Afera podsłuchowa wykazała, że jedni wyszli, choć nie powinni, a inni nie wyszli, choć zdecydowanie powinni.
Kto wyszedł?
Minister spraw wewnętrznych - na dyletanta, bo jako szef służb, dał się podsłuchać i do afery doprowadził.
Prezes banku centralnego - na prostaka, bo z takim słownictwem, metaforami i myśleniem o ludziach, na kogóż innego mógłby wyjść.
Prokurator generalny - na autorytarnego watażkę, bo najazd na redakcję w celu eksploracji jej zasobów informatycznych, tylko tak się opinii publicznej kojarzy.
Minister sprawiedliwości - na kłótliwego mądralę, bo jaki ma sens publiczna polemika z innym organem władzy?
Premier - na politycznego bankruta, bo zbudowany przez niego system feudalny właśnie legł w gruzach.
Dziennikarze - na rozwydrzoną smarkaterię, bo ich zachowanie podczas konferencji premiera, to żenująca amatorszczyzna.
Kto nie wyszedł?
Funkcjonariusze ABW - z redakcji tygodnika, niezwłocznie, gdy okazało się, że akcja, do której prokuratura ich wyznaczyła, nie ma prawa zakończyć się inaczej, niż kompromitacją.