coryllus coryllus
4946
BLOG

Prawdziwa egzotyka

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 28

 Pojechałem wczoraj zapalić świeczki na grobie rodziców. Szedłem jak zwykle, koło dziecięcych mogiłek. I tam wyobraźcie sobie, na tych małych kamiennych grobach leżą maskotki. Prawdziwe, pluszowe maskotki, mokre od deszczu. Tu Kubuś Puchatek, tam gąska albo jakiś krasnal. Do tego wiatraczki, kilka plastikowych wiatraczków z odpustu. Wcześniej tego nie było. Odkąd pamiętam, zawsze chodziłem na cmentarz, kilkanaście razy w roku i zawsze coś tam zauważyłem. Nasz cmentarz był szczególny, a to ze względu na groby lotników i na te śmigła przyczepione centralnie do krzyża. Różni wesołkowie śmiali się, że to są groby kamikadze. No, a teraz te maskotki na dziecięcych grobach. I niech Wam się nie zdaje, że to są mogiłki świeże, o nie. To wszystko już tam było wiele lat temu, tylko bez maskotek. Teraz to ktoś wymyślił i podsunął rodzicom.

Po drodze w tę i z powrotem Wisła. Bardzo wysoka jak na tę porę roku, a zza Wisły widać wielkie kominy elektrowni Kozienice. My jeździmy tam zawsze po prawej stronie Wisły, żeby się nie tłuc przez te wszystkie wioszczyny przed i za Kozienicami, gdzie jest mnóstwo zakrętów. Po drodze mijamy, coraz bardziej wypłowiały i zdefektowany napis-drogowskaz „Ośrodek Cziama-Ling” Jakiś czas temu było o tym głośno w telewizji, ktoś się tam odnalazł, a może stamtąd uciekł, już nie pamiętam. W każdym razie był reportaż w Polsacie o tym ośrodku, który jest ponoć buddyjski.

Z elektrowni Kozienice wyciekł ponoć mazut i dostał się do Wisły, gdzieniegdzie jest ta informacja, a gdzieniegdzie nie ma. W GW na przykład nic o tym nie piszą. Może ich to po prostu nie interesuje, a może ten mazut nie jest zagrożeniem dla środowiska tak wielkim jak na przykład obwodnica miasta Lubsko w województwie Lubuskim, której nie można skończyć, ze względu na to, że przebiegać ma ona przez stanowiska śnieżycy. Sam nie wiem. W gazowni jest za to wielki tekst-relacja, o poszukiwaniach Iwony Wieczorek, która zaginęła cztery lata temu. Tekst ten to opowieść jej matki, która ma zakład fryzjerski na Monciaku w Sopocie. Ja tam nie bywam, ale rozumiem, że to nie jest tak, jakby ktoś miał zakład fryzjerski u mnie na wsi pod Grodziskiem. Ja się wcześniej nie interesowałem sprawą Iwony Wieczorek, ale teraz przeczytałem ten materiał z uwagą. Okazuje się, że nie istnieje w Polsce coś takiego jak śledztwo-poszukiwanie, istnieją jedynie mocno rozbudowane działania markujące to śledztwo oraz absolutnie profesjonalna obróbka medialno-policyjna ofiar, czyli w tym przypadku matki zaginionej dziewczyny.

Ja pozwolę sobie streścić część tego tekstu. Oto Iwona idzie na imprezę z poznanymi na plaży młodymi mężczyznami. Jest jeszcze do tego nieletnia koleżanka, którą oni postanawiają zabrać do tego klubu, bo mają tam jakieś znajomości i obiecują jej wejście. Ten klub to jest jakiś ósmy cud świata. Nawet ta matka to podkreśla, bo raz tam była. No i to wyjście jest po prostu wielkim wydarzeniem. No, a potem, na drugi dzień rozpoczyna się ten cały festiwal kłamstw. Ze swojego domu ojczym Iwony, który ma zwyczaj budzić się o 4 rano i oglądać telewizję słyszy jak stojąca pod blokiem jej koleżanka gada z nią przez telefon. Z nią, albo z kimś innym, w każdym razie pada w tej rozmowie kilka razy imię dziewczyny. Potem okazuje się, że ktoś dzwoni do domu, bo Iwona była o 8 rano umówiona na siatkówkę plażową, a nie przyszła. Jeden z mężczyzn, którzy zabrali Iwonę do klubu przychodzi do zakładu jej matki umówić tam wizytę jakieś rzekomej cioci. Potem się okazuje, że to kłamstwo, no a później zjawiają się wszyscy w komplecie. Trzech facetów i dziewczyna i zaczyna się tak zwane poszukiwanie zaginionej. Kiedy się okazuje, że policja nic w tej sprawie nie robi. Jeden z tych panów sugeruje, że trzeba zadzwonić po Rutkowskiego. Ten zjawia się nadzwyczaj szybko i od razu mówi, że dziewczyna na pewno nie żyje.

Temperatura trwających 4 lata poszukiwań jest letnia. Obszar do zbadania niewielki, ale efektów nie ma żadnych. Do sprawy włącza się jasnowidz Jackowski, który przybywa na miejsce wraz z ekipą Polsatu. Bredzi coś bez sensu i pokazuje jakieś szmaty, które mają być rzeczami Iwony, dziennik „Fakt”, którego stałym felietonistą jest prawicowy dziennikarz Łukasz Warzecha, pisze, że Iwona była przed śmiercią torturowana i opisuje ze szczegółami te tortury. Latkowski też przyjeżdża. Gada z matką przez piętnaście minut, a potem pisze tekst o tym, że cała ta rodzina to mafia.

Wszystko to jest opisane dziś z rana na portalu gazowni. Jeśli Wam się zdaje jednak, że znajdziecie tam nazwisko, albo choćby tylko imię faceta, który na tym samym Monciaku, gdzie jest zakład matki Iwony Wieczorek wjechał w grupę ludzi samochodem, to jesteście w błędzie. Nic na jego temat nie napisali. Ponoć jest on synem jakiejś sędzi z Bielska Białej, a jak wiadomo od sędziów i ich dzieci trzeba się trzymać jak najdalej. Może właśnie przez to nic o nim nie piszą. Inne portale też siedzą cicho. Dziwne miejsce ten Monciak. Zakłady fryzjerskie, zaginione dziewczyny i naćpany wariat wjeżdżający w ludzi. Do tego telewizja, która pilotuje działania jasnowidzów i detektywi, do których wydzwaniają ludzie z najściślejszego kręgu podejrzanych z prośbą o pomoc.

W salonie, nie wiem czy teraz, ale kilka dni wcześniej, w tym okienku telewizyjnym pojawiał się Igor Janke, który tłumaczył jak wielkim sukcesem było zrobienie przez niego wywiadu z Obamą. Mam w tej sprawie inne zdanie. Myślę, że to jest taki sam sukces, jak opisanie przez gazetę, w której pracuje Warzecha tortur, którym poddana została Iwona Wieczorek.

Wszystko zależy od definicji misji. Jeśli ktoś uważa, że wywiad z Groucho Marxem jest ważniejszy niż odnalezienie zaginionej dziewczyny to nic mu nie można wytłumaczyć. Przynajmniej ja nie potrafię.

Wydawano kiedyś taki komiks, „Tin-Tin”, o młodym, szalejącym reporterze. Ja tego nie czytałem, ale wielu ludzi to lubiło. Tam misja dziennikarza jest o wiele sugestywniej zaprezentowana niż to co daje nam do połknięcia Igor Janke.

Ja zaś jestem teraz w trakcie lektury, który to już raz, książek Egona Erwina Kischa, Żyda i komunisty, który traktował się o wiele bardziej serio niż Warzecha, a nawet bardziej niż Latkowski. Uważał na przykład, że najbardziej opresyjnym państwem na świecie są USA, a żeby się tam dostać i napisać reportaż, pokonał Atlantyk na parowcu, w kabinie trzeciej klasy. Kogo dziś stać na takie poświęcenie? Ludzie z „Faktu”, żeby napisać reportaż, w ogóle nie wychodzą z redakcji. Tak jest o wiele efektywniej, a przede wszystkim taniej.

Zanim wróciliśmy wczoraj do domu pojechaliśmy jeszcze coś zjeść. No i tam przy drodze, która prowadzi koło fortu Mierzwiączka, sprzedanego przez konserwatora zabytków w ręce prywatne, jest kilka zbiorników wodnych. Dwa z nich, nie połączone ze sobą, są od dawien dawna nazywane kanałem. Tak się mówiło i mówi do dziś – idziesz na ryby? Tak. A gdzie? Nad kanał. Dużo później, po drugiej stronie drogi prowadzącej do miejscowości Stawy gdzie kiedyś była fabryka amunicji wykopano jeszcze jeden zbiornik. Często widziałem tam ludzi z wędkami. Wczoraj zaś, kiedy mijaliśmy to miejsce było tam niezłe zamieszanie. Kilku facetów w kombinezonach jakiejś miejskiej służby biegało po brzegu pokazując sobie z niedowierzaniem konia, który stał pośrodku tej sadzawki. Nikt nie nie spodziewał, że tam jest aż tak głęboko. Ja też nie. Koń był prawie cały zanurzony w wodzie, wystawała tylko głowa i kawałek grzbiety. Pomyślałem, że pewnie ugrzązł w błocie, które zalegało dno i nie może się wydostać. Jeśli nie wydobyli go do wieczora, marne miał szanse na przeżycie....

Pojechaliśmy, jak nadmieniłem coś zjeść, do Ryk, gdzie na tak zwanym Smrodkowie, w sporym oddaleniu jednak od oczyszczalni (nic nie czuć, przysięgam) znajduje się restauracja o nazwie K2. Jest to własność byłego już posła SLD z tamtych okolic. Nie oznacza to jednak niczego negatywnego, przeciwnie, najeść się tam można do syta, wszystko jest smaczne i nieprawdopodobnie tanie. Menu skomponowane jest w systemie „na każdy dzień inne trzy zestawy'. Nie ma więc wielkiego wyboru, ale jak mówię, wszystko jest smaczne. W środę dają kopytka z sosem pieczarkowym, wielką michę kopytek, a do tego zupę. Do każdego dania podają miskę prawdziwej, gęstej zupy. Wczoraj były pierogi, mielony i de volay. No i teraz ceny: za tego de volaya, z ziemniakami, surówkami i zupą trzeba zapłacić 12,50. Za mielonego albo pierogi, wraz z tym co wymieniłem wyżej tylko 11 złotych. Lokal nie jest łatwy do odnalezienie, ale warto się potrudzić, bo ceny i jakość wyraźnie się różnią od tego co dają w tych wszystkich karczmach przy trasie na Lublin.

Kiedy wyjeżdżaliśmy na trasę do Warszawy zauważyłem kilka bilbordów, identycznych jak te, co wiszą w Grodzisku i innych miastach Polski. Na jednym była twarz jakiegoś hinduskiego oszusta, który namazał sobie na czole trzy kreski żółtą farbą. Nad tym zaś napis: „prawdziwa egzotyka”. Na innym ściana z portretem Che Guevary i jakiś zdezelowany samochód amerykański z lat 50-tych, wszystko wskazywało na to, że zdjęcie pochodzi z Kuby. I znowu napis: prawdziwa egzotyka.

Po drodze, jak to latem, mnóstwo ludzi przy drogach sprzedających kurki w słoikach po konserwowych ogórkach i jagody w plastikowych pojemnikach. Korków nie było, nawet w Kołbieli. W domu byliśmy jeszcze przed piątą.

A dziś nasz kolega Raven uraczy nas pewnie nagraniem z wczorajszego spotkania w Klubie Ronina, gdzie prezentował się bloger i autor książek o nicku Matka Kurka, udający obecnie prawicowego bojownika o wolność. Ciekawe co on myśli o zaginięciu Iwony Wieczorek. Pewnie niedługo ktoś go o to zapyta. Może nawet sam Warzecha. Może Igor Janke zrobi z nim wywiad. I wtedy dopiero się zacznie. Prawdziwa, kurcze, egzotyka.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka