Brockley Sid Brockley Sid
768
BLOG

Malambo – Teatr na Woli – recenzja.

Brockley Sid Brockley Sid Kultura Obserwuj notkę 5

 

 

„Nie dawajcie psom tego, co święte i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się was nie poszarpały” Mt VII, 6-7

 

 

Malambo to sztuka grana w Teatrze na Woli, autorstwa Tadeusza Słobodzianka i reżyserii Ondreja Spisaka. Mamy tu do czynienia z historią argentyńską opartą na powieści Ricarda Guirlandesa, opowiadającą o tym skąd na świecie wzięły się bieda i nędza, a bohaterem jest kowal o imieniu Nędza i jego pies wabiący się Bieda. Oś spektaklu przebiega przez schemat on zaprzedał  duszę diabłu i co dwadzieścia lat unika pójścia do piekła. Różnymi sztuczkami.  

W inscenizacji więcej nacisku położono na elementy muzyczne i taneczne, na prezentację folkloru argentyńskiego, pieśni i barwnych obrazów choreograficznych – niż na pierwiastki dramatyczne. W ten sposób zmontowane widowisko staje się czymś w rodzaju teatralnej symfonii argentyńskiej, zestrojem namiętnej, gorącej muzyki z malowniczością południowoamerykańskiej , kolorowej scenerii właściwego dramatu. Potężnym plusem jest również muzyka grana na żywo, w sposób bardzo dobry dopasowany i porywający publikę.

Koncepcja reżyserska, nałożyła na aktorów podwójny ciężar, ponieważ oprócz tekstu, dochodziły elementy taneczne. Wystukiwane obcasami coś jakby stepowanie połączone z układami choreograficznymi czyli folklorystyczne argentyńskie Malambo. Z zadania wywiązał się świetnie kowal, grany przez Mariusza Seniternika, wokół którego rozgrywała się akcja. Z ról pierwszoplanowych zapadł mi w pamięć Mariusz Drężek, który wszystkimi fibrami swojego diabełkowatego temperamentu wczuł się w postać świętego Piotra (ale czy o tego niewiadomo). Byłbym niesprawiedliwy wobec siebie i wszystkich dławiących się ze śmiechu w czasie przedstawienia, gdybym nie podkreślił tego co ‘wykonał’ dla publiczności barman czyli Wojciech Chorąży. Grana przez niego drugoplanowa rola, gdzieś w otchłani sceny, była bombą z opóźnionym zapłonem wpuszczoną do teatru. Wybuchającą co jakiś czas, duszącym dymem komizmu porywając widza ze swojego siedzenia. Gra aktorska wszystkich uczestników była raczej wysokich lotów.

Wszystko prawie gotowe możemy usiąść, tak jak uczyniłem to ja we wczorajszy, sobotni wieczór, posłuchać granej przez orkiestrę samby, tanga i disco a po spektaklu napić się czerwonego wina – tinto. Rozwiązanie nie jest takie proste. Pan Tadeusz Słobodzianek, kolejny raz stworzył dzieło, które uderza w tony religijne. Ta kontrowersja jest wyświechtana, może nawet mało wiarygodna. Gdzieś ze skrawków sceny płyną fale tekstu, wywracające do góry nogami wszystko do czego przywykliśmy. Odpowiedź na proste pytanie, gdzie leży prawda i jaki jest bóg, jest nieoczywista. Po obejrzeniu Malambo, może okazać się że prawda leży w piekle a Bóg jest przyczyną zła, które oczywiście przyszło razem z nim. Odezwą się tutaj moraliści i znawcy wszelkiej możliwej formy teatralnej, że nic z tych rzeczy,  wszystko nieprawda to, lub bzdura. Albowiem sztuka ma za zadanie bawić, spragnionego rozrywki widza. I przyznam szczerze, że ta sztuka w Teatrze na Woli wypełnia to kryterium po brzegi. Wszyscy uśmiechnięci, aktorzy przywoływani dwa razy na scenę, bis, dobra muzyka na żywo. Pełna radość po pachy. Tylko jakieś dźwięki wędrują po umysłach mówiąc, było fajnie szkoda tylko, że tak czepliwie wobec chrześcijan. Po co ten akcent wyrysowany tak wyraźnie? Ja odpowiedź oczywiście znam. Z jednej strony ma być kontrowersyjnie z drugiej strony, po co odchodzić od gromadki uczniów Christophera Hitchensa, kiedy zapotrzebowanie na ten ryt w kraju mamy ogromne.    

Wydaje mi się, że piętno Teatru Wierszalin w którym pan Słobodzianek stawiał swoje kroki, chyba określiło już na dobre każdą sztukę, której się dotknie. Można przecież skorzystać z wolnej woli i nie oglądać, nie krytykować ani się nie oburzać, ktoś powie. Zupełnie słusznie, tylko moim zdaniem, treść całego przedstawienia byłaby o lata świetlne lepsza, gdyby nie to obsesyjne wręcz przywiązanie do skandalu. Te wszystkie Pan Jezusy, Święte Piotry, bełkoczące coś przeraźliwie, bardziej zaprzyjaźnione z szatanem niż swoimi pierwowzorami, haratają niekształtnością, dobrą w końcu robotę. Może by tak oderwać swój wzrok od uprzedzeń i postarać się wykonać coś co nie depcze i profanuje kościoła, religii katolickiej, i wszystkiego co ślina na papier przyniesie panie Tadeuszu Słobodzianek? I chociaż wiem, że apel to próżny, to całkiem zasadny. Przecież ten ‘malunek duszy’, który daje widzowi sztuka mógłby być przez to lepszy, bardziej zapadający w pamięć.

 Niemniej jednak, oddając sprawiedliwość historii, oraz konfrontując wczorajszą sztukę ‘Malambo’ z przedstawieniem ‘Mewa’ granym w Teatrze Narodowym, jedno jest pewne – Teatr na Woli wygląda tu jak gwiazda na ornamencie wszechświata, w zestawieniu ze słabą i przygasającą iskierką Narodowego.

W programie który kupiłem przed sztuką jest cytat z Biblii, z ewangelii świętego Mateusza, będący jednocześnie tematem przewodnim widowiska.

„Niech wasza mowa będzie: tak, tak; nie, nie, a co nadto jest od Złego pochodzi”

Ja do tej refleksyjności biblijnej dodałbym jeszcze inny fragment, również ze św. Mateusza:

„Nie dawajcie psom tego, co święte i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się was nie poszarpały”

 Uwaga, i to chyba jak na uprzedzenia, którymi kieruję się ja, opisując różne przedstawienia teatralne, jest następująca ‘Malambo’to sztuka, która może się podobać (o zgrozo). I aby tak się stało konieczne jest wdzianie pancerza zmysłu prostego postrzegania, takiej zwykłej radości z ciekawej muzyki i ujmującego tańca, zamiast zbroi głębokiej dramatycznej refleksji.

 

Malambo – Tadeusz Słobodzianek – Teatr na Woli – na własne ryzyko, jednak dobry nastrój po sztuce prawie murowany. Cena 2 biletów 90 zł, kupionych przez eBilet.pl  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura