coryllus coryllus
4566
BLOG

O nieistniejącej barykadzie, sztuce i propagandzie

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 48

 Co jakiś czas pojawia się wśród blogerów i komentatorów określenie „siedzi okrakiem na barykadzie”. Ponoć Igor Janke siedział okrakiem na barykadzie, a dawno temu pisał o tym siedzeniu zapomniany już dziś całkiem bloger Cezary Krysztopa. Od początku uważałem, że nie ma żadnej barykady, a jedyna bariera jaka funkcjonuje w przestrzeni publicznej to ta pomiędzy słabymi bardzo i przez kogoś mianowanymi emitentami treści, a dość wrażliwym i wyrafinowanym odbiorcą. Relacja osobista pomiędzy jedną a drugą grupą charakteryzuję się tym, że ci, tak zwani emitenci treści, bo trudno ich nazwać publicystami, od początku są wobec swojego czytelnika nieuczciwi. Owa nieuczciwość zaś maskowana jest nachalną kokieterią i pozami. Jeden pozuje na doświadczonego najemnika z wojny bałkańskiej, inny na subtelnego intelektualistę, jeszcze inny na obdarzonego temperamentem pisarza. To wszystko są memy, a rozbrajamy je w sposób prosty, zadając pytanie o dorobek i jego wartość oraz popularność.

Wartość dorobku i jego popularność są ze sobą skorelowane, choć wymienieni przeze mnie emitenci bardzo chcą, by tak nie było. Bardzo chcą by wartość dorobku oceniana była przez jakieś gremia wybrańców, którym już nikt nie może podskoczyć, tacy są ważni i mądrzy. To jest niemożliwe z istoty, system w jakim działamy, system wynagradzania i budowania hierarchii uniemożliwia powstanie takich gremiów. Jedyną więc sensową oceną dorobku pozostaje popularność. Oni to wiedzą, ale w żywe oczy kłamią, że jest inaczej i łudzą się, że popularność można w jakiś sposób osiągnąć inną drogą niż ciężka praca, że można ją zadekretować i zapisać w umowie o pracę, którą się podpisuje z Onetem. To są złudzenia narkotyczne, które zakończą się klęską i ostatecznym unieważnieniem emitentów treści, choćby nie wiem jak proste i szlachetne intencje deklarowali.

Popularność medialna, w czasach przedinternetowych była wynikiem sympatii, jakie ten i ów polityk lub struktury tajne miały wobec ludzi w mediach zatrudnionych. Po stworzeniu blogosfery przez moment było inaczej, ale teraz wszystko wraca do normy. To znaczy wyraźnie widzimy opisaną tu na początku barierę pomiędzy nami i nimi, która – podkreślam jest jedyną autentyczną barykadą. I nikt nie może na niej usiąść, bo zostanie natychmiast zestrzelony. Barykadę tę budowano w pośpiechu od chwili kiedy okazało się, że blogerzy nie są gromadą gamoni, ale kimś zgoła innym. W salonie widoczna była owa bariera od początku, mieliśmy tak zwanych profesjonalistów zaznaczonych na czerwono i amatorów – niebieskich. Teraz mamy jeszcze organizacje reprezentowane przez pojedynczych ludzi, oznaczone kolorem zielonym. Porozumień pomiędzy tymi grupami nie ma żadnych. I nie może ich być, co zrozumiałe. Oni muszą nas jednak tolerować, bo inaczej cały myk z popularnością, wolnością i prawdą zniknie, a zostanie im już tylko dziennik telewizyjny i portret Ireny Falskiej na ścianie. Nasze istnienie i nasze dobre samopoczucie jest gwarancją, że oni będą potrzebni i ważni dla systemu. Bez nas nikt z nich nie dostanie propozycji w Onecie, ani w Uważam Rze, ani nigdzie.

Ludzie jednak są wrażliwi w większości i myślą, tak więc, by prawda ukazana nagle i niespodziewanie nas nie zabiła wymyślono tę fikcyjną barykadę, tę rzekomą barierę oddzielającą naszych od nienaszych, prawicę od lewicy, Semkę od Wielowieyskiej i Ziemkiewicza od Orlińskiego. Wymyślono ją z przyczyn praktycznych, nienawiść bowiem wobec treści emitowanych przez gazownię była tak straszna, że trzeba ją było czymś złagodzić. Założyć jakiś wentyl po prostu. No i wtedy system stworzył „naszych”. Patrzymy na tych homunkulusów ze stajni Paracelsusa i oczom uwierzyć trudno. Jasne jest bowiem, że jeśli ktoś występuje przeciwko jakiejś idei i jakiejś misji, robi to intensywnie i mocno, ale bezskutecznie, to jest owa działalność podejrzana. Dlaczego? Ponieważ myśli i akcje mają swoją gęstość i głębokość. Nie wystarczy powiedzieć, że się kocha Matkę Bożą i nienawidzi Michnika oraz masonów. To jest stary świat, który już dawno wypracował metody walki ideologicznej i są one niezmienne jak reguły szachowe. Zbyt gwałtowny sprzeciw wobec jakiejś idei nie musi wcale oznaczać, że wyrażająca go osoba ma szczere intencje. Ziemkiewicz pisząc „Michnikowszczyznę” chodził na siłownię do budynku „Agory”. Walka z ideą odbywa się bowiem zawszę poprzez emisję innej idei wyrażoną w przedmiotach i myślach trwałych, zapadających w pamięć jeśli nie tysięcy to setek ludzi. Tak, jestem przekonany, że setki wystarczą w zupełności. Nie polega owa walka na tym, by gwałtownie i widowiskowo kontestować Owsiaka, jak to swego czasu zrobił Terlikowski siedząc na korytarzu budynku przy Woronicza. To jest pomyłka. I tu właśnie dochodzimy do różnicy pomiędzy sztuką a propagandą. W zasadzie każda sztuka jest propagandą, ale tylko niewiele aktów propagandowych należy do świata sztuki. Jeśli tego nie zrozumiemy, nie zrozumiemy nic. Cała para systemu od wielu dziesięcioleci idzie w tym kierunku, by podnieść propagandę do rangi sztuki wysokiej. Tak narodziła się kultura pop, która umożliwia zatruwanie umysłów całych rzesz ludzi za pomocą prostych memów produkowanych w Londynie. Każdy bowiem widzi, że to Londyn wygrywa wszystkie wojny propagandowe, a dzieje się tak ponieważ zawłaszczył sferę kultury popularnej. I na tym polu my nie mamy z Londynem szans. I to już nawet nie chodzi o budżety, ale o cel misji. Naszym się zdaje, że jak przejdą do Onetu, to my uwierzymy, że zdobyli oni dla nas jakiś przyczółek. To jest brudne kłamstwo, od którego należy się trzymać z daleka. Nie ma żadnych przyczółków, jest tylko przemożna chęć oszukiwania coraz szerszych rzesz odbiorców w oparciu o coraz bardziej trywialne media eksploatujące kilka schematów: czy Jezus był bogiem, z Niemcami, czy z Rosją, zabijali i gwałcili czy tylko gwałcili. Nie możemy iść w tym kierunku, bo to jest droga ku klęsce i ostatecznemu unieważnieniu. Oczywiście droga w drugą stronę nie jest łatwa, bo nikt nam nie zagwarantuje, że blogosfera nie zniknie w jeden dzień. Jeśli tak się stanie pozostanie nam już tylko zająć się handlem obwoźnym. No, ale ja liczę na to, że nie zniknie, bo wtedy przecież od razu spadną maski, wojsko wyjdzie na ulicę, zaczniemy pracować w sobotę, no i w ogóle w sekundzie przeniesiemy się w czasy wczesnego Gomułki. Ich misja także straci na znaczeniu. Tak więc porzućmy marzenia o łatwej popularności budowanej na nie naszych budżetach i emitowanej w nie naszych przekaziorach. To jest nieprawdziwe i nikogo nie uwiedzie, lepiej doskonalić się w czymś naprawdę istotnym, w szermierce halabardą na przykład, albo w produkcji brabanckich koronek.

Kłopot prawdziwy rozpoczyna się wtedy kiedy musimy znaleźć rynek dla naszych produktów. Większość kanałów dystrybucji jest kontrolowana i owinięta szczelnie szklaną watą propagandy. Nie sposób niczego sprzedać, mam na myśli książki, poprzez system bibliotek publicznych, bo instytucje te przeznaczają swoje chude budżety na autorów nominowanych do Nike. Nie sposób zaistnieć na rynku muzycznym, nie sposób opublikować czegoś w prasie codziennej, bo tam trwa ta komiczna walka naszych z nienaszymi. Walka ustawiona i fikcyjna od początku. Trzeba więc – unikając ideologicznych uproszczeń – wyjść z dobrym produktem do ludzi. Jeśli zajdzie taka konieczność, nawet na ulicę. Nie jest to może wniosek optymistyczny, ale cóż tu rzec kiedy się człowiek dowiaduje, że teraz Witold Gadowski, najbardziej zaciekły przeciwnik systemu jest autorem Onetu. Co jak rozumiem interpretowane jest w ten sposób, że system ugiął się przed trafnością i mocą jego analiz i teraz będzie już je publikował zawsze. Nie wiem tylko co na to wszystko Igor Janke, co będzie kiedy straci on na rzecz Onetu tak wartościowego i popularnego autora, autora, którzy przyciąga tu rzesze czytelników i generuje wielkie dyskusje. No, ale może jakoś sobie poradzi, w końcu salon istnieje już 8 czy 9 lat. Będzie dobrze.

Ja oczywiście niezmiennie zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl gdzie można zakupić nasz album komiksowy wydany w dwóch językach: Święte królestwo. Album ten stworzył Tomek Bereźnicki, a przetłumaczyła na angielski Monika Krupska- Kościesza. Gotowa jest również nowa Baśń, która opowiada o historii Czech, Polski, Wielkiej Brytanii i sowieckiej Rosji. Niebawem zaś sprzedawać będziemy nową książkę Toyaha. Pod nadchodzących świętach ogłosimy kilka konkursów związanych z treścią naszego komiksu, który nasycony jest współczesnością. Nagrodami będą oczywiście albumy. Kto pierwszy odpowie na zadane przeze mnie pytanie, dostanie w prezencie album. Zanim do tego dojdzie czytelnicy muszą je otrzymać. Nastąpi to już niebawem. Dziś wreszcie przyjedzie do nas kolejna partia komiksów.

Zapraszam www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka