Brockley Sid Brockley Sid
1152
BLOG

Napis - Gerarlda Sibleyras w Teatrze Współczesnym

Brockley Sid Brockley Sid Kultura Obserwuj notkę 2

 

Poprawność polityczna jest formą dyktatury, cóż z tego że intelektualnej. Jest to dyktatura mniejszości nad większością, terroryzowaną w imię dobra i ostatecznej sprawiedliwości. Jest dyktaturą samozwańczej cnoty nad rzekomym występkiem. Jej metodą jest wywoływanie poczucia nieczystego sumienia u ludzi stających się myśleć samodzielnie i osobno, uniemożliwienie im swobodnego głoszenia poglądów, a w końcu odzwyczajenie od myślenia. Poprawność polityczna deklaruje, że chce poprawić świat, ale zmienia tylko język. Opis świata, a nie sam świat. Przy tym nie rozróżnia, wbrew tradycji logiki od starożytności, pomiędzy prawdą a fałszem, a tylko między złem i dobrem. Gorzej, odwołuje się do tolerancji, tymczasem sama jest skrajnie nietolerancyjna. Jest ideologią plemienną, częścią polityki indentyfikacyjnej, pozwalającej rozróżnić swoich i obcych już nie po kolorze skóry, tylko wedle poglądów i języka.
                                                                                     Maciej Rybiński –„Jaskiniowiec poprawny politycznie”
 
 
 
 
Obejrzane w sobotni wieczór.
Napis  -  Geralda Sibleyrasa to sztuka ciekawa i przede wszystkim grana w dobrym teatrze.  Tak się zresztą dzieje, że sztuki reżyserowane przez Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym dają coś więcej widzowi niż chwilowy uśmiech. Chociaż taki zdaje się był zamysł, francuskiego reżysera, przyciągnąć widza dobrym dialogiem i grą słów, pokazując paradoksy Europy. I to z naciskiem na uderzenie we wszechobecną poprawność polityczną.
 Tym razem najmocniejszą częścią sztuki były nie tyle jej dialogi, co aktorzy nadający im odpowiedni pogłos. I tak na scenie, rozkochał w sobie publiczność Janusz Michałowski, Pan Bouvier, barwny starzec, o skłonnościach do alkoholu i obciążony demencją starczą. Tuż za nim w moim prywatnym rankingu figur zapamiętanych, przez znaczną część publiczności również, był Pan Lebrun  w którego bardzo dobrze wcielił się Leon Charewicz.  
Historię, a właściwie epizod, z życia jednej z paryskich kamienic, Sibleyras zaprezentował  w sposób zupełnie niekonwencjonalny. Każda postać sztuki, jest małą ojczyzną Europy, właściwie jej problemem, który krąży wokół matki wszystkich ojczyzn czyli poprawność polityczną. Mamy starzejącą się Pnią Bouvier graną przez Martę Lipińską, pozbawioną wyrobionego zdania na jakąkolwiek kwestię, ale ze świadomością własnej roli w procesie postępu Unii Europejskiej. Jej nie chodzi o to by, odgrywać jakąś istotną, indywidualną kreację, bardziej zabiega o to by postępowa Europa była jak najbardziej otwarta, europejska, pełna różnorodności i rozmaitości. I chociaż nie do końca rozumie te wszystkie pojęcia, których zaciekle strzeże, to staje się obrończynią idei poprawności politycznej, schowaną za plecami innych, tych wszystkich, którzy Europę potrafią chronić, a przynajmniej część trudnych pojęć rozumieją. Spotykamy też ciekawą postać Pani Cholley, która całą wiedzę o otwartości Europy i jej poprawności politycznej ma w jednym paluszku, wszystko wie, potrafi nazwać, jednak jest to wiedza z książek stojących na półkach jej domu, które zawsze gotowa jest pożyczyć.
Bergson w swoim studium o śmiechu podaje jako jedną z recept na wytwarzanie śmiechu: bule de neige, kula śnieżna, lawina. Na początku jest drobiazg – małe kłamstwo, w tym wypadku napis wyryty w windzie kamienicy, w której mieszkają wszyscy bohaterowie, aż robi się wielka komiczna „chryja”, kulminująca w tym że przyjęcie w mieszkaniu państwa Lebrun, przeradza się w żywiołowy festiwal obelg. Oczywiście muszą być zręcznie zamknięte wszystkie kurki, przez które by się mogła dostać kropla prawdy, która by od razu rozsadziła atmosferę nieprawdopodobieństwa. Gerard Sibleyras, bardzo sprawnie posługuje się tą właśnie formą, wprawienia widza w radość. Rzecz bardzo prozaiczna bowiem burzy cały lokatorski spokój. W windzie, pojawia się napis, obraźliwy dla nowego mieszkańca kamienicy pana Lebrun. Osoba dotknięta napisem z windy, „Lebrun = chuj”, zaczyna odwiedzać swoich sąsiadów w nadziei na rozwiązanie tej nieprzychylnej, obraźliwej niespodzianki. Lubię cieszyć  się z nonsensu takieago aż fajerwerkowego, który nie pozwala zniknąć uśmiechowi z ust, natomiast, wielokrotną uciechą jest gdy taką grę nonsensem wpadającym w groteskę mogę obserwować na deskach teatru. Napis obraźliwy, wyryty na ścianie windy zaczyna powoli dotyczyć większości mieszkańców kamienicy. Sam dotknięty napisem Lebrun, szuka sprawcy i motywów tego występku. Sąsiedzi tracą swój idylliczny spokój ze względu na nękające wizyty i pytania pana Lebrun. Wreszcie Lebrun podejrzewa wszystkich, a wszyscy pozostali podejrzewają Lebruna oraz innych. Na genialne wytłumaczenie sprawcy napisu wpada Pan Cholley, „winnym wykonania napisu jest na pewno mieszkaniec drugiego piętra, emerytowany nauczyciel matematyki, bo przecież napis wykonany jest w formie równania Lebrun = wiadomo co…”
Kulminacją konkursu absurdu jest wspomniana kolacja u państwa Lebrun. Zaproszeni chwalą postęp który wykonała Europa, jej nową tożsamość, gdzie murzyn jest afroamerykaninem, a istotę życia określają święto chleba, czy święto dzielnicy, a wszystko inne ma zresztą charakter ludyczny. W opozycji przenikliwej radości polepszania, stoi jedynie wnikliwy i konserwatywny pan Lebrun, pesymista nie rozumiejący postępu i poprawności politycznej, która zawładnęła umysłami współmieszkańców kamienicy.
Chyba jedyny zarzut jaki mogę postawić po obejrzeniu „Napisu”, to jego nierówność. Pierwszy akt nie porywa błyskotliwością, i trzeba wielkiej koncentracji aby nie ziewnąć. Może to wina przekładu, może samego twórcy sztuki który zbyt długimi pauzami chciał widzowi coś powiedzieć , albo po prostu słabej kreacji Krzysztofa Kowalewskiego, na postaci którego, ciężar początku spoczywa. Nie waży to jednak na fakcie, że sztuka jest dobra i warta obejrzenia. Bowiem zamiar, którego podjął się Simbleyras a wcielił w życie Englert, jest niezwykle trudny do spełnienia na deskach teatru. Pokazać czym są absurdy współczesnej, europejskiej poprawności politycznej, bazując na przekleństwie wyrytym na ścianie, to rzecz nie tylko wartościowa ale powszechnie pożądana. I dochodzę do przekonania że wiele racji miał Irzykowski kiedy napisał: „w człowieku tkwi chęć oglądania rzeczy i spraw w oderwaniu od rzeczywistości. Czym bezpośredniej ich doznał, tym bardziej rad by je mieć przed sobą jeszcze raz, w formie nieobowiązującej, nieszkodliwej, a dokładniejszej. W tym jest jedno ze źródeł sztuki w ogóle. Bo światem do połowy tylko rządzi zasada czynu, druga połowa stoi pod prawami zwierciadła”
 
Teatr Współczesny w Warszawie – Napis -naprawdę warto.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura