John Kowalski John Kowalski
2576
BLOG

Lex parsimoniae

John Kowalski John Kowalski Polityka Obserwuj notkę 54

"Lex parsimoniae", inaczej "Occam's (Ockham's) Razor", to teoria mówiąca, iż "najprostsze wytłumaczenie jest zwykle prawidłowe".

Tymczasem media brukowe i pewna grupa internautów forsują najbardziej skomplikowane wersje przyczyn katastrofy w Smoleńsku. Dlaczego to robią? To osobny temat. Natomiast sprawy są zupełnie proste. Przeczytajmy fragmenty stenogramu czarnej skrzynki:

10:24:49,7 - Pilot Jaka 40 - No witamy Ciebie serdecznie. Wiesz co, ogólnie rzecz biorąc, to pizda tutaj jest. Widać jakieś 400 metrów około i na nasz gust podstawy są poniżej 50 metrów grubo.
10:25:04,3 - Drugi pilot - A wyście wylądowali już?
10:25:05,8 - Pilot Jaka 40 - No, nam się udało tak w ostatniej chwili wylądować. No, natomiast powiem szczerze, że możecie spróbować, jak najbardziej. Dwa APM-y są, bramkę zrobili, tak że możecie spróbować, ale.... Jeżeli wam się nie uda za drugim razem, to proponuję wam lecieć na przykład do Moskwy albo gdzieś.
10:25:24,8 - Drugi pilot - Dobra, przekażę to Arkowi, na razie, heja.
10:25:55,1 - Drugi pilot - Na ich oko jakieś 400 widać, 50 metrów podstawy
10:37;01- Pilot Jaka 40 - Arek, teraz widać 200

A więc na długo przed zejściem na krąg nad lotniskiem, pilot Tupolewa wiedział już od kolegów pilotów Jaka 40, że podstawa chmur w Smoleńsku jest na wysokości 50 metrów nad ziemią, a widoczność pod podstawą chmur wynosi 400 metrów (później pogorszyła się do 200 metrów według relacji pilotów Jaka 40). Według karty podejścia, minima dla Smoleńska wynoszą 100/1000 metrów. Pierwsza liczba oznacza wysokość podstawy chmur, druga, widoczność pod podstawą. Oznacza to, że jeśli na 100 metrach wysokości na ścieżce podejścia nie nastąpi wizualny kontakt z pasem lub jego światłami, należy zaprzestać lądowania i odejść. Pilot zdecydował się jednak rozpocząć procedurę lądowania pomimo wiadomych mu aktualnych warunków będących poniżej minimum, co wkazuje na jego determinację dokonania ladowania w Smoleńsku. Powód tej determinacji - to osobny temat. Robiąc to wiedział już, że na wysokości 100 m nie uzyska kontaku z pasem lub jego światłami, gdyż będzie leciał w chmurach, a w chmurach nic nie widać. Zdecydował się zatem zejść pod podstawę chmur i zrobił to jeszcze przed markerem bliższej radiolatarni, który jest w odległości 1100 m od progu pasa - ponieważ według karty podejścia na ścieżce nad markerem powinien być na 70 metrach, czyli byłby w chmurach, a więc bez widoczności. Natomiast odległość 1100 m od markera do progu, lub bliżej (jeśliby schodził po ściezce do 50-ciu metrów) nie wystarczy mu żeby zrobić korektę kursu o niewiadomej wielkości na oś pasa takim kolosem jak Tupolew. Procedura podejścia na dwie radiolatarnie i PAR, która była wykonywana w Smoleńsku, nie jest bowiem podejściem precyzyjnym, tak jak na ILS. Zawsze wychodzi się z boku osi pasa i korekta kursu musi być wykonana wystarczająco wcześnie na kontakt wzrokowy ze światłami pasa (w Smoleńsku dodatkowo ustawiono APM-y) lub samym pasem. Pilot zatem próbował zejść pod podstawę chmur wynoszącą 50 metrów nad ziemią wystarczająco wcześnie, tylko że znalazł się w wąwozie. Z 50 metrów szybko zrobiło się 20 metrów za sprawa wznoszącego się zbocza wąwozu przed samolotem. Resztę wydarzeń znamy.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka