Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
313
BLOG

Grecka lekcja

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 11

To nie jest czarno-biały film. Nie róbmy z Greków wyłącznie darmozjadów, a z Unii Europejskiej świętego Mikołaja. Ale po kolei.

Moje długoletnie już unijne doświadczenie uczy, że jeżeli UE zapowiada, iż w jakiejś sprawie odbędzie się szczyt „ostatniej szansy” albo negocjacje „ostatniej szansy” , to oznacza tak naprawdę, że są to szczyt czy negocjacje… przedostatniej szansy. Z Grecją było tak samo. Zapowiadano, że jeśli Grecy powiedzą „ochi” („nie”), to wówczas nastąpi polityczno-finansowe trzęsienie ziemi i Helladę wykluczą ze strefy euro, a może i UE. Tymczasem, gdy ponad 3/5 Greków pokazało „Trojce”, a więc strukturze obejmującej: UE, MFW (Międzynarodowy Fundusz Walutowy) i EBC (Europejski Bank Centralny) „gest Kozakiewicza” ‒ okazało się nagle, że dalej jest skłonność do rozmów i może nawet znajdą się dla Aten dodatkowe pieniądze.

Cipras i lekcja Papandreu

Oczywiście nie wiadomo czy premier Cipras i jego partia SYRIZA nie przeciągną liny za bardzo, ale na razie grecki premier licytuje skutecznie. Poparcie dla niego osobiście i jego lewicowo- eurosceptycznej formacji wzrasta.

Aleksis Cipras wyciągnął na pewno wnioski z tego, co zdarzyło się jednemu z jego poprzedników, premierowi Jorgosowi Papandreu. Ten przedstawiciel dynastii Papandreu (premierem był też jego dziadek i jego ojciec), skądinąd mający polskie korzenie, bo jego pradziadek – Mineyko spoczywa na cmentarzu w Wilnie (matka, babcia i prababcia późniejszych trzech premierów Grecji wyszła za pana Papandreu). Też chciał zarządzić referendum, gdy znalazł się pod huraganową presją Berlina i Paryża, ale zanim zdążył to zrobić, musiał podać się do dymisji. Dymisji wymuszonej przez Brukselę, ale tak naprawdę przez główne kraje członkowskie UE: Niemcy i Francję. Tak szczególne zainteresowanie tych państw – wtedy i obecnie – niewielką Grecją nie wynika z troski o integrację europejską i Unię jako taką. Chodzi o znaczące interesy niemieckich i francuskich banków, które od lat pożyczały olbrzymie kwoty zarówno greckiemu państwu, jak i samym Grekom. Berlinowi i Paryżowi zależało i zależy na odzyskaniu pieniędzy lub znaczącej ich części.

Dymisja Papandreu 10 listopada 2011 roku pokazała, że Unia potrafiła sterroryzować grecką klasę polityczną i de facto odwołać szefa tamtejszego rządu. Była to niebywała ingerencja w suwerenne sprawy państwa członkowskiego UE. Skądinąd w tym samym czasie Unia w identyczny sposób wymusiła – grożąc konsekwencjami ekonomicznymi – dymisję premiera Włoch Silvio Berlusconiego. Miał on sporo za uszami, ale to Włosi powinni go odwołać we własnym zakresie, nie pod przymusem „Brukseli”. Wówczas Unia postąpiła symetrycznie, wymuszając dymisję jednego premiera z opcji centroprawicowej (Berlusconi) i jednego z opcji lewicowej (Papandreu stał na czele rządu sformowanego przez grecką partię socjalistyczną PASOK).

Aleksis Cipras wiedział, że jeżeli ulegnie teraz Unii, cofnie się i zgodzi na drakoński plan oszczędności, to natychmiast roztrwoni swój wewnętrzny kapitał polityczny. Doszedł do władzy na fali nastrojów antyniemieckich i antyunijnych jako przedstawiciel partii, która dyktatowi „Trojki” mówiła NIE. Gdyby uległ i zgodził się na kulawy kompromis, byłby to początek jego politycznego zjazdu po równi pochyłej - jak kiedyś Papandreu... Zachował się sprytnie: sam wysyłał do Brukseli kolejne kompromisowe propozycje ugody, w ten sposób pokazując bardziej umiarkowanym Grekom, że on chce negocjować, a to Bruksela – w domyśle pod wpływem Berlina – nie zgadza się na propozycje Aten i chce rzucić dumny naród na kolana.

Metoda Putina

Pozwolę sobie tutaj na pewną, może ryzykowną, analogię, Cipras zagrał tak samo, jak prezydent Putin, który gościł go już dwa razy. Rosyjski przywódca, dokonując aneksji Krymu, znalazł się co prawda w międzynarodowej izolacji, ale uzyskał olbrzymie poparcie wewnętrzne. Tak samo rozegrał to Aleksis Cipras. Faktycznie z relacji UE ‒ Grecja, a raczej „Trojka”‒ Grecja, uczynił element rozgrywki wewnątrzpolitycznej, a z referendum w jakimś sensie plebiscyt swojej popularności i wiarygodności. 38% Greków, którzy głosowali na „ne” („tak”) ‒ głosowało bynajmniej nie za uległością wobec Brukseli i Berlina, a przeciw Ciprasowi i Syrizie.

Skądinąd część wahających się do ostatniej chwili obywateli Helladymożna rzec „poczuła krew”, skoro w ostatniej chwili Unia Europejska zmiękczyła stanowisko i wręcz zasugerowała, że nawet przy negatywnym wyniku referendum negocjacje będą kontynuowane (wypowiedź Tuska dla Politico). To musiało pomóc wahającym się, aby zagłosować na „nie” i w ten sposób zwiększyć pole negocjacyjnego manewru dla rządu.

Charakterystyczne, że ci, którzy wcześniej stawiali automatyczny znak równości: głosowane „przeciw” w greckim referendum oznaczać miało samowykluczenie z eurolandu, już dziś tak nie mówią. Okazało się, że była to jednak groźba, zaklęcie, a nie rzeczywistość.

A może warto twardo walczyć?

Niemniej charakterystyczne jest, że zwolennicy twardego kursu po obu stronach zyskują. Dziś w Niemczech minister finansów, a niegdyś szef MSW i od przeszło dekady „numer 2” w CDU, Wolfgang Schäuble zanotował olbrzymi wzrost popularności właśnie dlatego, że był zwolennikiem stawiania Greków na baczność – tak jak zwiększyła się popularność Ciprasa, który Grekom udowadniał, że należy powstać z kolan i nie kłaniać się Berlinowi.

Tyle, że w polityce niemieckiej wciąż decydującą rolę odgrywa kanclerz Merkel, a ona nie wyklucza negocjacji z Atenami. Nic dziwnego: nie chce przejść do historii jako szefowa rządu państwa, które może być oskarżone o początek końca strefy euro albo przynajmniej wyeliminowanie państwa, które było w eurozonie od początku.

Ważniejsze jednak jest co innego: okazało się, że jest „życie po życiu”, że można dać odpór międzynarodowym i globalnym instytucjom finansowym oraz UE jako takiej i nie zniknąć z politycznej powierzchni ziemi. Co więcej, powrót do narodowej waluty – drachmy – nie będzie końcem świata, a sam fakt, że może nastąpić zmusza inne, dużo zamożniejsze kraje do ustępstw na rzecz Grecji.

Czy nie jest to czasem przykład dla innych państw, aby twardo walczyły w UE o własne interesy?

*artykuł ukazał się w "Gazecie Polskiej" (08.07.2015)

 

 

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka