Witold Gadowski Witold Gadowski
4451
BLOG

Memuary, albo pamięć pana Czuchnowskiego

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 72

 

Pan Wojciech Czuchnowski raczył ostatnio, w kontekście pobicia pana Michała Stróżyka, wspomnieć o incydencie z 1994 roku. Rzecz działa się pod rosyjskim konsulatem w Krakowie. Pan Czuchnowski opisuje, jak wtedy „kopał samochód policyjny i odpychał policjantów”, dokonuje nawet swoistej ekspiacji, twierdząc, że zatrzymanie należało mu się bowiem wyszedł był z nerw, czy jak to pięknie określił :" z roli dziennikarza”. Wspominając swoje „kombatanctwo” pan Czuchnowski informuje urbi et orbi, iż nie złożył wtedy zażalenia na działania policji bowiem w pełni rozumiał motywację funkcjonariuszy.
Tak się jednak los ułożył, że ja również byłem w tej feralnej (w rozumieniu pana Czuchnowskiego) chwili pod konsulatem. Na domiar złego, jako pierwszy zostałem dość zdecydowanie obezwładniony i wpakowany do policyjnej nyski. Pech podwójny sprawił, że byłem tam jako … dziennikarz „Czasu Krakowskiego”. Tak, tak zdarzył się taki moment kiedy obaj pracowaliśmy w tej samej gazecie.
Pan Czuchnowski jednak zdecydowanie wyrósł z formatu i poglądów „Czasu”, a ja niereformowalny w niszy „zwierzęcego antykomunizmu” utkwiłem nierozwojowo na lata.
Ale nie o tym chciałem przypomnieć.
Skoro bowiem panu Czuchnowskiemu, w kontekście pobicia pana Stróżyka, zebrało się na wspominki, to jednak przywołajmy fakty, a nie zatarte mgłą rozrzewnienia wspominki.
Tak więc po kolei:
Kilka dni wcześniej wraz z kolegą Janem, pracującym podówczas dla chicagowskiego Radia Puls, nagraliśmy nieco pijanego rosyjskiego konsula, który złorzeczył na Józefa Piłsudskiego porównując go z… Hitlerem.
Nagranie trafiło do mediów i o sprawie zrobiło się głośno.
Wiedziony oburzeniem Jerzy Bukowski (podówczas także współpracownik „Czasu Krakowskiego”) w porozumieniu z krakowskimi środowiskami kombatanckimi sporządził notę protestacyjną i zamierzał wręczyć ją osobiście rosyjskiemu konsulowi. W tym celu udał się pod budynek konsulatu, a wraz z nim cała grupa dziennikarzy.
Uznałem, że skoro poniekąd stałem się współsprawcą całego zamieszania, to moją powinnością jest dziennikarsko zrelacjonować, także do Radia Puls, przebieg wydarzenia.
Pod ogrodzeniem konsulatu policjanci, niedawni jeszcze milicjanci, wiedzeni prawdopodobnie szkoleniem z lat osiemdziesiątych i rodowodem ówczesnego komendanta wojewódzkiego policji pana Strzeleckiego, przystąpili do brutalnego zatrzymania Jerzego Bukowskiego.
Nawiasem mówiąc Jerzy Bukowski,wykładowca ówczesnej Akademii Ekonomicznej,  doktor filozofii, harcmistrz, nie był ani krewki, ani „zadymiarski” w swoich poczynaniach pod konsulatem.
Zapytałem wówczas: cytuję z pamięci (jak widać jednak świeższej niż memuary pana Czuchnowskiego)
- Dlaczego go zatrzymujecie?
Zostałem natychmiast opadnięty przez kilku policjantów i zawleczony do „suki” (była to dokładnie taka sama nyska jakiej milicja i ZOMO używało w latach osiemdziesiątych).
Po chwili w brzuchu więźniarki siedział też Marcin Mamoń (wówczas dziennikarz krakowskiego ośrodka TVP), Paweł Chojnacki, trafił tam też pan Czuchnowski.
Wtryniono nas do izby zatrzymań Komendy Miejskiej Policji przy ulicy Batorego w Krakowie.
Zostaliśmy wypuszczeni kilka godzin później pod presją rosnącej pod budynkiem policji manifestacji byłych działaczy opozycji i KPN.
Ówczesny redaktor naczelny „Czasu Krakowskiego” Jan Polkowski planował w tej sprawie wysłać władzom policji ostry protest.
Jednak jedna z naszych redakcyjnych koleżanek podjęła się mediacji z policją i sprawa rozeszła się po kościach. Nigdy natomiast nie słyszałem, aby pan Czuchnowski ogłosił wówczas, że pod konsulatem nie był dziennikarzem i został tam słusznie zatrzymany.
Być może koledzy z „Czasu” pamiętają ten heroiczny epizod z kariery pana Czuchnowskiego, podówczas zadeklarowanego antykomunisty i lustratora?
Wszyscy na szczęście żyją, niektórzy nawet - o zgrozo - , - większość nawet – nie zmienili zapatrywań na polską rzeczywistość.
Smaczku sprawie dodaje fakt, że następnego dnia pan redaktor Jerzy Skoczylas (odznaczony ostatnio przez prezydenta Komorowskiego) napisał w „Gazecie Krakowskiej” słodki passus, brzmiący mniej więcej tak (ponownie cytuję z pamięci):
„Zatrzymani pod konsulatem dziennikarze, to nie byli żadni dziennikarze, tylko krakowscy zadymiarze”.
Roztkliwiłem się nad tym, w sumie zabawnym, incydentem jedynie z troski o stan umysłu pana Czuchnowskiego.
W tym wieku, jesteśmy równolatkami, niestety należy już spożywać lecytynkę i odbywać dotleniające spacery (ostatnio widziałem jak pan Czuchnowski spacerował pod rosyjską ambasadą w Warszawie, ale tam jak widać nie wyszedł z „roli dziennikarza")  w przeciwnym wypadku pamięć zaczyna nam służyć jako podręczny magazyn z pociskami do ostrzeliwywania wrogów.
A to jednak mało zdrowe, podobnie jak zbyt radykalne  światopoglądowe wiraże.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka