Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
86
BLOG

Styczeń rocznic pełny

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Kultura Obserwuj notkę 0

W styczniu mam urodziny, ale – póki co ‒ mało kto je obchodzi. Na ten miniony  miesiąc przypadły jednak rocznice urodzin (lub śmierci), które warto zawsze celebrować.

Zacznę od tej najstarszej czyli od 245. rocznicy urodzin księcia Adama Czartoryskiego. Tego od Hotelu Lambert, polskiego męża stanu, choć szefa MSZ Rosji (1804-1806), a potem wicepremiera Rządu Tymczasowego Królestwa Polskiego. Książę Adam Jerzy na paryskim bruku (to jednak metafora!) wysoko dzierżył sztandar niepodległości Polski – narodu, który od kilkudziesięciu lat nie miał własnego państwa. Czartoryski był wielkim panem, ideę suwerenności Najjaśniejszej Rzeczpospolitej krzewił na obcych dworach za własne pieniądze, inwigilowany i atakowany przez Rosjan, ale też nie zawsze przyjmowany z sercem na dłoni przez prorosyjskich Francuzów. Był KIMŚ, bo nie pozwolił zapomnieć o Sprawie Polskiej. Był też mecenasem artystów – w tym wielkiego Norwida.

130 lat temu urodził się Władysław Raczkiewicz ‒ prezydent RP na Uchodźstwie, w latach 30-tych Marszałek Senatu, a zatem opiekun Polaków poza granicami Kraju, ale też trzykrotny szef MSW. Wcześniej obrońca Mińska przed bolszewikami w 1918 i dowódca batalionu w walce o polskie Wilno w 1920. Bodaj jedyny polski mąż stany urodzony w… Gruzji (Kutaisi). Został prezydentem, bo był mniej kontrowersyjny niż formalnie powołany na ten urząd w trakcie smutnego Września '39, barwny ambasador RP w Rzymie, generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Raczkiewicz, jak wiek wcześniej Czartoryski, był symbolem Polski Niepodległej, choć znajdował się o tyle w korzystniejszej sytuacji, że w XX wieku zachowano formalną ciągłość Państwa Polskiego, co odróżniało „polski Londyn” od XIX-wiecznego „polskiego Paryża”. Ale to o Wieniawie Długoszowskim opowiada się do dziś anegdoty, a nie o spokojnym Raczkiewiczu, zresztą byłym wojewodzie nowogródzkim i wileńskim.

110 lat temu w styczniu 1905 roku urodził się poeta używający zapomnianego pseudonimu Karakuliambroczyli Konstanty Ildefons-Gałczyński. Był genialnym poetą z pasjonującym życiorysem: warszawiak z urodzenia, przez całą pierwszą wojnę mieszkał w Moskwie, bo tam ewakuowano jego rodzinę, ożenił się w... cerkwi z panną Awałow, co mu wcale nie przeszkadzało publikować w prawicowym, narodowym tygodniku Stanisława Piaseckiego „Prosto z mostu”. Ponoć był autorem nowego hymnu polskiego, który miał zastąpić Mazurka Dąbrowskiego w pierwszych latach PRL – ale jednak nie zastąpił. Na pewno natomiast napisał poemat „Dla zdrajcy”, w którym przejechał się po komunizującym uciekinierze z komunizmu, Czesławie Miłoszu oraz, niestety, panegiryk „Umarł Stalin”. Faktu, że dał się wykorzystać przez komunę nie można usprawiedliwić tym, że w 1950 roku został oficjalnie potępiony na zjeździe ZLP przez Adama Ważyka jako „poeta drobnomieszczański”. Informacja dla warszawiaków i wielbicieli tego wyjątkowego jednak poety: mieszkał w stolicy przy Towarowej 54.

75 lat temu w styczniu w okupowanej Warszawie zmarł symbol poezji Młodej Polski Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Ten taternik-pasjonat, piewca skalnego Podhalanie uciekał wszak w poezję od powinności patriotycznych, bo w latach 1918-1919 przygotowywał plebiscyt, który miał zdecydować o polskości Spisza i Orawy. W tym czasie także przekazywał pieniądze z Funduszu Tetmajerowskiego wdowom i sierotom po legionistach Piłsudskiego. Pod koniec życia oślepł, a utrzymywał się dzięki emeryturze przyznanej mu przez miasto Bydgoszcz i hojności księcia Czetwertyńskiego, właściciela Hotelu Europejskiego, w którym poeta przez lata mieszkał i zmarł. Jego poezja była prostsza niż tragicznie skomplikowane życie osobiste. Choć przecież ten fetowany przez lata artysta przeżył nie tylko osobisty, ale też artystyczny dramat – przestał pisać po utracie wzroku (ostatni wiersz „Na sprowadzenie zwłok Słowackiego” napisał... 13 lat przed śmiercią).

Pisze o nich, bo chodząc ulicami Paryża warto wspomnieć księcia Czartoryskiego, odwiedzając Gruzję – prezydenta Raczkiewicza, idąc Towarową w Warszawie pomyśleć o Gałczyńskim, a mijając Hotel Europejski w stolicy o tragicznym poecie młodpolskim Przerwie-Tetmajerze, którego ostatnią wolą było być pochowanym w jednym grobie z nieślubnym synem, który popełnił samobójstwo.

*felieton ukazał się w lutowym numerze „Nowego Państwa” (w rubryce: Czarnecko to widzę...)

 

 

 

 

 

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura