coryllus coryllus
2891
BLOG

O powadze mitu. Wizna.

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 25

 

Natura mitu jest inna niż to się powszechnie zwykło tłumaczyć. I nie ma znaczenia czy mit tworzy się w ciszy gabinetów, gdzie urzędują propagandyści w garniturach, czy rodzi się wraz z piosenką na polu, nad którym szybuje bocian i krążą jaskółki. Mit powstaje w ciszy. I przez to zawsze traktujemy go poważnie. Mit nie odwołuje się do emocji gwałtownych, powstaje po to by uspokoić wątpiących i osłodzić gorycz porażek, powstaje też po to byśmy nie musieli kłamać dzieciom o własnej historii.


 

Ci, którzy przychodzą potem mit obalić, to zawsze – jeden w drugiego – histerycy. I nic nie zmienia tu fakt, że mają pod pachą teczki z dokumentami, w kieszeniach kasety z nagraniami naocznych świadków, a w głowach i na ustach tyle szlachetnych intencji, że muszą sobie przez to wycierać twarz chusteczką, by nie budzić obrzydzenia. Ich histeria jest jedynym usprawiedliwieniem ich działalności, nawet wtedy gdy za swoje „obalanie mitów’ biorą pieniądze, od tych którym nie podoba się, że kapitan Raginis zatrzymał Guderiana na linii Narwi. Sami przed sobą nie muszą się tłumaczyć, ta chusteczka, którą wytarli twarz służy im za usprawiedliwienie, a ludziom można zawsze rzucić w twarz jakieś słowo o głupocie i niedojrzałości. Czasem zaś także o prawdzie, która jest przecież najważniejsza.


 

Rozbrajacze mitów zabawniejsi są niż podwórkowi piromani, którzy zamierzają się młotkiem na lotniczą bombę, bo wydaje im się, że w ten sposób wyjmą z niej zapalnik i hukną sobie potem z niego za stodołą. Tyle, że im się nic nie stanie, podobnie jak tym, którzy ich do rozmontowania mitu namówili.


 

Mit najłatwiej robić dzieląc legendę na fakty i oglądając każdy z tych faktów pod światło. Oto Wizna jako docinek obronny nie była wcale tak ważna, jak to się mówiło za czasów nieboszczki PRL, a ludzie którzy tam zginęli nie podjęli się żadnego bohaterskiego wyzwania, tylko wykonywali swoje obowiązki, niespecjalnie dobrze, zresztą. Oto pod Wizną nie zginął żaden niemiecki oficer, a ci którzy zginęli nie są nigdzie pochowani, więc możliwe jest, że nie zginęli w ogóle. Oto Wizna w niemieckiej historii kampanii wrześniowej nie zajmuje wcale tak poczesnego miejsca jak w analogicznej historii polskiej. Oto kapitan Raginis wcale nie był bohaterem, przysięga którą składał to kabotyński gest, a jego śmierć była przypadkowa i wcale nie miała nic z tragicznych gestów właściwych prawdziwym herosom. Oto wreszcie nie można porównywać obrony odcinka Wizna z obroną Termopil, bo to jest nadużycie.


 

Możemy przyjąć to wszystko do wiadomości, tak jak zebrani 1 września 2009 roku na Westerplatte politycy przyjęli do wiadomości słowa premiera Putina dotyczące istotnych z jego punktu widzenia przyczyn wybuchu II wojny światowej. Wojna ta wybuchła według rosyjskiego polityka z powodu niesprawiedliwych zapisów w traktacie wersalskim, które to zapisy pokrzywdziły Niemcy. Mówiąc wprost chodzi o odzyskanie przez Polskę niepodległości. Możemy przyjąć także inny punkt widzenia, oto Unia Lubelska była aktem kabotyńskim i niezgodnym z dominującymi w polityce europejskiej tendencjami, tworzyła sztuczne państwo złożone z dwóch do niedawna wrogich narodów, które w dodatku nie miało stałych i stabilnych granic na wschodzie. I jakby tego było mało przeszkadzało się rozwijać monarchii moskiewskiej, w której mówiono tym samym prawie językiem co w Wielkim Księstwie Litewskim, jakim więc sposobem i jakim zrządzeniem losu dwa bratnie narody nie mogły się połączyć w jedno, a w jedno połączono dwa narodowe byty całkiem od siebie różne – językiem, wiarą i kulturą? To wbrew logice.


 

Świat pełen jest posunięć nie dających się logicznie uzasadnić i otwierających pole do nadzwyczajnych wprost interpretacji, zależnych li tylko do aktualnego stosunku sił i koniunktur politycznych. Uważam jednak, że my akurat powinniśmy pozostać przy swoim i nie słuchać poszukiwaczy prawd, którzy muszą sobie od czasu do czasu wycierać twarz wielką czerwoną chustką. Nie ustępujmy ani na milimetr z tego do czego przywykliśmy i nie dajmy sobie mącić w głowach . Historia kapitana Władysława Raginisa niech pozostanie w naszej pamięci tym czym była zawsze; opowieścią o bohaterskim i samotnym człowieku, który umarł w całkowitych ciemnościach szukając okrwawionymi palcami zawleczki granatu. Oto ona.

Decyzja o tym, że to właśnie kapitan Władysław Raginis obejmie dowództwo odcinka obrony wzdłuż Narwi, podjęta została 2 września. Do dyspozycji młodego, trzydziestojednoletniego oficera, urodzonego na Łotwie, w Dyneburgu, oddano 6 ukończonych, ciężkich, betonowych schronów stojących na wzgórzach lewego brzegu Narwi, 6 podobnych, lżejszych schronów oraz cztery schrony w budowie. Umocnienia te obsadzono siedmiuset żołnierzami dowodzonymi przez 20 oficerów. Wojsko to uzbrojone było w 24 ciężkie karabiny maszynowe i 6 armat kaliber 75 mm.

Kapitan Raginis był przez swych szkolnych kolegów wspominany, jako drobny blondynek, cichy i bardzo nieśmiały. Mówił z kresowym akcentem. Do stopnia kapitana awansowano go w lipcu 1939 roku. Odcinek obrony, którym miał dowodzić we wrześniu liczył zaledwie 9 kilometrów długości. Załoga wiźniańskich bunkrów nie została pozostawiona bez wsparcia – przynajmniej w teorii. Nieopodal linii obrony stało duże zgrupowanie wojsk polskich – „Grupa Operacyjna Narew”, Raginisowi obiecano poza tym wsparcie ze strony załogi twierdzy Ossowiec, ale dopiero na 10 września. Obietnica ta nie mogła być traktowana przez nikogo poważnie, a najmniej przez samego Władysława Raginisa, zważywszy na liczbę wojsk przeciwnika, które stanęły nad Narwią 9 września.

Heinz Guderian po rozbiciu sił polskich w rejonie Borów Tucholskich ruszył na wschód. Był to jeden z najbardziej wsławionych niemieckich generałów, dowodził XIX korpusem pancernym, w którego składzie znajdowała się brygada forteczna, dwie dywizje pancerne i jedna zmotoryzowana. Siły Guderiana którym miał sprostać kapitan Raginis liczyły 42 tysiące żołnierzy i oficerów, 350 czołgów oraz ponad 450 dział i moździerzy.

Po pierwszym tragicznym dla najbardziej wysuniętych polskich placówek starciu kapitan Władysław Raginis i jego zastępca, dowódca szczupłej, sześć armat liczącej polskiej artylerii porucznik Stanisław Brykalski złożyli przysięgę, że żywi nie opuszczą powierzonej sobie placówki. Brykalski zginął jeszcze tego samego dnia, trafiony odłamkiem, w czasie walki swoich sześciu armat z czterystu pięćdziesięcioma działami niemieckim.

Niemcy atakowali czołgami za którymi sunęła piechota. Mimo huraganowego ognia jaki kierowano na każdy z bunkrów zdobywanie ich było piekłem. Ostrzał prowadzony przez czołgi mógł na jakiś czas uciszyć polskie karabiny, ale przecież Niemcy musieli podejść do bunkra i pozabijać obrońców, nikt bowiem nie myślał o pertraktacjach czy poddawaniu się. Betonowe kopuły schronów skutecznie chroniły Polaków przed ogniem z czołgowych dział. Zanim atakujący mogli zlikwidować załogę kopuły, trzeba było uporać się z karabinami umieszczonymi na dolnej kondygnacji bunkra. Niemcy pochodzili do włazów zamykających wejścia schronów tylko wtedy gdy ich czołgi ostrzeliwały obrońców. Założenie ładunku wybuchowego na stalowych drzwiach niczego nie rozwiązywało. Po eksplozji były one natychmiast blokowane i obronę kontynuowano.

Saperzy z ładunkami wybuchowymi musieli podczołgiwać się pod otwór strzelniczy i wrzucać tam ładunek. Po eksplozji zniszczeniu ulegał sprzęt, ale żołnierze strzelali dalej z broni osobistej i z karabinów ręcznych. Niemcy wrzucali do środka granaty, ale wtedy zabijano jedynie części załogi schronu. Żeby zlikwidować obrońców wieży trzeba było podjechać pod samą ścianę bunkra czołgiem, na którym siedział ukryty za wieżyczką saper. Człowiek ten miał niewiele czasu na wrzucenie do środka granatów i wielu niemieckich saperów pozostało wtedy na wiźniańskich łąkach. Operacja jednak trwała nieustannie, w czasie kolejnych ataków Niemcom udawało się unieszkodliwić sprzęt, a potem zabić obsługujących go ludzi. W schronie we wsi Kurpiki atakujący odnaleźli siedem ciał obrońców. Siedmiu ludzi stawiało opór czołgom, piechocie i artylerii. Po bitwie obliczono, że na jednego walczącego Polaka przypadało czterdziestu Niemców. Schrony były dodatkowo bombardowane przez lotnictwo, a ich ustawienie i fakt, że linia obrony budowana od wiosny 1939 roku była nieukończona, powodował że nie mogły one osłaniać się wzajemnie ogniem. Niemcy likwidowali je więc jeden pod drugim. Owa likwidacja nieosłoniętych schronów, bronionych przez garstkę żołnierzy trwała trzy dni. Po bitwie Heinz Guderian opowiadał, że działo się tak na skutek błędów popełnianych przez jego podwładnych, a nie dlatego że opór polskich żołnierzy był tak silny. Sławny generał Guderian, wolał zasugerować, że jego oficerowie to durnie niż przyznać, że nie potrafili przez trzy dni pokonać polskich żołnierzy mając przewagę 40:1.

Nie wszystkie bunkry zostały nad Narwią zostały zdobyte, przez wroga. Kapitan Wacław Schmitd dowódca jednego ze schronów we wsi Kurpiki poddał dowodzony przez siebie obiekt. Zrobił to w chwili kiedy Niemcy uszkodzili już wszystkie ckm-y w bunkrze, kiedy w zupełnych ciemnościach leżało tam 26 ciężko rannych żołnierzy. Kiedy ranni Polacy wychodzili z bunkra byli bici i kopani przez niemieckich żołnierzy, sam kapitan Schmidt został postrzelony w głowę z bliskiej odległości i pobity. Przeżył jednak.

Dowódca obrony odcinka Wizna – kapitan Raginis – dowodził swoimi żołnierzami z położonego na najwyższym wzniesieniu bunkra w Strękowej Górze. Kiedy Niemcy zbliżali się do tej placówki Raginis był już ciężko ranny. Rozkazał swoim żołnierzom opuścić bunkier, kiedy pozostał sam, rozerwał się granatem ręcznym.

10 września kiedy XIX korpus pancerny ruszył do ataku na Grupę Operacyjną Narew, dowodzoną przed generała Młot-Fijałkowskiego, która biernie oczekiwała na rozkazy marszałka Śmigłego-Rydza. Z pobliskiej twierdzy Ossowiec wysłano posiłki mające pomóc obrońcom odcinka Wizna. Po stwierdzeniu, że obrona Narwi na tym odcinku została złamana oddziały polskie wróciły do Ossowca.

Władysław Raginis jest patronem szkoły w miejscowości Wizna, ma także swoją ulicę w Białymstoku. Imieniem Heinza Guderiana nazwano jeden z pancernych korpusów Bundeswehry, korpus ten istnieje do dzisiaj.

Tekst jest fragmentem książki "Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie" dostępnej na stronie www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura