Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
643
BLOG

Gra o Ukrainę

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 5

W co grają najwięksi światowi i pomniejsi „playmakerzy”, gdy chodzi o Ukrainę? Warto zadać sobie to pytanie, aby uniknąć rozczarowań, złudnych nadziei, z drugiej strony, aby tymi złudzeniami nie karmić naszych sąsiadów i sojuszników – Ukraińców. Chodzi też o to jednak, abyśmy my w Polsce podejmowali realistyczne decyzje w zakresie polityki wschodniej Rzeczpospolitej, których podstawą będzie realna ocena rzeczywistości takiej jaka ona jest, a nie jakiej byśmy chcieli lub jaka mogłaby być. A owa rzeczywistość kształtowana jest w niemałej mierze przez tych właśnie największych światowych graczy.

Taktyka szeroko rozumianego „Zachodu” (czy też układu euroatlantyckiego, jak kto woli) wydaje się być nie tylko zupełnie inna niż w przypadku napadu Rosji na Gruzję podczas igrzysk olimpijskich 2008 roku, ale też rzeczywiście inna niż bardzo często dotąd w relacjach z Moskwą. Nieco bowiem generalizując, dotychczas Zachódnierzadko werbalnie potępiał Kreml w kwestii praw człowieka i obywatela lub też fatalnego traktowania niektórych zagranicznych inwestorów (jak np. British Petroleum) ‒ natomiast w praktyce dalej utrzymywał poprawne czy więcej niż poprawne stosunki z Federacją Rosyjską. Istnieją poważne przesłanki, że to się teraz jednak zmienia. Zapewne USA i Unii Europejskiej nie chodzi o antyrosyjską krucjatę przeciwko Moskwie jako takiej, lecz raczej o takie jej osłabienie, aby, mniej lub bardziej stopniowo, zmuszona została do rezygnacji ze statusu euroazjatyckiego mocarstwa. Oczywiście nawet po zredukowaniu jej roli do roli quasi-mocarstwa regionalnego Rosja nadal będzie silnym, choć słabnącym ekonomicznie państwem.

Przeanalizujmy to, co jest celem poszczególnych państw będących „rozgrywającymi” w sytuacji na wschodzie Ukrainy.

Nowy Afganistan” Rosji?

Waszyngton pozbył się, jak się wydaje, naiwnych złudzeń i swoistego „wishful thinking” (myślenia życzeniowego) względem Kremla. Obama, przynajmniej częściowo, odrobił lekcję i w drugiej kadencji dużo ostrożniej patrzy na Moskwę niż podczas swojej pierwszej kadencji. W interesie Białego Domu jest, mówiąc wprost, przedłużanie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego i dalsze wciąganie weń strony rosyjskiej. Wyraźnie słabnąca ekonomicznie Moskwa traci olbrzymie pieniądze ze względu na swoje zaangażowanie militarne, a do tego dochodzą jeszcze poważne koszty ekonomiczne cichego wspierania Donbasu i jawnego utrzymywania Krymu. „Pełzający konflikt militarny” na terenach wschodniej Ukrainy jest dla Rosji „studnią bez dna”. Do tego dochodzą poważne koszty natury wizerunkowej, które przekładają się na gospodarkę: spirala wzajemnych sankcji, na których oczywiście traci Zachód, ale jeszcze bardziej państwo rosyjskie. Taki scenariusz „na wzajemne przetrzymanie” jest dramatyczny w sytuacji Moskwy, której budżet nie może się domknąć na wskutek gwałtownego, ale trwającego już dłuższy czas spadku cen ropy, w której rubel leci na łeb na szyję (w dniu, gdy pisze tę słowa spadł o kolejne 10% i nawet manewry stopami procentowymi nie zahamowały tego spadku i w którym siła nabywcza ludności spadła w ciągu roku o prawie 50%. Federacja Rosyjska nie jest częścią Zachodu, gdzie rządy obala się kartką wyboczą lub – rzadziej ‒ „referendum ulicznym”, a więc wzrost cen żywności w poszczególnych kategoriach od 30-50% (a to stało się w Rosji) byłby dla władzy zabójczy – tym niemniej jest to również na dłuższą metę niebezpieczne dla ekipy Putina.

Zatem ów nowy, przy zachowaniu wszystkich proporcji „Afganistan” na rosyjskiej granicy jest dla USA wymarzonym scenariuszem: dzieje się daleko od USA, nie wymaga bezpośredniej interwencji militarnej Amerykanów, zatem Waszyngton nic nie traci na tym konflikcie propagandowo, a jednocześnie bardzo osłabia Rosję, która w wielu sprawach w polityce zagranicznej zajmowała stanowisko inne lub wręcz konkurencyjne niż USA. Wszystko to może przypominać – choć nie wszystko jest takie samo ‒ sytuację z lat 1980., gdy sowieckie uwikłanie właśnie w Afganistan, połączone z wyreżyserowanym przez Ronalda Reagana (i OPEC) drastycznym spadkiem cen ropy – spowodowało znalezienie się komunizmu na równi pochyłej i w w efekcie wypadnięcie na ponad dekadę Moskwy z globalnej rozgrywki.

Trudno mówić o jednolitym stanowisku Unii Europejskiej. Wspólna polityka zagraniczna UE jest wciąż fikcją, choć pewnie łatwiej jest uzgadniać wspólne decyzje, zwłaszcza w niekontrowersyjnych sprawach, niż dekadę temu. Wolę więc tradycyjnie ocenić interesy i cele poszczególnych głównych państw Unii Europejskiej.

Niemieckie ciastko: zjeść i mieć

Na początek: Niemcy. To najbogatsze państwo Unii jest jednocześnie jedynym, które ma w miarę konsekwentną „politykę wschodnią” skierowaną na obszar postsowiecki. Zafiksowany głównie na dawnych koloniach francuskich w Afryce Paryż w tej sprawie raczej jest – jeśli w ogóle – membraną Berlina (znaczące inwestycje ekonomiczne Francji kończą się raczej, gdy chodzi o poważniejszą skalę, na granicy UE z Ukrainą i Rosją, głównie zresztą w Polsce). Niemcy jednocześnie „chcą mieć ciastko i zjeść ciastko”. Jako beneficjent specjalnych relacji między RFN a FR chcą ten uprzywilejowany dla siebie status w Unii zachować, co daje im gospodarczą przewagę nad innymi państwami unijnymi. Z drugiej strony, nie mogą dać się wodzić za nos Putinowi, który, jak się wydaje, łamie wszelkie poufne ustalenia z kanclerz Merkel. Pytanie, na ile niemiecka polityka zagraniczna jest rzeczywiście jednorodna(!), skoro wyraźnie widać różnicę zdań w kwestii stosunku do Ukrainy i Rosji między panią kanclerz z CDU i ministrem spraw zagranicznych Frankiem-Walterem Steinmeierem z SPD.

Berlin wie, że Ukraina jest relatywnie bardzo dużym państwem i że wcześniej czy później wybije się na realną niepodległość ‒ a z czasem dobrobyt – i nie warto odwracać się do Kijowa plecami. Niemiecka filozofia utrzymania bliskich relacji z Rosją „dopóki się da” i pogodzenie tego z ideą swoistego „patronatu” nad Ukrainą (i wyprzedzeniem w tej sprawie dość biernej Polski) jest w tej chwili drogowskazem, ale też najważniejszym wyzwaniem dla Berlina.

Pekin i „bagno”

Chiny zwykle w sytuacjach kłopotliwych dla państw, które łamią prawa człowieka i obywatela wykazują daleko idącą powściągliwość w potępianiu takich krajów – cóż, łatwo byłoby zarzucić im hipokryzję. W sprawie agresji Rosji na Ukrainę było identycznie. Co ciekawe jednak, owa chińska „aprobatywna neutralność” nie przełożyła się bynajmniej, wbrew oczekiwaniom obserwatorów, na ułatwienie Moskwie „deali” gospodarczych z Pekinem. Rosjanie zabiegali w ChRL o wieloletnie kredyty związane z różnymi inwestycjami – i nie dostali ich. Widocznie władze Chińskiej Republiki Ludowej uznały, że jest to jednak inwestycja dużego ryzyka.

Europejskie „bagno” skupia kraje, które w sprawach Ukrainy nie chcą się za bardzo wychylać, ale nic nie miałyby przeciwko temu, żeby antyrosyjskie sankcje znieść lub złagodzić. W grupie tych państw są starzy przyjaciele Rosji, jak Grecja i Cypr. Ale też takie państwa, które zmieniają zdanie w zależności na przykład, od presji opinii publicznej. Myślę tu przede wszystkim o Holandii i Włoszech. Królestwo Niderlandów z pozycji „gołębia” przeszło na pozycję „jastrzębia” niedługo po tragedii malezyjskiego samolotu nad Donbasem, w której zginęło przeszło 200 Holendrów. A teraz „wańka-wstańka” z Hagi znów wróciła na pozycję sprzed tragedii i jest w czołówce krajów, które, dyskretnie oczywiście, na forum dyplomatycznym, sugerują zawieszenie sankcji ekonomicznych wobec Moskwy. Natomiast będące w dramatycznej sytuacji gospodarczej Włochy szukają rosyjskiego wsparcia ekonomicznego w każdej formie i Ukrainę po prostu przehandlowują. Nie oni jedni, niestety.

Większość najważniejszych państw traktuje wszak Ukrainę nie jako odrębny temat geopolityczny, ale jako część wschodniej układanki. Jak długo?

*artykuł ukazał się w „Gazecie Polskiej” ( 24.12.2014)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka