - choć nie dla zleceniodawców wspomnianej twórczości - pozostają skutki tych działań, z którymi wcześniej czy później społeczeństwo będzie musiało się zmierzyć. Nie, ,,zmierzyć” jest złym słowem – poprawnie powinno brzmieć, że bedzie musiało je zaakceptować, ale po bólach.        

         Okazuje się jednak, że protokły, oprócz tych pisanych skrycie, mogą być również produkowane w majestacie prawa… Bezprawia? Proszę sobie dobrać odpowiednie słowo. W każdym razie zachowanie władzy - prezydenta, rządu i obu koalicyjnych partii zakrawa na ponury żart. Żart i  z demokracji, i z logiki, choć nie chłopskiego rozumu, bo ten nie tylko że cuchnie nawozem, to na dodatek kryminogennością wyssaną z genealogiczno-partyjnej pazerności. Kto bowiem jest na tyle durny, by uwierzył, że PSL, które jeszcze w sierpniu i wrześniu balansowało na granicy 5% popracia, teraz odnajdzie się wsród zwycięzców, zdobywając prawie jedną czwartą głosów? Bob Beamon nie wybił się z równą siłą z progu w czasie olimpiady w Meksyku, z jaką Piechociński i jego kosynierzy wyskoczyli w dniu głosowania, biorąc tym razem zamiast armat stanowiska w samorządach. No ale Beamon był faworytem, czego o peeselowcach powiedzieć nie można. Tym bardziej że nie dali żadnego powodu do tak wysokiego wzrostu społecznego zaufania.

         Ale to nie koniec niespodzianek. Po tygodniowym liczeniu okazało sie, że PiS, które po podaniu wyników w ubiegłą niedzielę przewodziło procentowo ponad czterema punkatmi, dziś też przewodzi nad PO, ale już tylko połową procenta. Utracone punkty zasiliły PSL, które o ile jeszcze kilka dni temu miało wraz z Platformą 44%, to dziś, licząc koalicyjnie, przekroczyło połowę wszystkich głosów. I choć nie zmienia to faktów sprzed tygodnia, dowodzących przewagi obu rządzących dziś Polską ugrupowań nad partią Kaczyńskiego, to propagandowy wydźwięk zwycięstwa PiS został całkowicie zdeprecjonowany. A mówiąc wprost, sprowadzony do remisu z PO, natomiast w ujęciu koalicyjnym - do kolejnej klęski, źle wróżącej szansom prawicy w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych.

         Oczywiście ktoś może naiwnie spytać, czemu PO nie kazała sobie dopisać tych punktów? Hm, a po co, skoro śmierdziałoby to jawnym skandalem, a tak, dorzucając je ludowcom, Platforma, a z nią władza, pokazują niby czyste ręce, zaś sam PSL nie ma takich wpływów, by załatwić sobie równie dobry wynik. Zatem sprawa wygląda na bardziej czystą, niż faktycznie jest, a ostateczny efekt kontynuacji zwycięskiej koalicji pozostaje ten sam.

         Co ciekawe, jest to już trzecia przykra niespodzianka, jaką fundują nam liczący inaczej, czyli jak należy się domyślać rachujący dyspozycyjnie oddane głosy. W ostatnich wyborach prezydenckich Kaczyński początkowo wygrał, by ostatecznie, kilka godzin później, przegrać z Komorowskim. Podobnie było w tegorocznych wyborach do parlamentu europejskiego, gdy w krótkim czasie zmieniające się w powyborczą noc słupki poparcia gasiły uśmiechy na twarzach zwolenników PiS.

         Ale najbardziej szokujące jest zachowanie rządzących elit. W atmosferze totalnego skandalu związanego z liczeniem głosów, z informacjami o wkradaniu się na strony PKW, z dymisją całego składu Komisji, z zaskakującą pozycją PSL, chyba z najwiekszą w historii III RP ilością głosów nieważnych, bo dochodzącą w niektórychy województwach do niemal 25% ogólnej liczby oddanych, i wreszcie z kolejnymi zmianami ostatecznych wyników, władza zdecydowała uznać ważność wyborów. Najpierw ustami prezydenta, który powtórzenie głosowania uznał  za ,,czyste szaleństwo”, a później premier, wykluczającej taką możliwość.

         Ale i to nic - wiadomo, bydło i oszuści są wszędzie. Ale żeby powoływać się na demokrację, która jest rzekomo zagrożona przez żądających powtórzenia wyborów – no nie, takiej hucpy w tej niby demokratycznej i wolnej Polsce jeszcze nie było. I to nie ci, którzy wdarli się do PKW, są przestępcami, jak oceniła władza. Nie, to ta władza jest przestępcza, o czym niestety wie tylko część społeczeństwa. Bo ta druga akceptuje trwajacy siedem lat stan totalnego geszeftu czy to w ramach realizacji swoich interesów, czy też totalnego ogłupienia lub społecznego oraz politycznego znieczulenia i zobojetnienia.

        No ale zawsze znajdą się autorytety, które rządzących chętnie wesprą - słowem, myślą i uczynkiem. Na przykład taki profesor Andrzej Rzepliński, prezes Trybunału Konstytucyjnego, co na samą myśl o tej instytucji kierowanej przez pomieninego wyjadacza z reki władzy powoduje ciarki na plecach. Otóż ów przesławny akademik z politycznym dorobkiem, choć może i naukowym, zamiast wypowiedzieć się językiem naukowca właśnie, zamienił się w politruka, bresząc coś o ,,anarchizowaniu państwa” i ,,poczuciu krwi” przez ,,niepoważnych” polityków, żadających powtórzenia wyborów. Znaczy nie owijając w bawełnę, reprezentant jajogłowych zamiast mówić o kryzysie państwa i kolejnym podkopaniu zaufania do elit, zaczął zgodnie z zachętami prowadzącej z nim wywiad Kolendy-Zaleskiej oskarżać przywódców opozycji. Szok, na ile można się skrzywić. Bo że Zaleska jest albo umysłowo, albo dyspozycyjnie krzywa, to wiadomo nie od dziś.

         No i jeszcze te słowa premier na warszawskiej konwencji PO. Biedna Kopaczowa, która z powodu problemów z gardłem sama nie mogła odczytać z kartki politycznej mowy-trawy, zleciła to umyślnemu, w którego zamienił się Andrzej Halicki. A w kartce stało, że … No wiadomo – wszystkiemu winien jest Kaczyński, któremu, ,,ciasno w demokracji”, i który uderza w jej podwaliny. Podwaliny czego? – należałoby zapytac po ostatnich wyborach. 

         Protokoły komisji wyborczych zostały spreparowane i zaakceptowane w imieniu polskiego bezprawia, czyli nakazu władz je reprezentujacych, ustalając tym samym skład samorządów na następne cztery lata. Teraz, terytorialnie zakarżone, zostaną oceniane przez nizweryfikowanych sędziów, służacych w takich przypadkach władzy a nie prawdzie. Ale czy to jedyne następstwo wyborów? Nie, bo każde kolejne niedopowiedzenie, każda niejasność czy wręcz ordynarny przekręt, jak w tym przypadku, zwiększa społeczne podziały i wzajemną nienawiść. A ta, wcześniej czy później, odreaguje wybuchem ulicy. Wybuchem, którego koszty, bez względu na zwycięzców, jako bratobójcze będą tragiczne.

         Historia uczy nas, że protokoły, o ile tylko są fałszywe, powodują fatalne skutki społeczne. Co ciekawe, pisywano je w imieniu interesów władzy, która – co trzeba dodać - i tak została zmieciona. Pozostaje więc pytanie, czy warto?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka