Francuzi sprężają wszystkie siły, zaciskają zęby i pośladki, żeby tylko nie stracić kontraktu wojskowego z Rosją. Znani są z dostarczania zaawansowanych technologii rozmaitym reżimom, bo przeszkody moralne są dla mięczaków, a te, jak powszechnie wiadomo, we Francji jada się na śniadanie. Skoro tak bardzo nie chcemy aby te „Mistrale” wpadły w łapy „sami wiecie kogo”, to po prostu je kupmy. Nie, oczywiście nie my -Polacy, tylko Europejczycy.
Od lat tyle się mówi o potrzebie powołania sił zbrojnych UE, no to możemy mieć dobry początek europejskiej marynarki wojennej w formie sprzętu. Każdy kraj dołoży parę groszy, wedle swego potencjału, czyli Francja też dorzuci trochę do swoich stoczni. Przy okazji pewnie, w naturalny sposób, uzyska stanowisko zastępcy dowódcy floty ds. technicznych, co ją dodatkowo połechce.
No dobrze, nie mamy jeszcze tych unijnych żołnierzy i prędko nie będziemy mieć. Zanim nastąpi jakieś porozumienie w tej sprawie, można te okręty wylizingować jakiejś bardziej zaprzyjaźnionej z nami flocie. Może zechce je Japonia, żeby sobie popływały między Hokkaido a Kurylami, może Norwegia, dla obrony swych arktycznych roszczeń? Ponegocjować można, a kto wie, może nawet trochę zarobić?