"Lex parsimoniae", inaczej "Occam's (Ockham's) Razor", to teoria mówiąca, iż "najprostsze wytłumaczenie jest zwykle prawidłowe".
Tymczasem media brukowe i pewna grupa internautów forsują najbardziej skomplikowane wersje przyczyn katastrofy w Smoleńsku. Dlaczego to robią? To osobny temat. Natomiast sprawy są zupełnie proste. Przeczytajmy fragmenty stenogramu czarnej skrzynki:
10:24:49,7 - Pilot Jaka 40 - No witamy Ciebie serdecznie. Wiesz co, ogólnie rzecz biorąc, to pizda tutaj jest. Widać jakieś 400 metrów około i na nasz gust podstawy są poniżej 50 metrów grubo.
10:25:04,3 - Drugi pilot - A wyście wylądowali już?
10:25:05,8 - Pilot Jaka 40 - No, nam się udało tak w ostatniej chwili wylądować. No, natomiast powiem szczerze, że możecie spróbować, jak najbardziej. Dwa APM-y są, bramkę zrobili, tak że możecie spróbować, ale.... Jeżeli wam się nie uda za drugim razem, to proponuję wam lecieć na przykład do Moskwy albo gdzieś.
10:25:24,8 - Drugi pilot - Dobra, przekażę to Arkowi, na razie, heja.
10:25:55,1 - Drugi pilot - Na ich oko jakieś 400 widać, 50 metrów podstawy
10:37;01- Pilot Jaka 40 - Arek, teraz widać 200
A więc na długo przed zejściem na krąg nad lotniskiem, pilot Tupolewa wiedział już od kolegów pilotów Jaka 40, że podstawa chmur w Smoleńsku jest na wysokości 50 metrów nad ziemią, a widoczność pod podstawą chmur wynosi 400 metrów (później pogorszyła się do 200 metrów według relacji pilotów Jaka 40). Według karty podejścia, minima dla Smoleńska wynoszą 100/1000 metrów. Pierwsza liczba oznacza wysokość podstawy chmur, druga, widoczność pod podstawą. Oznacza to, że jeśli na 100 metrach wysokości na ścieżce podejścia nie nastąpi wizualny kontakt z pasem lub jego światłami, należy zaprzestać lądowania i odejść. Pilot zdecydował się jednak rozpocząć procedurę lądowania pomimo wiadomych mu aktualnych warunków będących poniżej minimum, co wkazuje na jego determinację dokonania ladowania w Smoleńsku. Powód tej determinacji - to osobny temat. Robiąc to wiedział już, że na wysokości 100 m nie uzyska kontaku z pasem lub jego światłami, gdyż będzie leciał w chmurach, a w chmurach nic nie widać. Zdecydował się zatem zejść pod podstawę chmur i zrobił to jeszcze przed markerem bliższej radiolatarni, który jest w odległości 1100 m od progu pasa - ponieważ według karty podejścia na ścieżce nad markerem powinien być na 70 metrach, czyli byłby w chmurach, a więc bez widoczności. Natomiast odległość 1100 m od markera do progu, lub bliżej (jeśliby schodził po ściezce do 50-ciu metrów) nie wystarczy mu żeby zrobić korektę kursu o niewiadomej wielkości na oś pasa takim kolosem jak Tupolew. Procedura podejścia na dwie radiolatarnie i PAR, która była wykonywana w Smoleńsku, nie jest bowiem podejściem precyzyjnym, tak jak na ILS. Zawsze wychodzi się z boku osi pasa i korekta kursu musi być wykonana wystarczająco wcześnie na kontakt wzrokowy ze światłami pasa (w Smoleńsku dodatkowo ustawiono APM-y) lub samym pasem. Pilot zatem próbował zejść pod podstawę chmur wynoszącą 50 metrów nad ziemią wystarczająco wcześnie, tylko że znalazł się w wąwozie. Z 50 metrów szybko zrobiło się 20 metrów za sprawa wznoszącego się zbocza wąwozu przed samolotem. Resztę wydarzeń znamy.