coryllus coryllus
5285
BLOG

Salvador Allende i Lech Kaczyński, podobieństwa i różnice

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 96

U samego spodu niepodległości Chile leży ciało człowieka w bardzo kolorowym mundurze. Za życia nazywał się ów pan Bernardo O'Higgins i był w połowie Irlandczykiem. Do tego oczywiście masonem i uczestnikiem różnych organizowanych przez Londyn, pożytecznych kursów. Jego robota przerwana została, podobnie jak robota wszystkich południowoamerykańskich niepodległościowców, atakiem Napoleona na Hiszpanię. Brytyjczycy, którzy siłą rzeczy poprzeć musieli Madryt, powsadzali ich wtedy do więzień, odebrali subsydia, albo wydali w ręce Hiszpanów.

Wiele lat po śmierci O'Higginsa, generał Augusto Pinochet, przeniósł jego ciało do narodowego panteonu. I ja chciałbym na ten fakt zwrócić szczególną uwagę. Oto walczący z komunistami generał, bożyszcze prawicy polskiej, postać pomnikowa wręcz, przenosi szczątki wynajętego przez Londyn masona do narodowego panteonu. Okay, można powiedzieć, że Piłsudski także jest w panteonie, w dodatku zajmuje tam najważniejsze miejsce, czegóż więc się czepiać. No właśnie, czego? Nad tym się będziemy dziś zastanawiać.

Chile jako kraj wymyślone zostało przez brytyjskie konsorcja, które potrzebowały znajdujących się tam surowców – saletry potasowej i miedzi. Saletrę można było pozyskiwać także w innych częściach Ameryki południowej, w Peru i Boliwii, bo tam także znajdowały się kawałki podzielonej pomiędzy te trzy kraje pustyni Atacama, gdzie saletra rosła w postaci kryształów. Tak się jednak złożyło, że niepodległe Chile oderwało od sąsiadów saletrzane pustkowia i stało się potentatem na rynku światowym. To znaczy konsorcja eksploatujące surowce stały się potentatami, a kraj jedynie ów sukces firmował. Chilijska saletra przydawała się przez długi czas Brytyjczykom, głównym udziałowcom chilijskiego przemysłu, no ale stan ten nie mógł trwać wiecznie. Oto z północy przystrojone w narodowe barwy bananowych republik nadchodziły koncerny amerykańskie. Wkrótce okazało się, że rewolucjoniści z pokolenia które zdobyło niepodległość, to ludzie o poglądach konserwatywnych, w najgorszym razie umiarkowanych, wrogowie nowych prądów, przeciwnicy wolności i otwarcia się na świat. Nie można bowiem przejmować gospodarki jakiegoś kraju nie głosząc przy tym haseł rewolucyjnych. A w Chile, podobnie jak we wszystkich krajach Ameryki południowej na rewolucję zanosiło się w każdym pokoleniu. Złoża były zbyt duże i zbyt łatwo dostępne, żeby wielki przemysł mógł je tak po prostu odpuścić.

W czasach, które tu postaram się opisać sytuacja w Chile wyglądała następująco. Nasz ulubiony poeta Pablo Neruda, został, wolą większości parlamentarnej odsunięty od wszelkich czynności i jeździł po świecie lamentując, że jest ścigany przez reakcyjnych siepaczy. Nie była to prawda, ani w całości, ani też w żadnym fragmencie. Była to propagandowa podgotowka, służąca usadowieniu na fotelu prezydenckim człowieka nazwiskiem Salvador Allende. Jeśli komuś wydaje się, że był on kreaturą Moskwy, powinien ów ktoś zweryfikować swoje sądy. Mechanizm, który zadziałał w czasie wyborów w roku 1970, był prosty, ale nie na tyle prosty, by tak zwani zwykli ludzie zorientowali się o co chodzi. Kluczem do jego zrozumienia nie był bynajmniej sam Allende, ani nawet Pablo Neruda, był nim człowiek o niespotykanym pod tamtymi szerokościami geograficznymi imieniu – Radomiro. Jego nazwisko również brzmiało dziwnie, nazywał się Tomic. Pan Radomir, nie był Polakiem bynajmniej, ani Słowakiem, ani Czechem. Był Chorwatem i po chorwacku nazywałby się Radomir Tomić. W latach poprzedzających wybory piastował funkcję ambasadora Chile w USA. Powrócił stamtąd i od razu zaangażował się w robotę polityczną, reprezentował partię chadecką, czyli – o czym przypominam niektórym – chrześcijańską demokrację, a konkretnie jej „postępowe, lewe skrzydło”. Był więc typową, fałszywą alternatywą, dla wyborców umiarkowanych, przywiązujących się do rzeczy tak mało w demokracji istotnych jak poglądy polityczne i deklaracje ideowe.

W czasie kampanii i tuż po wyborach, które nie były bynajmniej rozstrzygnięte ostatecznie na korzyść Allende, pan Tomic popierał właśnie jego – kandydata lewicy, czyli mówiąc wprost Moskwy. Obaj zaś – Allende i Tomic, przeciwstawiali się prezydentowi Alessandriemu, potomkowi włoskich emigrantów, potentatowi branży papierniczej, reprezentującemu tak zwanych konserwatystów, czyli starych masonów popieranych przez Londyn.

Warto więc zapytać, co takiego Allende obiecał Amerykanom, że pozwolili mu objąć stanowisko prezydenta. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że to oni mu pozwolili, a nie chilijski parlament. Zarówno Tomic jak i Allende opowiadali się za upaństwowieniem gospodarki, co w praktyce oznaczało wyrzucenie z Chile kapitału innego niż amerykański i przejęcie całego kraju w zarząd spółek pochodzących z USA. Ja jeszcze do takich szczegółów nie doszedłem, ale może Wy to wiecie. W którym momencie Salvator Allende zmienił kurs, co tak wkurzyło Waszyngton, że nasłali na niego tego Pinocheta i w końcu go zabili?

Teraz jeszcze słowo o masonach. Jak widzicie na przykładzie tego odległego kraju, masoni są organizacją służebną w stosunku do wielkich konsorcjów i służą jako faceci do wnoszenie i wynoszenia stolika przy którym odbywają się negocjacje. Allende też był masonem, podejrzewam, że Pinochet również, bo chyba w całej Ameryce Południowej nie było ani jednego polityka, który pozostawałby poza strukturami masońskimi. O przynależności Salvadora Allende do loży dowiadujemy się z książki pod tytułem „1000 dni Savadora Allende” wydanej w roku 1976 przez poważne jakby nie było wydawnictwo MON, jej autorem jest niejaki Zdzisław Antos. On nam to pisze wprost już na 17 stronie. Później zaś powraca do tego wątku kilka razy. Allende to mason i przez to miał różne międzynarodowe ułatwienia, taka jest myśl przewodnia tych rozważań. No oczywiście miał ułatwienia, ale w końcu przyszło utrudnienie, w dodatku ostateczne. Tragiczny koniec życia prezydenta Allende skłania nas ku myśli, że z tymi masonami lepiej się nie zadawać, bo mają oni poważne kłopoty z lojalnością.
Jednym z najczęściej stawianych zarzutów pod adresem śp. prezydenta Kaczyńskiego jest jego decyzja o reaktywowaniu organizacji zwanej na tym blogu szyderczo Brim bram brum. Chodzi o tę lożę wolnomyślicieli pochodzenia żydowskiego, której współzałożycielem był Lejb Fogelman, do niedawna bloger salonu24. No więc ten moment, to jest pierwsze podobieństwo jakie zauważamy pomiędzy prezydentem Allende, a prezydentem Kaczyńskim.

Kolejne jest takie, że bez wyraźnej woli i poparcia Waszyngtonu prezydent Kaczyński nie mógłby objąć swojego urzędu. I teraz musimy się poważnie zastanowić, czy wybory roku 2005, kiedy Lech Kaczyński wygrał nie były wypadkiem przy pracy, czy myśmy wtedy nie zdecydowali sami, a nasza decyzja nie pokrzyżowała czyichś dalekosiężnych planów. Mogło tak być, ale dla nas pozostanie to na zawsze w sferze domysłów. Koalicjanci PiS w wyborach parlamentarnych to nie byli ludzie pokroju Radomiro Tomica, żaden z nich nie był przecież ambasadorem, nie mówię o USA, ale choćby o Bangladeszu. Oni się do tego nie nadawali w sposób uporczywy, choć ktoś może się upierać, że casus Siwaka jest tu jakimś drogowskazem. Według mnie nie jest. Jedyne co łączy Leppera i Giertycha z Tomicem, to fakt, że oni i on byli podstawieni. Inna jednak przyświecała im gwiazda. Tomic, miał zdecydować o zwycięstwie Allende i pilnować go przez całą kadencję, a może nawet i przez kolejną, Lepper zaś i Giertych mieli przy najbliższej nadarzającej się okazji wykoleić rząd PiS. I tak się też stało. Po tej katastrofie, pozostał jeszcze prezydent. On nie miał za plecami żadnego poważnego oparcia, był tylko sojusznikiem USA i tych całych masonów, a ci go w tamtym momencie nie chcieli. Nie związał się przecież z nikim, nie poparła go Moskwa, jak Salvadora Allende, był wprost przerażająco bezradny na tym swoim stanowisku. Tyle, że nikt się nie spodziewał, iż zostanie on usunięty w sposób tak brutalny i bezwzględny. No, ale to już za nami i wiemy, że wszystko może się zdarzyć. Pamiętamy uroczystości pogrzebowe i przebitki z pola golfowego, na którym znajdował się wówczas prezydent Obama, tytułowany przez Lecha Kaczyńskiego ekscelencją. Obrazki te pokazywała telewizja TVN. Było to dla nas poważną lekcją. Teraz zaś mamy powrót do przeszłości – celowo tak napisałem – nowe wybory wygrał Andrzej Duda i dla wszystkich jest jasne, że karta się odwróciła. PiS wygra najprawdopodobniej wybory jesienne, nie wiemy tylko w jakim stosunku głosów i kto zostanie wyznaczony do pilnowania tej partii. Być może nikt, ale tym gorzej dla nas.

Powróćmy teraz jeszcze do Chile. Rok 1970, kiedy prezydent Allende wygrał wybory to jest ważny rok także dla nas. Doszło wówczas do niewyjaśnionej i nierozliczonej masakry na polskim wybrzeżu. I ja mam dla Was teraz taką niecodzienną propozycję. Spróbujmy, zdając sobie sprawę jak bardzo jest to karkołomne, połączyć te dwa wypadki – wybory w Chile i masakrę w Polsce. Można powiedzieć, że to wariactwo, bo wydarzenia te nie mogą mieć ze sobą nic wspólnego. Być może, ale spróbujmy. Skłania nas do tego pewna istotna okoliczność, zarówno Polska jak i Chile były potentatami na rynku miedzi. Tę miedź z Polski wywoziło się statkami przez bałtyckie porty. To tylko sugestia, ja nic więcej nie wiem. Przeczytałem ledwie część tej książki Zdzisława Antosa zatytułowanej „1000 dni prezydenta Allende”. No, ale może Wy traficie na jakiś trop.

Przypominam, że pojutrze, 6 sierpnia, w Zielonej Górze, odbędzie się mój wieczór autorski. Miejsce akcji - sala „Nad kotwicą” przy al. Zjednoczenia 92, początek o godzinie 18.00. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka