Daleko Daleko
2569
BLOG

Lech Kaczyński. Daleko od Wawelu - odcinek przedostatni

Daleko Daleko Polityka Obserwuj notkę 3

Rok 2007 był dla prezydenta rokiem napięć, mimo to, że przez jego większość w fotelu premiera zasiadał Jarosław Kaczyński. Sporo nerwów kosztowała Lecha Kaczyńskiego publikacja raportu z weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Napięcie rosło właściwie od samego początku kadencji. Z enigmatycznych wywiadów Antoniego Macierewicza, zapowiedzi i przecieków, wynikało, że szara sieć została namierzona i będzie pokazana publicznie. Szara sieć, którą wpływowe Wojskowe Służby Informacyjne oplotły politykę, gospodarkę, media.

Na początku 2007 roku WSI były już rozwiązane. Nie było wątpliwości, że tak musiało się stać. Partie, które głosiły to hasło, czyli PiS oraz PO, miażdżąco wygrały wybory w 2005 roku. Prezydentem został Lech Kaczyński, który miał podobny pogląd. Można więc powiedzieć, że wyrok na WSI został wydany przez demokrację. Do wykonania kary śmierci został wyznaczony Macierewicz, który miał mnóstwo wad, ale dwie ogromne zalety: do WSI pałał jakobińską niechęcią i dysponował grupą oddanych mu ludzi, na których mógł się oprzeć. Główne zadanie Macierewicz wykonał: skutecznie rozbił WSI. Działania komisji weryfikacyjnej doprowadziły do złamania solidarności i w dużym stopniu do rozpadu grupy trzymających się razem oficerów. Kark został przetrącony. Ale Macierewicz dostał jeszcze inne zadania. Polityczne: przygotować raport z weryfikacji WSI, który miał przekonać opinię publiczną, że polska demokracja od 1989 r. była oplątana brudną pajęczyną wojskowych służb. Raport był gotowy w lutym 2007. Decyzja o ujawnieniu pozostawała w rękach Lecha Kaczyńskiego.

„Przed opublikowaniem prezydent dał mi dokument do przeczytania z prośbą o ocenę prawną. Była ona krytyczna i powiedziałem o tym Lechowi Kaczyńskiemu. On sam był zły na fuszerki prawne, niedociągnięcia dokumentu” – opisywał nam sprawę Janusz Kaczmarek, w tamtym czasie prokurator krajowy.

To, że prezydent nie był usatysfakcjonowany raportem, dało się zobaczyć na konferencji, w czasie której ogłaszał upublicznienie dokumentu. Powiedział wprawdzie, że wskazane zostały bardzo poważne nieprawidłowości w działaniu WSI, ale słychać było także zawód. Padły słowa, że „nie jest to jeszcze wynik całościowy”, że raport nie jest dla niego „porażający”. „WSI miały istotne wpływy. Jestem przekonany, że istotniejsze, niż wynika z to raportu (...), ale to nie oznacza, że WSI kontrolowały całość życia w naszym kraju”, mówił prezydent. Podkreślił, że jest przekonany, iż „uda się ustalić jeszcze wiele nowych faktów” związanych z działalnością WSI.

Raport był rozczarowaniem dla Pałacu i dla całego obozu władzy. Nie udowadniał lansowanej od dawna tezy, że Wojskowe Służby sterowały biznesem, polityką, mediami. Nie było wielkich nazwisk, dowody w wielu wypadkach były kruche, w dokumencie roiło się od błędów, niedoróbek. Mocno kontrowersyjne było ujawnienie nazwisk polskich dyplomatów pracujących za granicą czy opisanie operacji „Kandahar”, czyli trwającej tajnej misji polskich służb w Afganistanie, tuż przed wyjazdem dużej grupy naszych żołnierzy do tego kraju. Wyszło też na jaw, że raport był zmieniany już po wysłaniu go do Pałacu, z dokumentu wypadły dwa nazwiska – szefa dużej fundacji i dziennikarza związanego ze środowiskiem PiS-u. Na dodatek okazało się, że ludzie napiętnowani w raporcie idą do sądów i wygrywają proces za procesem.

Niespełna rok po ujawnieniu dokumentu przez prezydenta były premier Jarosław Kaczyński pojechał do Bielska-Białej, rodzinnej miejscowości Andrzeja Grajewskiego, historyka, który był jednym z ludzi napiętnowanych w raporcie. W obecności pół tysiąca osób brat prezydenta powiedział, że „współpraca Andrzeja Grajewskiego z WSI nie przynosi mu wstydu, a wręcz odwrotnie”. „Brał udział w działaniach, które były Polsce potrzebne”, ocenił.

Macierewicz nie mógł wyjść ze zdumienia. Ripostował, że byłby „wielce zdziwiony, gdyby taka wypowiedź (prezesa PiS-u – red.) miała miejsce”. Na jesieni 2007, jeszcze przed oddaniem władzy przez PiS, Macierewicz posłał do Pałacu aneks – drugą część raportu o WSI, która też miała być pokazana opinii publicznej. Ale tym razem, po doświadczeniach z pierwszego odcinka, Lech Kaczyński zachował się wstrzemięźliwie. Z Pałacu napływały nieoficjalne wiadomości, że dokument jest słaby i prezydent nie chce go autoryzować swym nazwiskiem.

Po kilku miesiącach Kaczyński przeciął spekulacje w wywiadzie dla „Newsweeka”: „Nie opublikuję raportu w tej wersji (…). Aneks miejscami jest bardzo interesujący, ale zbyt wiele jest tam fragmentów, w których fakty zastąpiono interpretacjami. Wnioski są wyciągane także tam, gdzie nie ma do tego wystarczających podstaw”, tłumaczył.

Na koniec 2007 roku, w którym zmieściły się: raport o WSI, afera hazardowa, przegrane wybory partii brata, Lech Kaczyński zafundował sobie kontrowersyjny ruch kadrowy. Ściągnął na szefową kancelarii Annę Fotygę. Słabość Lecha Kaczyńskiego do Fotygi, której nie rozumiało wielu jego stronników, sporo mówi o charakterze samego prezydenta. To na prośbę Lecha Kaczyńskiego Fotyga zrezygnowała z dobrej posady europosła w 2005 roku i poszła na stanowisko zastępcy ministra, by w następnym roku objąć resort dyplomacji. „Lech ją wymyślił i dał najważniejsze stanowiska, daleko wykraczające poza kompetencje. Potem zadziałał prosty mechanizm: »Ja jej to zgotowałem, więc teraz się nie odwrócę i muszę jej bronić«” – opowiada nam pałacowy polityk.

A było przed czym bronić. Specyficzny styl bycia, ekscentryczne zachowania szybko zaowocowały tym, że minister stała się „ulubienicą” mediów i opozycji. Akurat ostre ataki dziennikarzy czy opozycji tylko wzmagały zaufanie prezydenta do współpracownika, pod warunkiem że był on lojalny. „Lojalność” to było bardzo ważne słowo dla pana prezydenta. „Ta lojalność działa w dwie strony. Jeśli jesteś lojalny wobec Lecha Kaczyńskiego, to możesz być pewny, że on zawsze pozostanie taki sam wobec ciebie. Tak to działa u prezydenta” – opowiadał nam zimą 2010 roku minister z Pałacu.

Urzędnik kancelarii zaś tłumaczył nam w 2008 roku: „Jednego Lech nie potrafi wybaczyć – nielojalności. Tak jest na przykład z Andrzejem Krawczykiem odpowiedzialnym kiedyś za prezydencką dyplomację. Powodem jego dymisji były papiery lustracyjne, marnej zresztą jakości, które zostały wyciągnięte w pałacowej rozgrywce. O sprawy lustracyjne prezydent nie ma do Krawczyka pretensji. Pożegnali się w przyjacielski sposób. Jednak potem Krawczyk opowiadał na prawo i lewo pikantne szczegóły pracy z prezydentem. I o to Kaczyński ma prawdziwy żal. Dlatego blokuje Krawczykowi nominację na ambasadora”.

Fotyga zawsze była lojalna wobec prezydenta, nawet gdy już z Pałacu odeszła. A odejście nie oznaczało wcale, że prezydent o niej zapomniał. „Praktycznie w każdej rozmowie z Radkiem Sikorskim prezydent wracał do tematu posady ambasadorskiej dla pani Fotygi”, opowiadał poseł Sławomir Nowak, były szef gabinetu premiera Tuska.

Przychodząc pod koniec 2007 roku na służbę do prezydenta, Anna Fotyga trochę inaczej wyobrażała sobie funkcjonowanie w Pałacu. Liczyła, że będzie kimś w rodzaju wiceprezydenta. „Osobą, z której zdaniem inni urzędnicy czy ministrowie nie dyskutują”, opisywał panią minister były pracownik kancelarii. Ale tak się nie stało.

 

To już przedostatni fragment książki Michała Majewskiego i Pawła Reszki, jaki prezentujemy na Salonie24.pl. Na ostatni odcinek zapraszamy jutro o godzinie 18. Książka jest dostępna w sprzedaży na terenie całego kraju.

Daleko
O mnie Daleko

Czerwone i Czarne to wydawnictwo książek dobrych i pięknych. Książki wydawane przez Czerwone i Czarne to literatura faktu skupiona na polskim życiu publicznym. Czerwone i Czarne tworzy nową jakość w projektowaniu książek. W księgarni łatwo je znajdziecie. Szukajcie czerwono-czarnych okładek.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka